Pacjenta z objawami niedotlenienia organizmu pilnie trzeba było przetransportować do szpitala. Wezwani do pacjenta ratownicy po udzieleniu pomocy na miejscu zastanawiali się, w jaki sposób bezpiecznie przenieść ciężkiego chorego do karetki. To zadanie było niezwykle skomplikowane, bo pacjenta nie można było dodatkowo narażać na wstrząsy i ryzyko upadku. Strażacy nie mogli też wykorzystać do transportu noszy z karetki ani krzesełka, gdyż ten sprzęt nie wytrzymałoby ciężaru powyżej 160 kg.
- Uznałem, że przeniesienie poszkodowanego na tzw. płachtę ratowniczą i transport na niej do karetki, może być dla mężczyzny o niestandardowej wadze niebezpieczny. W ten sposób mogliśmy narazić dodatkowo jego kręgosłup na urazy - mówi st. kpt. Tomasz Glonek, dowodzący akcją ratowniczą.
Wspólnie z dowódcą zespołu ratownictwa medycznego, podjęli decyzję o przeniesieniu pacjenta do karetki na... jego własnym łóżku.
Okazało się, że nie będzie możliwe przeniesienie 50-latka na tapczanie przez klatkę schodową. Duże łóżko po prostu tam się nie zmieściło. Postanowiono wynieść go z mieszkania przez okno.
Tu pojawił się kolejny problem. Wewnętrzna rama okienna była zbyt wąska. Chorym opiekowali się cały czas ratownicy medyczni, a strażacy zabrali się za wycinanie wewnętrznej część okna. Na tym jednak się nie skończyło. Obok okna rosło drzewo, które trzeba było ściąć, by wynieść chorego z tapczanem.
Po chwili okazało się, że oprócz drzewa strażacy muszą wyciąć jeszcze znaczną część metalowego ogrodzenia przed kamienicą.
Dopiero po usunięciu wszystkich przeszkód można było wynieść z mieszkania mężczyznę na jego własnym łóżku. Ale pojawiły się kolejne problemy. Dwa ambulanse medyczne, które stały przed domem były zbyt wąskie, aby zmieścić i bezpiecznie przewieźć w nich pacjenta.
- W tej sytuacji wezwaliśmy na miejsce tzw. wóz kwatermistrzowski - mówi Tomasz Glonek.
Niestandardowy sposób transportu chorego w strażackim citroënie jumperze wymagał równie nietypowej "oprawy". Chorego 50-latka do szpitala Centrum Kliniczno Dydaktycznego przy ul. Pomorskiej w Łodzi wieziono w specjalnym konwoju ratowniczym.
- Policja na całej drodze przejazdu musiała zadbać o nasze bezpieczeństwo. Gdyby doszło do kolizji z naszym pojazdem, pacjent ucierpiałby najmocniej - mówi ratownik Mariusz Świętosławski z Wojewódzkiej Stacji Ratownictwa Medycznego w Łodzi.
Wybór szpitala też nie był przypadkowy. Tylko tam wóz bojowy straży pożarnej mógł podjechać bezpośrednio pod Szpitalny Oddział Ratunkowy. W innych szpitalach w Łodzi podjazdy do izby przyjęć są przygotowane wyłącznie dla karetek.
Kilkunastominutową podróż do szpitala 50-latek spędził w wozie bojowym pod okiem ratownika medycznego.
- Jechałem z pacjentem w samochodzie, który nie miał okien. Mimo to czuliśmy się bezpiecznie. Wiedzieliśmy, że kilkadziesiąt osób czuwa nad naszym bezpieczeństwem - dodaje Świętosławski.
W konwoju oprócz pojazdów policyjnych jechały dwie karetki i cztery wozy strażackie. Łącznie kilkudziesięciu ludzi, ratowało otyłego łodzianina. W szpitalu mężczyzna także leży na swoim tapczanie.
W Łodzi nie ma dotychczas ambulansu bariatrycznego (dla pacjentów o znacznej nadwadze). Jedyna w kraju taka karetka, warta ok. 400 tys. zł, od listopada jeździ w Krakowskim Pogotowiu Ratunkowym. Specjalne nosze zapewniają możliwość transportu chorych o wadze nawet do 400 kg (jeśli nosze są w pozycji leżącej, a 350 kg jeśli nosze musimy podnieść). Szacuje się, że w całym kraju jest blisko pół miliona osób z wagą przekraczającą nośność standardowych noszy.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?