Pierwszy jej pokaz wieńczył ponad tygodniowy projekt "Awangarda i socrealizm" poszukujący nowej perspektywy oglądu dwóch wielkich nurtów mających ambicje zmiany rzeczywistości, a realizowany m.in. z Muzeum Sztuki, dla którego mitem założycielskim są prace i kolekcje zgromadzone przez Kobro i Strzemińskiego. To, co ważne w kontekście lokalnym, sprzęgło się z poziomem ogólnym. Tym większe ma to znaczenie, że "Kobro" jest jedną z lepszych realizacji w ostatnim czasie w "Nowym".
Sikorska-Miszczuk skupiła się na relacjach między parą artystów (grają ich Monika Buchowiec i Przemysław Dąbrowski), oglądanych z perspektywy ich córki, Niki Strzemińskiej (Joanna Król). Akcja zaczyna się na korytarzu urzędu dzielnicowego (scenografia jest niezmienna - to dwie ustawione pod kątem ostrym, ale nie zbiegające się białe ściany). Realia niby są peerelowskie, ale z pojawieniem się wszystkowiedzącego Batiuszki/Urzędnika/Boga (Wojciech Droszczyński), który na szyi nosi płaski rzut pionowy jednej z rzeźb Kobro, przenikają się ze światem nie do końca realnym (wspomnień Niki?).
Mająca odebrać dokumenty o rodzicach Nika, spotyka parę poruszających się automatycznie urzędników, zafascynowanych jej rodzicami ("Marzymy sobie o takim życiu" - mówią) i na pamięć znających książkę, w której szczegółowo opisała losy ojca i matki. Nika wierzy, że oddała głos obojgu, ale czy rzeczywiście nie przefiltrowała ich historii przez siebie - tę, którą rozpad ich małżeństwa dotknął najbardziej? Po chwili urzędnicy wchodzą w role artystów, stają się nimi (trochę jako retrospekcje, trochę w kontrze do "teraz" Niki). W tej psychodramie dominujący Strzemiński niemal znęca się nad oddaną, wyrygowaną z ojczyzny żoną, a w sporze sądowym sięga po mało moralne argumenty. Powracającym motywem jest los rzeźb, które Kobro spaliła na złość mężowi, przez niego sprowokowana, z biedy (by móc ugotować zupę).
Sztuka pisana jest rwanymi, jakby niedokończonymi zdaniami, podzielona na zwarte, krótkie sceny. Dla reżyserującej ją Iwony Siekierzyńskiej (autorki kilku filmów fabularnych i dokumentalnych) to teatralny debiut. Udany. Wypracowany typ wyciszonego aktorstwa przylega do języka sztuki. Zespołowe, równe aktorstwo może się podobać, a przy jego rosnącym poziomie w "Nowym" Krzysztof Pyziak (jako Polski Petent), Przemysław Dąbrowski i Wojciech Droszczyński wychodzą poza schematy, z jakimi są kojarzeni.
Postać silnej charakterem Niki (Joanna Król) jest w centrum, ale ona raczej towarzyszy wydarzeniom. Temperatura spektaklu spoczywa głównie na Monice Buchowiec. Od początku do końca to wnikliwie poprowadzona rola, wydobywająca szczególną emocjonalność rzeźbiarki. Intrygujące byłoby zobaczyć, jak radzi sobie z nią aktorka bez zaciągania z rosyjska, co przydaje wiarygodności (Kobro urodziła się w Moskwie), ale nieco ją "przysłania". Świetna jest scena, w której Kobro analizuje układy ciała zastygając w pozach jak z jogi, a Nikę ku "zwykłemu" życiu ciągnie gadanina z P.P.
Jeśli nawet spektakl nie mówi wiele nowego o Strzemińskim i Kobro, nie zgłębia tego, co wiadomo, to nadrabia czyniąc ich losy pretekstem do tematów odbijających się w życiu pary artystów. W kontekście biografizmu i fali książek ujawniających to, co prywatne, pytanie: na ile słuszne jest skupiać się na dziele i zapominać, że stoi za nim człowiek z krwi i kości, jest pytaniem o właściwą perspektywę i rozważeniem, na ile sztuka obrasta życiem.
Podejmuje też wątek programu społecznego sztuki awangardowej - zmiany świata przez zmianę człowieka (zamówienie tej sztuki jakoś się w to wpisuje). P.P. jest przykładem człowieka wtłoczonego w system, który pozbawił go szansy na tę zmianę. Zmianę, ale wyobrażenia o miejscu akcji, przynosi finał "Kobro". Korytarz urzędu okazuje się czymś innym. Czym? Ściany nad głowami aktorów zbiegają się, przypominając gigantyczne fragmenty rzeźb Katarzyny Kobro.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?