Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Julian Tuwim Łodzi nie zaszkodzi, czyli tylko dzisiaj wielki bal w Operze

Dariusz Pawłowski
W tym roku laur i 50 tysięcy złotych odebrała Hanna Krall
W tym roku laur i 50 tysięcy złotych odebrała Hanna Krall Łukasz Kasprzak
Nagroda Literacka im. J. Tuwima, przyznana w tym roku w Łodzi po raz drugi, będzie jednym z najważniejszych wydarzeń roku w naszym mieście. Jeśli tylko pozbędzie się kompleksów, nieśmiałości i potrzeby przymilania się.

Ciekawych czasów dożyliśmy. Polacy ponoć nie czytają, ich ulubiona lektura to druk na banknotach Narodowego Banku Polskiego, a książek używają jedynie jako elementów wyposażenia wnętrz; tymczasem to nagrody literackie mnożą się dzisiaj jak dziury w kieszeniach obywateli, wywołują wielkie emocje i należą do najwyższych pod względem liczby zer (rzecz jasna chodzi o te w kwocie dopisanej do konta).

Nagrody literackie silnie wiążą się z miastami i stanowią mocny element budowania ich prestiżu. Wyróżnień używa się w tak modnej obecnie promocji, zaistnienie w mediach z przyjemnością wpisuje w tabelki "ekwiwalentu reklamowego". Widać, że coraz więcej miast ma ambicję ustanowienia własnej nagrody - co nierzadko wywołuje zarzuty o nagrodomanii i obniżaniu rangi tych premii, które już istnieją. W Polsce markę mają dziś (a czasem może bardziej popularność) związana z gazetą Nagroda Nike, wrocławski Angelus, przyznawana od 1962 roku Nagroda Kościelskich, Nagroda Literacka Gdyni, krakowska Nagroda Poetycka im. Wisławy Szymborskiej i jeszcze parę innych, ale przecież i sami literaci mieliby trudności z przywołaniem setki polskich laurów (we Francji nagród literackich jest coś około półtora tysiąca i nikomu to specjalnie nie przeszkadza).

Dla medialnego odbiorcy literatury bardziej podniecającą kwestią jest finansowa wysokość nagrody niż nagradzane publikacje (liczy się jeszcze sam literat, najlepiej głośno z kimś lub z czymś skłócony). To kolejna zresztą społeczna niespodzianka, że mimo prób ustanowienia "bogatych" nagród w bardziej wydawałoby się powszechnych dziedzinach sztuki (w Łodzi funkcjonowała nagroda w wysokości 100 tys. zł dla wykonawcy muzyki rozrywkowej), to w literaturze właśnie laureaci walczą o dużą kasę ("Szymborska" to 200 tys. zł, Angelus 150 tys., Nike 100 tys., "Gdynia" 50 tys., Nagroda im. Józefa Mackiewicza 10 tys. dolarów), a nieczytającej społeczności łatwiej przychodzi akceptować te kwoty w przypadku literatów niż reprezentantów innych zawodów, niekoniecznie artystycznych (czyżby w uznaniu za mozolne wykonywanie nikomu niepotrzebnej roboty?).

Od ubiegłego roku, czyli dwóch edycji, z pewną dozą nieśmiałości do grona ogólnopolskich nagród literackich przyznawanych w różnych miastach Polski, dołączyła łódzka Nagroda Literacka im. Juliana Tuwima, która nagrodą stricte miejską jeszcze nie jest, ale zarówno ona, jak i miejmy nadzieję miasto, takie plany i ambicje mają. Nagroda ma świetny start. Nawiązuje do wyróżnienia przedwojennego (ustanowionego w 1927 roku) przyznawanego przez Łódź, które miało świetnych laureatów (Aleksander Świętochowski, Aleksander Brückner, Zofia Nałkowska, Andrzej Strug i sam jej dzisiejszy patron, czyli Julian Tuwim, nagrodzony zresztą dwukrotnie, bo także w powojennej wersji nagrody). Nowy na literackiej scenie laur ma się więc na kogo powoływać i nie można mu zarzucić, że wyskoczył jak Filip z konopi na fali mocarstwowych marzeń lokalnych notabli.

Nagrodzie towarzyszy 50 tys. twardych złotych polskich, i mimo że pierwotnie miało to być 100 tys., jest to ciągle godne uhonorowanie każdego pisarza w naszym kraju. Jej twórcy założyli, że przyznawana będzie ona za całokształt twórczości, a to niesie możliwość zgromadzenia niezwykle szacownego grona laureatów, których dorobek już jest uznany, i którzy nie niosą ze sobą tak silnego ryzyka weryfikacji czasowej, jak to jest w przypadku młodego pisarza nagradzanego za pojedynczą książkę. Nie do pogardzenia również jest wspomniana promocyjna - dla miasta - wartość nagrody, ale o wiele istotniejsze jest wprowadzenie Łodzi, za jej pomocą, do krwioobiegu ogólnopolskiego życia literackiego.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE
Dobry pomysł łączenia nagrody z oby rozrastającym się festiwalem Puls Literatury i mającym targowy charakter Salonem Ciekawej Książki powoduje, że tym bardziej autorzy i ludzie za literaturę w Polsce odpowiedzialni będą chcieli tu bywać, nie tylko po to, by prezentować swoje nowe publikacje, a jednocześnie będą musieli obserwować to, co w Łodzi się dzieje, co może tylko przynieść korzyść łódzkim twórcom i animatorom kultury.

To w końcu także budowanie zdrowego snobizmu i poczucia wartości mieszkańców Łodzi, nie mówiąc o możliwości integracji ważnych dla miasta środowisk (rzecz jasna pod warunkiem, że owe środowiska będą chciały się integrować). Okazuje się też, że mamy w Łodzi ludzi związanych właśnie z literaturą, którzy z charakterystyczną dla siebie dezynwolturą potrafią wznieść się ponad doraźne animozje i uruchomić nieprzewidywalną w sumie procedurę, która jest w stanie objąć znacznie szersze interesy, niż wąskiej grupy osób.

Żwawe wejście łódzkiej nagrody nie oznaczało jednak wtargnięcia z przytupem. Pierwsze dwie laureatki "Tuwima"- Magdalena Tulli i Hanna Krall (mam nadzieję, że wyróżnienie będą dostawać też mężczyźni) - to wybory nader bezpieczne, łatwe, próbujące godzić jak najszersze grono zainteresowanych i podłączające się do głównego dziś nurtu literackich uwielbień, wyżłobionego już przez Nike i związane z nią środowisko. A wiadomo, że zawsze głośniej i trwalej będzie się mówić o prowadzących pochód, niż drepczących w jego kolejnych rzędach. Nie ma żadnych wątpliwości co do wartości i znaczenia pisarstwa obu pań, ale mają one na koncie już wiele nagród i hołdów, ich wyróżnienie nie wzbudza żadnych emocji - zarówno tych "przeciw", jak i tych bardzo "za", nie wzbudza też dyskusji wokół nagrody, nie "niesie" jej dłużej niż dzień jej wręczania. Nie chodzi oczywiście o coroczne wzbudzanie kontrowersji, ale dobrze by było, gdyby łódzka nagroda miała zaletę wyszukiwania twórców wyjątkowych, osobnych, nie przychodzących w danym okresie na myśl jako pierwsi.

O tym, kto dostaje nagrodę, decyduje jury i jego skład obecnie wywołuje chyba więcej pytań i refleksji niż laureatki. Czy przewodniczącą jury przyznającego nagrody pisarzom powinna być pisarka (Kinga Dunin) - w dodatku nie dość, że tak jednoznacznie wyrażająca swój światopogląd i gusta to jeszcze upubliczniająca prywatne spory (czy ktokolwiek z członków jury miałby w tym kontekście śmiałość zaproponować Ignacego Karpowicza?)? Czy nie lepszym rozwiązaniem dla nagrody byłoby większe urozmaicenie składu jury oraz jego rotacyjność? Czy kryteria nagrody nie powinny być bardziej precyzyjne?

Szkoda też pozostałych dni poza jednym z grudnia na nieistnienie nagrody w powszechnej świadomości - sam Tuwim prowokuje przecież do tego, by nie był to jednodniowy bal w Operze. Może pomógłby system nominacji lub zamiast kilkuosobowego jury, grupa kilkudziesięciu znaczących kwalifikatorów z różnych miast i środowisk zaproszonych do zgłaszania swoich kandydatów.

Na pewno pożyteczny byłby szereg działań w całym roku do nagrody nawiązujących, a może też zawartych w kontrakcie z laureatem ("wymuszającym" niejako wykłady, wywiady, spotkania itp.). A przede wszystkim nie należałoby się bać wyzwolenia z prowincjonalnej nonszalancji, kompleksów i potrzeby przymilania się stołecznej wizji rzeczywistości i rozdawania kart.

Prywatnie zaś cieszę się z tegorocznej laureatki dlatego, iż wyróżniono reprezentantkę ginącego zawodu. Bo jej twórczość dowodzi, jak wiele stracimy, gdy profesja dziennikarza istnieć przestanie i ostatecznie rozmyje się w bylejakości.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki