Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rodziny zastępcze: W zastępstwie prawdziwej mamy i prawdziwego taty

Agnieszka Jasińska
Lidia zdecydowała, że będzie rodziną zastępczą dla starszych dzieci. W jej domu wychowało się szesnaścioro
Lidia zdecydowała, że będzie rodziną zastępczą dla starszych dzieci. W jej domu wychowało się szesnaścioro Krzysztof Szymczak
Lidia z uśmiechem wspomina wakacje nad morzem. Chłopcy pytali: kto kopał ten dół i po co? Nigdy nie widzieli morza. Dorota oddałaby dzieciom wszystko. Smutno jej, gdy rodzice biologiczni skarżą się na nią policji.

Zanim do domu Lidii trafiło pierwsze dziecko, kobieta popłakała się ze strachu. Potem płakała, kiedy inne dziecko na głodzie narkotykowym goniło ją z nożem po domu. Ale ani razu nie żałowała tego, że została zawodową rodziną zastępczą. Nie żałują też Iwona i Dorota.

Iwona dziś już wie, że najtrudniej wcale nie jest z dziećmi, ale z ich biologicznymi rodzicami. Dorota musiała na policji tłumaczyć się, co daje dzieciom jeść. Skargę napisała biologiczna matka. Bolało, bo Dorota dba, by dzieciom niczego nie brakowało.

Którędy uciec?

Minęło już 13 lat, od kiedy Lidia jest zawodową rodziną zastępczą.

- Zawsze z mężem pomagaliśmy innym. Córki ściągały do domu koleżanki z problemami. Kiedy dziewczynki dorosły, zdecydowaliśmy, że zostaniemy z mężem rodziną zastępczą. Jedna córka już wyprowadziła się z domu, druga w pełni zaakceptowała naszą decyzję i przyjęła dzieci jak własne rodzeństwo - mówi Lidia.

Przez tych 13 lat w domu pani Lidii wychowywało się 16 dzieci. Jeden chłopiec już się usamodzielnił. Dziś Lidia opiekuje się siódemką: najmłodsze dziecko ma 11 lat, najstarsze - 20.

- Na początku zdecydowaliśmy, że chcemy zajmować się starszymi dziećmi. Młodsze mają szansę na adopcję. Ze starszymi jest problem - mówi Lidia. - One już mają bagaż doświadczeń.

Jako pierwsi do domu Lidii trafili 9-letni Bartek* i 10-letni Damian*. Bracia.

- Zadzwonił ktoś z MOPS i powiedział, że jest decyzja kuratora w sprawie chłopców i że do mnie przyjadą. Popłakałam się ze strachu - opowiada Lidia. - Wcześniej przeszłam kurs. Jednak po tym telefonie przestraszyłam się, czy sobie poradzę. Pomogli mi mąż i córka. Przekonali mnie, że będzie dobrze. Mieli rację.

Bartek i Damian pochodzili z tak zwanego trudnego środowiska.

- Kiedy weszli do domu, zaczęli najpierw oglądać, którędy uciec. Ustalali sobie drogę ucieczki - wspomina Lidia. - Byłam przerażona. Mąż powiedział im wtedy, że nie muszą stąd uciekać, że w oknach nie ma krat, że mogą spokojnie wychodzić z domu.

W pokoju dla braci przygotowane było piętrowe łóżko. Nie wytrzymało długo.

- Chłopcy nie potrafili po nim wchodzić, zarwali półkę - opowiada Lidia.

Bartek i Damian wiele musieli się nauczyć.

- Trafili do nas w czerwcu. W wakacje pojechaliśmy razem nad morze. Chłopcy pierwszy raz widzieli Bałtyk - mówi Lidia. - Kiedy jechaliśmy i zobaczyliśmy tabliczkę "Koszalin 34", chłopcy komentowali: "jaki długi ten Koszalin". A jak zobaczyli morze, to pytali, kto kopał ten dół i po co to było.

Bartek i Damian nie potrafili jeść nożem i widelcem.

- Wcześniej nie siedzieli przy stole podczas posiłków. Nauczyłam ich wszystkiego - mówi Lidia. - Kiedy na święta pojechali do domu rodzinnego, poprosili mamę, by dała do jedzenia nóż i widelec. Mama się zdziwiła i odpowiedziała, że nie ma.

Narkotyki pod włosami

Lidia stara się, by dzieci miały kontakt z biologicznymi rodzicami.

- Różnie to bywa. Pamiętam taką historię, gdy jedna z matek przychodziła odrabiać lekcje z dzieckiem. To była niewykształcona kobieta, ale starałam się podsuwać im proste rzeczy do rozwiązania - mówi Lidia. - Któregoś razu matka powiedziała do syna, że ona nie chce z nim odrabiać lekcji, ale rozmawiać. Chłopiec zapytał wtedy: A o czym ja mam z Tobą rozmawiać?. Musiałam mu potem tłumaczyć, żeby tak nie mówił do mamy, że może jej być przykro.

Do Lidii wszystkie dzieci mówią "mamo".

- Jednemu zajęło dwa lata, zanim tak powiedział. Chłopiec trafił do nas, jak miał 13 lat. Wcześniej do nikogo nie mówił mamo, bo jego rodzice zginęli - opowiada Lidia. - Wzruszyłam się, kiedy zapytał, czy może mówić do mnie "mamo". Powiedziałam wtedy, że takie słowo zobowiązuje i mnie, i jego. Zaczął czuć, że jesteśmy prawdziwą rodziną.

CIĄG DALSZY NA NASTĘPNEJ STRONIE...

W domu pani Lidii przez tych 13 lat nie brakowało trudnych sytuacji. Ale nigdy nie miała dosyć.

- Najtrudniej było z nastolatką. Dziewczynka była narkomanką. Miała piękne włosy i saszetki z narkotykami podpinała pod włosy. Jak miała narkotyki, to było z nią dobrze. Raz, kiedy pojechała do biologicznej matki, nie chciała stamtąd wrócić. Udało się ją jednak ściągnąć do domu. Była na głodzie narkotykowym. Ganiała mnie z nożem po domu. Musiałam wezwać pogotowie - wspomina Lidia. - Ja miałam siniaki, byłam pobita. Wszyscy wtedy zajęli się dzieckiem, nikt mną. Mam o to trochę żalu. Na szczęście sobie poradziłam. Wiele rodzin zastępczych boi się mówić o trudnościach. Boi się, że stracą dzieci. Ale o tym trzeba mówić głośno. Trzeba się wspierać.

Rodzina zastępcza nauczyła Lidię przede wszystkim cierpliwości.

- Każda nowa rodzina ma na początku ogromny entuzjazm i euforię. To jest potrzebne. Ale potem przychodzi rzeczywistość - mówi Lidia. - W trudnych chwilach trzeba czerpać z doświadczeń starszych rodzin. To pomaga.

Lidia mogłaby do rana wyliczać, co przez te lata było dla niej najważniejsze i co sprawiło jej radość.

- Czasami dziecko wygrywa międzynarodowy konkurs i jestem dumna. Inne natomiast radzi sobie z poprawką. Albo chłopiec, który nie lubił się ruszać, a teraz jeździ na łyżwach. To są ważne sprawy - mówi Lidia. - Moje córki traktują dzieci jak rodzeństwo, odwiedzamy się, spędzamy razem święta. Większość dzieci nie chce wracać do biologicznych rodzin. Jest tylko jeden chłopiec, który chce do taty. Ojciec siedzi w więzieniu. Dziecko było ofiarą przemocy. Mimo wszystko chłopiec chce z nim być.

Lidka uśmiecha się, kiedy opowiada o koleżankach, które też prowadzą rodziny zastępcze.

- One były młodsze, jak zaczynały, miały po 30 lat - mówi Lidka. - Dziś na wigilii jest u nich w domu nawet 50 osób. To piękne. Zostanie rodziną zastępczą było jedną z najlepszych decyzji w moim życiu. Mąż tego też nigdy nie żałował.

Molestowała inne dzieci

Gdyby cofnąć czas, Iwona postąpiłaby tak samo jak 9 lat temu.

- Zostaliśmy z mężem rodziną zastępczą dla niepełnosprawnych dzieci. Uznałam, że takie mają najmniejszą szansę na adopcję. Chciałam im pomóc. Poza tym w naszej dalszej rodzinie urodziło się niepełnosprawne dziecko. Bardzo je pokochałam - mówi Iwona. - Na początku mąż nie był entuzjastą tego pomysłu, ale uszanował moją wolę. Dziś jest zadowolony, tak jak ja.

Zanim do domu Iwony trafiły dzieci, musieli z mężem ukończyć szkolenia.

- Trwały rok - mówi Iwona. - Mąż jest emerytowanym nauczycielem, ja byłam nauczycielką. Córki ukończyły studia. Mogliśmy się zająć dziećmi.

Mąż wspiera Iwonę.

- Moje entuzjastyczne podejście nie ustrzegło nas przed trudnymi wyzwaniami, których się nie spodziewaliśmy - mówi Iwona. - Ale każdy wysiłek i każde wyrzeczenie jest warte tej decyzji. Dzieci, które trafiają do rodzin zastępczych, często mają problem z odrzuceniem. Wyzwaniem są też rodziny biologiczne. Trzeba być bardzo ostrożnym, by nie uwikłać się w kolejne problemy. Teraz w naszym domu jest dwoje dzieci: dziewczynka i chłopiec. Każda chwila jest cenna. Biologiczna mama kontaktuje się z chłopcem sporadycznie. Są to kontakty powierzchowne. Kontakty z rodziną biologiczną są jednym z najbardziej skomplikowanych wyzwań. Są one ważne dla dziecka, ale my musimy pamiętać, by nie pozwolić na skrócenie dystansu między nami a rodzicem.

W domu Iwony nie obyło się bez problemów. Jakiś czas temu trafiła tu 12-letnia dziewczynka.

- Nikt nie powiedział nam, że ma problemy z osobowością - mówi Iwona. - Molestowała inne dzieci. Nie mieliśmy szansy zabezpieczyć dzieci przed nią. Potem ta dziewczynka trafiła do ośrodka socjoterapii. To było dziecko upośledzone w stopniu lekkim. Umiało manipulować innymi.

Iwona jest dumna, że dzieci odnoszą sukcesy, są zdrowe, na tyle na ile mogą być. Chce, by skończyły podstawówkę, gimnazjum...

Pierwsza noc pełna strachu

O tym, że zostanie rodziną zastępczą, Dorota postanowiła w jeden wieczór.

- To była spontaniczna decyzja - mówi Dorota. - Potem przez dwa lata stawialiśmy czoło urzędniczym procedurom. Ale się wreszcie udało.

Najtrudniejsza była pierwsza noc przed przyjęciem dziecka do domu.

- Przesiedzieliśmy z mężem, a żołądki podchodziły nam do gardła. Wystraszyliśmy się, czy damy radę - wspomina Dorota. - Wcześniej zapoznaliśmy się z dziećmi, ale strach był.

CIĄG DALSZY NA NASTĘPNEJ STRONIE...
Dorota przyznaje, że pierwsze dni to była ogromna radość.

- Wszystko widzi się wtedy na różowo - mówi Dorota. - Teraz mamy szóstkę dzieci pod opieką. Najmłodszy ma cztery latka. Było piękne, jak zaczynał mówić do mnie mamo. Potem starsze dołączyły do niego i też mówiły mamo.

Dorota uśmiecha się, wypowiadając głośno powiedzenie: małe dzieci - mały kłopot, duże dzieci - duży kłopot.

- Oj, to prawda - mówi. - Z dwoma dziewczynkami byliśmy na policji.

Ania* i Patrycja* wychowywały się wcześniej z mamą. Mama jest chora psychicznie, teraz już nie może się nimi zajmować.

- Ale wcześniej dawała dziewczynkom na wszystko pieniądze. Tak okazywała miłość - mówi Dotota. - Potrafiła zarabiać pieniądze, nie umiała jednak żyć. Kiedy była zmęczona, dziewczynki dostawały po 100 zł na kolację. Potrafiła też przejechać całe miasto, żeby znaleźć wymarzony domek dla lalek w takim kolorze, jak chcą. Spełniała wszystkie ich życzenia. Kobieta zmieniała często mieszkania, szkoły dzieciom. Dziewczynki jeździły taksówką na lekcje.

Ania i Patrycja były przyzwyczajone na przykład do tego, że szynka może leżeć w lodówce tylko jeden dzień.

- Potem wyrzucały ją do kosza - opowiada Dorota. - Kiedy trafiły do mnie, nie potrafiły zrozumieć, że trzeba oszczędzać i nie wolno marnować jedzenia. Poskarżyły się mamie. Powiedziały, że trafiły do dziwnego domu, gdzie zjada się stare rzeczy. Mama napisała skargę do urzędu. Wezwano nas na policję. Tłumaczyliśmy się z jedzenia. Potem dziewczynki nas przeprosiły.

Dorota pokazała Ani i Patrycji w internecie przepisy, jak zrobić pyszny posiłek z resztek jedzenie. Tłumaczyła, jak z dwudniowego chleba zrobić na przykład zapiekankę. Mówiła, że trzeba racjonalnie gospodarować pieniędzmi, nie wszystko trzeba przejadać.

- Jesteśmy wolontariuszami Banku Żywności - mówi Dorota. - Dziewczynki są u nas drugi rok i widać postępy. Jeśli ktoś myśli, że postępy będą po tygodniu czy miesiącu, niech o tym zapomni.

Skargi do sądu i na policję

Dorota podkreśla, że łatwo nie jest.

- Ale i tak bezwzględnie warto założyć rodzinę zastępczą - mówi Dorota. - Ja swoje dzieci uczę przede wszystkim samodzielności. Mamy w domu dwie kuchnie. Chcę, żeby potrafiły gotować i wszystko zrobić koło siebie. Chcę, żeby umiały zachować czystość. Z tym ostatnim wcale nie jest łatwo. 14-latka na przykład nie myła się, spała w ubraniach. I potem mieliśmy w domu wszawicę. Albo chłopiec, też nastolatek, który też się nie mył, doprowadził do grzybicy. Młodzież uważa, że mycie nie jest takie ważne.

Dorota najszerzej uśmiecha się, kiedy opowiada o czterolatku.

- Aż strach o niego, że będzie rozpieszczony przy tylu starszakach - mówi Dorota. - Jestem dumna, bo on jest bardzo samodzielny. Sam się ubiera, sam je.

Problemów byłoby mniej, gdyby nie biologiczni rodzice.

- Oni dzwonią, jak chcą, niewiele się dziećmi interesują. Ale za to piszą na nas skargi do sądu, na policję, nawet jak nie mają praw do dzieci - mówi Dorota. - Doskonale znają adresy, gdzie wysłać pismo. Skarżą się, że dajemy dzieciom kanapki z dżemem, nie z szynką, albo zakładamy krótkie spodnie zamiast długich.

Dorota podkreśla, że na początku rodzice widują się z dziećmi raz w tygodniu, potem coraz rzadziej, dzwonią na imieniny, potem tylko na święta. Czasami spotykają się u niej w domu, czasami w McDonaldzie albo sklepie.

- Kiedy dzwonią alkoholicy, słyszymy wiązankę bluźnierstw. Ale z tymi i tak jest lżej - przyznaje Dorota. - Najgorzej jest z rodzicami, którzy są chorzy psychicznie. Dzieci, którym zaczęło być dobrze u nas, bronią nas. A rodzice zazdroszczą, że dzieci nas lubią. Przez to dzieci są rozdarte: muszą swoje uczucia trochę ukrywać z jednej strony, trochę z drugiej. Ci rodzice raczej nie mają szans na odzyskanie dzieci. Ale nie pozwalają o sobie zapomnieć. Dzieci się strasznie męczą.

Dorota opiekuje się siedmiolatkiem. To trudna sprawa.

- Zawiozłam go w odwiedziny do mamy. Kobieta mieszka na Limanowskiego. Szczury przebiegły na naszych oczach przez mieszkanie - mówi Dorota. - Pokój ma 13 metrów kwadratowych. Okropny tam brud. Matka mieszka z różnymi panami. Wcześniej chłopiec bardzo za nią tęsknił, chciał do niej wrócił. Teraz już nie chce. Jednak matka cały czas mu utrudnia życie. Nie ma odebranych praw rodzicielskich. Chłopiec nie jeździ na wycieczki, bo matka nie wyraża zgody. Ostatnio klasa pojechała na zieloną szkołę. Matka nie zgodziła się, powiedziała, że dziecko musi być na miejscu, żeby odbierało telefon, jak będzie do niego dzwonić. Chłopiec nie pojechał na wycieczkę. Nie był bardzo zły. Miał nadzieję, że mama zadzwoni. Nie zadzwoniła. Szkoda mi było dziecka, jak koledzy przyjechali z wycieczki i opowiadali o tym, co się wydarzyło. Wtedy był bardzo smutny. Starsze dzieci już nie czekają tak bardzo na telefon od mamy. Mówią, że same zadzwonią, jak będą mieć czas.

Dorocie najtrudniej jest, kiedy dzieci nie traktują domu jak domu.

- Nie szanują wszystkiego tak jak trzeba. Wiedzą, że mają innych rodziców, że mogą do nich wrócić - mówi Dorota. - Trudno od dzieci wymagać dorosłości. Mają prawo do błędów. One muszą szybciej dojrzewać. Jednak nie każdy nastolatek będzie przejmował się jutrem, kiedy jest dzisiaj.

*imiona dzieci zostały zmienione

Księgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.plKsięgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.plKsięgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki