Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

RECENZJA: "Scenariusz na miłość" [ZWIASTUN]

Dariusz Pawłowski
Kino Świat
Wieczny chłopiec, słodki drań, uroczy Piotruś Pan - na szereg tego rodzaju określeń zapracował Hugh Grant rolami w lepszych i gorszych komediach romantycznych, od których w pewnym momencie stał się specjalistą. Teraz wrócił zatem do tego, co potrafi najlepiej. I, co pewnie niektórzy panowie odnotują z satysfakcją, wyraźnie "posunął" się w latach, z wyraźnym przesunięciem uroku z "chłopca" w stronę "faceta".

Powrót najprzyjemniejszy jest w towarzystwie osoby, którą się dobrze zna, dlatego Hugh Grant uwodzi znów z Markiem Lawrence'em za kamerą. Panowie zrobili już razem trzy filmy ("Dwa tygodnie na miłość", "Prosto w serce", "Słyszeliście o Morganach?"); trwali razem, zmieniały się tylko panie u boku Granta na ekranie (Sandra Bullock, Drew Barrymore, Sarah Jessica Parker), tym łatwiej więc było im spotkać się ponownie, po zaproszeniu kolejnej aktorki - tym razem "padło" na Marisę Tomei. I właściwie wyszło to, co zawsze: przyjazny, pozytywny film, który ogląda się nawet z przyjemnością, ale też bez szczególnych uniesień. Z tym, że akurat w tym przypadku komedii romantycznej w tej komedii jest najmniej.

Bo "Scenariusz na miłość" to bardziej opowieść o dość lekko żyjącym mężczyźnie, który wytrącony ze swojego świata (także przez wspomniany wiek) musi odkurzyć swój zapał i znaleźć nowe miejsce na ziemi. Istotą nie jest tu spotkanie dwóch serc, ale raczej wyprostowanie i pokochanie samego siebie. Zabieg, jak na komedię romantyczną, niezbyt typowy (a przecież wiadomo, że miłość własna to jedyne uczucie, które nie kończy się zdradą).

Perypetie głównego bohatera można potraktować jako zabawę dotychczasowym wizerunkiem Hugh Granta. Aktor wciela się w scenarzystę Keitha Michaelsa, który przed piętnastu laty był na hollywoodzkim szczycie, zdobył Oscara, wszyscy mu mówili, że uwielbiają jego film. Teraz jest na życiowym zakręcie - agentka nie może mu znaleźć nowych zamówień, wytwórnie nie są zainteresowane kolejnymi projektami, nie płacenie rachunków kończy się wyłączeniem prądu w domu. W zdobywaniu pomocnych przyjaciół nie pomaga mu również "zaczepne" poczucie humoru i swoista bezpośredniość rozpoczynająca nową znajomość od katastrofy.

Sam Hugh Grant wspiąwszy się na szczyt, po kilku obyczajowych potknięciach musiał poddać się swego rodzaju kwarantannie. Stąd scenka, w której Michaels-Grant w chwili słabości ogląda Michaelsa-Granta sprzed lat, odbierającego w dowcipny i pewny siebie sposób filmową nagrodę. Najlepsze nawet wspomnienia nie przynoszą jednak dochodu, nasz bohater przyjmuje więc posadę nauczyciela pisania scenariuszy w prowincjonalnej uczelni (co ciekawe, w Binghamton, mieście dzieciństwa reżysera filmu).

Początkowo nie przywiązuje wagi do nowej pracy, licząc na szybką odmianę swojego losu. Do zajęć się nie przykłada, nie czyta scenariuszy studentów, grupę słuchaczy układa według prostej zasady: atrakcyjne dziewczyny i nieprzystojni chłopcy. Podpada sztywnej profesor Mary Weldon, specjalistce od twórczości Jane Austen, ponieważ wyznaje w grubiański sposób, że twórczości tej pisarki nie znosi (tak, tak, tej samej, na podstawie książki której powstał film "Rozważna i romantyczna", należący do najważniejszych w karierze Granta). W dodatku Michaels - nie zważając na to, co w tej materii wyprawiał Grant - wplątuje się w romans z młodą studentką. Wyniosłą ironią broni się zaś przed optymizmem samotnej matki dwóch córek Holly Carpenter (znakomita i zjawiskowa Marisa Tomei) oraz rozmaitych przyzwoitych uczelnianych dziwaków. Aż przekona się, że to droga donikąd.

Wszystko to jest bardzo zgrabnie "podane", lekko, sympatycznie, bezboleśnie. Być może podobne żarty już słyszeliśmy, wiele podobnych postaci już widzieliśmy, ale zebrane jest to w jeden film na tyle zręcznie, że owa powtarzalność specjalnie nie męczy. Całość jest może jedynie nazbyt nierówna, mamy tu bardzo dobre pomysły, niezłe dialogi, udane sceny obok rozwiązań, które ulatują bez reakcji niczym dowcipy głównego bohatera. Hugh Grant jest nadal typem rozrabiaki, któremu po jednym spojrzeniu natychmiast się wybacza, całą emocjonalną i żywą część filmu trzyma na sobie Tomei. A obok nich mamy wyśmienity drugi plan - z J.K. Simmonsem, Allison Janney, Chrisem Elliottem na czele. No i cały rząd naprawdę ślicznych dziewczyn...

W filmie udało się też przemycić lekką kpinę z fałszu Hollywood (na tyle lekką, rzecz jasna, żeby Hollywood chciał film wyprodukować i nie zamykał drzwi), a także przesłanie, że prawdziwe uczucie i szczerość są sobie nierozerwalnie przypisane. A to akurat w oddaleniu od współczesnego celebryckiego blichtru i pogoni za materialną jakością życia ma być łatwiejsze do odnalezienia (co może być kolejną uwagą do samego Granta). Miłość rodzi się w prostocie i prawdzie - warto dla niej się zatrzymać.

Jest też i "smutna" konstatacja - że lekkoduchem i chłopakiem nie da się być do śmierci; zabawa się kończy i trzeba wziąć się poważnie za swoje życie. Choć z drugiej strony, gdy się spojrzy na przykład na Jacka Nicholsona...

OCENA: 3/6

SCENARIUSZ NA MIŁOŚĆ
USA, komedia romantyczna
reż. Marc Lawrence
wyst. Hugh Grant, Marisa Tomei

Księgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.plKsięgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.plKsięgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki