Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zagrał najbardziej znanego telewizyjnego bohatera wojny. Wspomnienie o Stanisławie Mikulskim

Dariusz Pawłowski
Stanisław Mikulski lubił przypominać swoje łódzkie korzenie i dzieciństwo na Bałutach. Jak przyznaje, jego los mógł potoczyć się podobnie, jak wielu mieszkańców tej dzielnicy o złej sławie. Tymczasem temu chłopakowi z Bałut się udało - zagrał najbardziej znanego telewizyjnego bohatera drugiej wojny światowej w najsłynniejszym polskim serialu. Dziś nikt nie wyobraża sobie innego agenta J-23. A mogło się zdarzyć tak, że Stanisław Mikulski nie wcieliłby się w Hansa Klossa.

Pierwszym poważnym kandydatem do tej roli był bowiem Andrzej May, absolwent łódzkiej Szkoły Filmowej, wieloletni aktor Teatru Nowego w Łodzi, znany m.in. z serialu "Rodzina Połanieckich". May zagrał zresztą w pierwszym odcinku "Stawki większej niż życie" - wcielił się w Jacka z ochrony radiostacji.

Gdy odmówił przyjęcia głównej roli, wybrano Mikulskiego. Jak się okazało, z olbrzymią korzyścią dla serialu i samego aktora. Mikulski-Kloss stał się najbardziej rozpoznawalną twarzą filmu telewizyjnego okresu PRL. Tak efektowne zrośnięcie się z jedną rolą sprawiło jednak, że w kinie Stanisławowi Mikulskiemu powiodło się znacznie gorzej. Reżyserzy bali się go obsadzać, podejrzewając, że kogokolwiek by zagrał, widzowie na ekranie i tak zobaczą J-23...

Stanisław Mikulski urodził się w Łodzi 1 maja 1929 roku, w 1950 roku zdał maturę w VIII Liceum Ogólnokształcącym. Aktorem został po egzaminie eksternistycznym zdanym w Krakowie. Później trafił do Teatru im. Osterwy w Lublinie, a następnie do Warszawy, gdzie grał w teatrach: Powszechnym, Ludowym, Polskim i Narodowym. W kinie zaczynał od filmu "Pierwszy start" Leonarda Buczkowskiego, pierwszą większą rolę zagrał w 1956 roku w "Kanale" Andrzeja Wajdy ("Smukły", zastępca "Koraba"). Przed "Stawką..." zdążył jeszcze wystąpić m.in. w takich tytułach, jak jedna z najlepszych polskich komedii "Ewa chce spać", "Zamach", "Sygnały", "Skąpani w ogniu", "Ostatni kurs", "Barwy walki".

W roku 1964 trafił na plan "Stawki większej niż życie" - najpierw powstał Teatr Telewizji, a trzy lata później rozpoczęto produkcję serialu. Większość filmów produkowano i realizowano wówczas w Łodzi, więc to miasto było stale obecne w życiu młodego aktora. Pojawiał się tu jako Hans Kloss, biorąc udział w łódzkich zdjęciach do serialu. Od pierwszej emisji serial "Stawka większa niż życie" zdobył gigantyczną popularność. Z czasem pokazywano go w wielu krajach świata, nawet w Ameryce Południowej i Mongolii. Jak oceniał Janusz Morgenstern, który razem z Andrzejem Konicem reżyserował serial , "Stawkę..." mógł zobaczyć w sumie nawet miliard widzów!

Stanisław Mikulski stał się najpopularniejszym polskim aktorem, wzdychało do niego wiele kobiet, imprezy z jego udziałem odbywały się na stadionach. Zdjęcia Klossa zdobiły popularne wówczas kieszonkowe lusterka, a kryptonimem agenta - J-23 - dowcipni rodacy nazwali wino jabłkowe za 23 zł. Hans, czyli nasz Janek, trafił do komiksu, a powiedzonka z filmu weszły do powszechnego obiegu. Również te, które serialu... nie padły, jak "Nie ze mną te numery, Brunner" (w filmie mowa jest o "sztuczkach") czy "Brun-ner, ty świnio!".

Sam Mikulski sukces serialu upatrywał w świetnym scenariuszu, dwóch dobrych reżyserach i znakomitych aktorach. Można powiedzieć, że to po prostu recepta na sukces każdego filmu. Nie da się jednak ukryć, że kryła się za tym także tęsknota za superbohaterami - dlaczego tylko Zachód miał mieć Jamesa Bonda, a radziecka Rosja podporucznika Gonczarenkę?

Była też radość z tego, że wrogów z niedawnej przecież wówczas wojny wodził za nos nasz chłopak (no trudno, że pod auspicjami Sowietów), który pokonał hitlerowców wespół w zespół z czterema pancernymi i psem. Serial był doskonałym odreagowaniem traum wojennych, i związanych z niedawnym okresem stalinowskim. Faktu zaś, że jego warstwa propagandowa okazała się mniej ważna, dowodzi dzisiejsza popularność "Stawki...", która opiera się nie tylko na sentymencie, ale też na tęsknocie współczesnych Polaków za wyśmienicie zrealizowanym filmem, o wciągającej intrydze i pierwszoklasowym, zawodowym aktorstwie.

Niedawno nieustające uwielbienie dla serialu próbował zdyskontować Patryk Vega, zapraszając Stanisława Mikulskiego i Emila Karewicza (serialowy Brunner) do udziału w kinowej kontynuacji serii "Hans Kloss. Stawka większa niż śmierć". Delikatnie mówiąc - niezbyt udanej. Mikulski mówił o serialu z dystansem i szacunkiem, ale przyznawał, że był czas, kiedy samo wspomnienie o Klossie bardzo go denerwowało. Nie mógł przejść ulicą, by nie usłyszeć za sobą okrzyków albo straszenia Brunnerem.

Miał żal do reżyserów filmowych, że nie dali mu szansy pokazania się w innej roli. Przez pewien czas marzył, żeby zagrać negatywną postać, jakiegoś "złego szpiega", ale nikt się na to nie odważył. Mikulski nie znosił określania Klossa polskim Jamesem Bondem. - Bond to Bond, a Kloss to Kloss - uważał. A ponieważ życie jest najlepszym reżyserem, gdy aktor kupił pierwszy telefon komórkowy, numer, jaki otrzymał, kończył się cyframi: 007.

Poważną próbę "odklossowienia" swojej osoby Mikulski podjął na początku lat 70., znów w telewizji, w młodzieżowym serialu "Pan Samochodzik i templariusze". Wyśmienitą rolę zagrał tam łódzki aktor, Michał Szewczyk, część zdjęć kręcono w halach Wytwórni Filmów Fabularnych w Łodzi.

Warto zauważyć, że autorzy "Pana Samochodzika..." pozwolili sobie na żart z koronnej roli Mikulskiego. W jednej ze scen grająca przewodniczkę po Malborku Alina Janowska (była partnerką Klossa w odcinku "Cafe Rose") spogląda na pana Tomasza (Stanisław Mikulski) i pyta: "Skąd ja go znam?". A wtedy w tle rozbrzmiewają dźwięki nieśmiertelnego tematu muzycznego ze "Stawki...".

Ledwie pięcioodcinkowa seria zdobyła dużą popularność, była stałym gościem młodzieżowych programów, gromadziła przed ekranami telewizorów całe rodziny i choć dzisiaj mocno trąci myszką, to wciąż może budzić uznanie jakością scenariusza i aktorskimi kreacjami. Ach, ta Ewa Szykulska, mówiąca z "duńskim" akcentem...

Rola Pana Samochodzika nie przyćmiła Hansa Klossa, ale przyniosła Mikulskiemu grono kolejnych fanek, tym razem dziewcząt, zauroczonych męską siłą i urokiem bohatera. Bo Stanisław Mikulski to jeden z amantów polskiego kina, choć nie w pełni wykorzystanych przez film. Partnerowało mu na ekranie wiele piękności: Barbara Kwiatkowska, EwaWiśniewska, Irena Karel, Iga Cembrzyńska, Beata Tyszkiewicz.

W życiu prywatnym Mikulski był zaś "ledwie" trzykrotnie żonaty. Do dziś wiele pań uważa, że nikomu nie było tak dobrze w mundurze, jak właśnie jemu - i to niezależnie od tego, jakiej nacji mundur nosił. Udowodnił to już w "Ewa chce spać", gdzie grał policjanta, a ustalił na wieki wieków właśnie w "Stawce większej niż życie".

A przecież Mikulski grał również milicjantów (nawet węgierskich), lotników, oficerów różnych armii, partyzantów i powstańców (od Armii Ludowej przez powstanie warszawskie po Armię Krajową), a nawet porucznika UB. Po latach wspominał, że życie tak mu się układało, iż o mało nie został zawodowym żołnierzem - nie rozpoczął studiów, wylądował w jednostce wojskowej, aż "uciekł" do teatru w Lublinie.

Z mundurem Mikulski był blisko również podczas swojej kariery estradowej. Przez lata ze sznytem prowadził koncerty Festiwalu Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu (gdzie także z powodzeniem śpiewał) i Festiwalu Piosenki Radzieckiej w Zielonej Górze. Rosyjskie pieśni być może zaprowadziły go do Krajowej Rady Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej, dyrektorowania Polskiemu Centrum Kultury przy ambasadzie Polski w Moskwie, a nawet KC PZPR, którego członkiem był w latach siedemdziesiątych.

Aktorskie spełnienie Stanisław Mikulski znalazł nie w filmie, a w teatrze. Sam przyznawał, że role na scenie ceni najbardziej. A ma w dorobku kreacje wybitne, znaczące i niezapomniane. Grał klasykę, komedie, a nawet role muzyczne - Mackie Majchra w "Operze za trzy grosze". W Lublinie był gwiazdą i żegnał się z tym miastem świetną rolą Makbeta. Później wspominał, że w rozmowie z dyrekcją popełnił gafę, która kosztowała go jedną z wymarzonych przez każdego aktora ról. Powiedziano mu, że mogą specjalnie dla niego wystawić "Hamleta", ale on - pod wpływem brytyjskiego teatru, który zobaczył - wybrał "Makbeta". A potem na Hamleta był już za dorosły...

W teatrze Mikulski należał do tych nielicznych aktorów, którzy potrafili oddać rolę koledze z zespołu. Przytrafiło mu się to kiedyś w relacjach z wielkim łodzianinem Janem Machulskim, z którym grał w teatrze w Lublinie. Machulski miał zagrać Romea, ale zrezygnował, bo dostał atrakcyjną propozycję filmową, więc w rolę przejął Mikulski. Z filmu nic nie wyszło, Machulski wrócił do teatru, a Mikulski po prostu oddał mu rolę. Innym razem Mikulski ustąpił nowemu aktorowi w zespole pierwszeństwa w zagraniu premiery, co w środowisku teatralnym jest wyjątkowe.

Decydował o tym pewnie łagodny charakter aktora. Mikulski pracował z wieloma reżyserami o różnych temperamentach, ale zapewniał, że z żadnym nie miał konfliktu. Zawsze uśmiechnięty, sprawiający wrażenie cierpliwego i ciepłego, z serdecznością odnosił się również do własnej popularności. Nic dziwnego, że w filmie "Miś" wystąpił jako porucznik MO Lech Ryś "Wujek Dobra Rada", bohater kolejnego odcinka serialu "10:0 dla Gwardii", opowiadając o "motylej nodze Tomka Mazura"...

Refleksyjna natura zaś i aktorski los znalazły odzwierciedlenie w prowadzeniu niezwykle popularnego telewizyjnego teleturnieju "Koło fortuny" w połowie lat dziewięćdziesiątych. Często podkreślał, że ceni spokojne życie i nie znosił się narzucać. Takie cechy w branży filmowej (i nie tylko) były i są rzadkością. Nawet książkę autobiograficzną, którą napisał, zatytułował "Niechętnie o sobie".

Trudno go było namówić na osobiste wyznania. Dopiero w ostatnim czasie z bólem mówił o śmierci syna z drugiego małżeństwa, który zmarł kilka godzin po narodzinach (aktor miał też syna z pierwszą żoną, Piotra, a jego wnuk Jakub był perkusistą w rockowym zespole Roan). Ci, którzy go znali, z przejęciem mówili o tym, jak przez długie lata opiekował się sparaliżowaną żoną, dla której wybudował nawet specjalnie dostosowany dom.

Nie mówił publicznie o swojej chorobie, wśród przyjaciół nie krył jednak, że postępuje bardzo szybko. Zmarł w środę (26 listopada) o świcie po ledwie tygodniowym pobycie w szpitalu.

Stanisław Mikulski miał olbrzymie poczucie humoru i niezwykle ciepłe, pozytywne nastawienie do życia i ludzi. - Z Klossem przegrałem, ale nie żałuję - przyznawał. Nic dziwnego - z Klossem przecież nikt nie wygrał. Ale też nikt nie powtórzył wyczynu Mikulskiego: to on stworzył rolę, która jest znana wszystkim, a on sam stał się ikoną telewizji i popkultury. Pozostawił też po sobie przesłanie: każdą przeciwność losu można pokonać pogodą ducha i pracowitością. Wielkie przesłanie. Nawet jeżeli przerwane śmiercią.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Zagrał najbardziej znanego telewizyjnego bohatera wojny. Wspomnienie o Stanisławie Mikulskim - Dziennik Łódzki

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki