Tych "samoistnych teatrów" (czy jakby ich nie zwać) rzeczywiście jest w "Jaraczu" niemało, co potwierdza premiera przygotowana jako pierwsza w sezonie 2014/2015 w ramach Sceny Inicjatyw Aktorskich Proscenium. Oczywiście każdy z tych "teatrów" różni się... rozmiarem. Ale także, cytując Tadeusza Baranowskiego, mistrza komiksowego humoru, filuternością. W obu konkurencjach "Mroczne perwersje codzienności" mogłyby powalczyć o wysoką pozycję.
Sztukę napisał w 1984 roku chilijski pisarz, dramaturg i scenarzysta Marco Antonio de la Parra, a w Łodzi jej polską prapremierę wyreżyserował Rafał Sabara. Ma ona tylko dwie postaci, więc ogrom zadań spoczywa na aktorach. Paradoksalnie, muszą oni udźwignąć tym więcej, im więcej z tekstu ujął de la Parra, bo "Mroczne perwersje..." zbudowano właśnie przez odejmowanie.
Park. W nim jakaś ławka (i tyle, nic więcej nie ma na scenie). Nie wiadomo do końca w jakim mieście i w jakim kraju. Przy ławce spotykają się dwaj mężczyźni. Amatorzy wdzięków małoletnich uczennic. W długich przeciwdeszczowych płaszczach, spod których wystają nagie łydki, są jak wyjęci ze stereotypowego wyobrażenia o parkowych ekshibicjonistach - a więc znowu otrzymujemy mniej (np. oryginalności) niż więcej. Spotykają się i ucinają małą rozmowę o niczym, która przechodzi w ostry spór na (czysto absurdalne czasem) argumenty o prawo do przesiadywania przed elitarnym żeńskim liceum.
Oczywiście na początku tylko, bo de la Parra pozbawił akcję nawet związków przyczynowo-skutkowych, ale wyposażył ją w więcej niż jedną i niż dwie warstwy, na których rozpięte są sensy "Mrocznych perwersji..." Ekshibicjoniści śmieszni jak klauni? A może to jednak ludzie tragiczni, bo usunięci na margines społeczeństwa? A może jednak ich ubranie jest tylko przebraniem - kim wtedy są i co ich łączy z brodaczami z przeszłości, Karolem i Zygmuntem?
Farsa, pastisz, błazenada przeplatają się na scenie, ale ujęte są w karby konwencji i dobrego gustu, bo nie tylko o przednią, inteligentną rozrywkę tu chodzi (choć "Mroczne perwersje..." mają jej sporo). Obu Mariuszom, Słupińskiemu i Siudzińskiemu, dają zaś możliwość stworzenia pełnokrwistych postaci i warsztatowego popisu. Czasem fantastycznego, na granicy scenicznej iluzji, jak w scenie kłótni i zdzierania "masek". Taki role, grane przez cały czas na wysokich obrotach, można łyżkami jeść.
Tylko czy na pewno możliwy jest pod naszą szerokością geograficzną finał, gdy dwaj faceci spod płaszczy wyciągają... (cicho sza). I tak trafiamy w sferę polityki, która u nas ma jednak inną niż w Chile temperaturę. A skoro o polityce mowa, dlaczego aktorzy coraz częściej decydują się na macierzystych scenach na własne inicjatywy? Powodów jest wiele. Nierzadko chodzi o pieniądze - te, które ich teatry mają otrzymać od organizatora (w przypadku "Jaracza" jest to urząd marszałkowski) lub nie otrzymać, bo w kasie samorządu pusto. Budżet "Jaracza" (od lat "odchudzany") na nowy rok poznamy lada dzień.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?