Tuż przed sobotnią premierą "Holendra tułacza" związkowcy rozdawali widzom ulotki, a dwa dni później spotkali się z wicemarszałkiem Arturem Bagieńskim na mediacjach, gdzie oficjalnie powiedziano: będzie konkurs na nowego dyrektora.
Ale nie był to najciekawszy wątek. Zdaniem związkowców wicemarszałek przyznał dyrektorowi rację, że umowy o dzieło i umowy
krótkoterminowe (do których zdaniem związków miałby dążyć dyrektor) są korzystniejsze. Jeśli się myśli portfelem, to może i są.
Czy nim powinien myśleć urzędnik, któremu powierzono pieczę nad instytucjami kultury i sztuki? Jeśli tak, opinia ta byłaby przedłużeniem neoliberalnej polityki, której częścią ostatnio jest zrzucanie po cichu odpowiedzialności za poziom instytucji, które samorządowi przekazał rząd. Bo w kasie pusto. Stąd ekonomizacja.
W sferze literackiej fikcji pozostaje gdybanie co byłoby z kasą, gdyby ważne stanowiska nie były łupem do podziału, "konfiturami" dla kolesi z partii, a obsadzano je specjalistami. Wicemarszałek powinien przeczytać wydaną dwa lata temu książkę "Theater.
O zmierzchu teatru w Ameryce" Frédérica Martela. To analiza procesu, który teatry w USA zmienił z miejsc oferujących ważne przeżycia w dostarczycieli rozrywki i zabawy.
Martela powinni przeczytać zresztą wszyscy, którzy sądzą, iż proste przeszczepianie wzorców z Zachodu, np. w sferze finansowania instytucji i bez oglądania się na różnice między polską a zachodnią gospodarką, jest receptą na całe zło lub chociaż na święty spokój.
"Kultura Europy stoi na teatrze. Jeśli będziemy ją ekonomizować, możemy stracić ten ważny element świadomościowy" - mówiła w Polskim Radiu dyrektor Instytutu Teatralnego, Dorota Buchwald. Już nawet zestawione blisko siebie w tytule ekonomizacja i kultura gryzą się jak cholera.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?