Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przez jeden podpis zostały bez dachu nad głową [REPORTAŻ]

Agnieszka Jasińska
Teresa Szaburska mówi, że jej mieszkanie zostało przejęte podstępem
Teresa Szaburska mówi, że jej mieszkanie zostało przejęte podstępem Krzysztof Szymczak
Dla Wiesławy domem od tygodnia jest schronisko dla bezdomnych. Teresa mieszka u córki - na 27 metrach kwadratowych w pięć osób. Wiesława przez prawie siedem miesięcy żyła bez prądu i gazu. Wszystkie powoli zapominają o godności.

To miał być pierwszy krok do nowego życia. Wiesława chciała zamienić kawalerkę w bloku na dwa pokoje w kamienicy. Zależało jej, by syn miał osobny pokój. Dziś mieszkają razem w łódzkim schronisku dla bezdomnych.

Teresa ma więcej szczęścia. Pomieszkuje u córki. Też padła ofiarą oszustów. Ze swojego starego mieszkania nie zabrała nic.

Przyjechało kilku osiłków i kazało się jej wynosić. Maria nie dała się wyrzucić. Siostrzeniec przez kilka miesięcy nie wychodził z jej mieszkania. Gdyby opuścił je chociaż na chwilę, nie mieliby już do czego wracać. Nie dał się przestraszyć ani zastraszyć. W tym czasie Maria leżała w szpitalu. Trafiła tam, gdy się dowiedziała, że ją oszukano.

Bez skrupułów

Schemat był taki sam. Oszuści najpierw wyszukiwali zadłużone mieszkania. Robili to za pośrednictwem spółdzielni mieszkaniowych i ośrodków pomocy społecznej. Potem docierali do właścicieli mieszkań. Zależało im na osobach w trudnej sytuacji finansowej. Szukali głównie ludzi starszych i niezaradnych życiowo. Takich, których najłatwiej oszukać. Zdobywali ich zaufanie, obiecywali pomoc i spłatę zadłużenia. Proponowali zamianę mieszkania. Starsi i nieświadomi ludzie, nie przeczuwając niczego złego, podpisywali im notarialne pełnomocnictwa. Dzięki tym papierom oszuści mogli sprzedać ich mieszkania. W ten sposób ludzie zostawali bez dachu nad głową. Tracili cały dorobek życia.

Sprawą zajęła się łódzka prokuratura. Oszuści usłyszeli już zarzuty. Jest wśród nich notariusz, przed którą spisywane były akty. Część osób została tymczasowo aresztowana.

Maria przyznaje, że to notariusz zdobyła jej największe zaufanie.

- Miałam obawy, kiedy jechaliśmy do notariuszki. Pomyślałam, że jak to będzie prywatne mieszkanie, to nie warto nic podpisywać. Ale to była elegancka kancelaria. Byłam przekonana, że w takim miejscu nikt nie będzie chciał nabić mnie w butelkę - mówi Maria Ciesielska z Łodzi. - Pomyślałam, że nie ma powodu, by jej nie ufać. To przecież urzędniczka państwowa, elegancko ubrana. Widziałam jej dom, niemal pałac. To wszystko wzbudziło mój szacunek.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE
Osiłki pod klatką schodową

Maria nie szukała biura zamiany mieszkań. Oszuści znaleźli ją sami.

- Moje mieszkanie było zadłużone. Zgłosili się do mnie ludzie, którzy obiecali pomóc. To było we wrześniu 2013 roku. Powiedzieli, że zamieszkam w innym miejscu i jeszcze dostanę trochę pieniędzy. Dali mi dwa dni do namysłu. Ja namyślałam się tydzień. Poczekali - opowiada Maria. - Po ciemku pojechaliśmy oglądać jakieś mieszkanie na Piotrkowskiej, naprzeciwko Hotelu Grand. Pamiętam, że było na trzecim piętrze w kamienicy.

Maria nigdy się jednak na ul. Piotrkowską nie przeprowadziła.

- Po podpisaniu upoważnienia do mojego mieszkania znaleźliśmy w internecie informacje, że nasze biuro to mogą być oszuści - mówi kobieta. - Dopiero wtedy mnie oświeciło.

Na podstawie upoważnienia oszuści sprzedali mieszkanie Marii.

- Na szczęście nowy właściciel jeszcze się o nie nie upomniał. Ale nie jest ani nie było nam łatwo. Byliśmy zastraszani. Kazano się nam wyprowadzać. Ja z tych nerwów trafiłam do szpitala. Mam zszargane nerwy - wspomina łodzianka. - W czasie, kiedy leżałam w szpitalu, mój siostrzeniec przez kilka miesięcy nie wychodził z mieszkania. Gdyby opuścił je chociaż na chwilę, nie mielibyśmy już do czego wracać. Nie dał się przestraszyć, przekupić ani zastraszyć. Nawet z psem nie wychodził. Przy bloku cały czas kręciło się kilku umięśnionych mężczyzn, siedzieli pod klatką schodową. Nawet raz przyszli z policjantami. Pokazali funkcjonariuszom pełnomocnictwo do mieszkania. Policja stanęła po stronie formalności. Jeden z funkcjonariuszy na pytanie, co my teraz mamy zrobić, powiedział: "no to trzeba się pakować".

Bez prądu i gazu

Maria się jednak nie spakowała. Nie dała się wyrzucić z mieszkania.

- Starano się bardzo. Odłączono nam prąd i gaz - mówi kobieta. - Przez prawie osiem miesięcy mieszkaliśmy z mężem i siostrzeńcem bez prądu. Potem uprosiłam w spółdzielni, żeby założyli mi licznik przedpłacony. I na szczęście nie siedzimy już po ciemku. Gazu nie mamy nadal.

Maria chciałaby wierzyć, że sprawiedliwości stanie się zadość: - Ale kto to wie, jak będzie. Mało nie oszaleję. Muszę jednak wierzyć, że będzie dobrze. Inaczej zwariuję. Będziemy walczyć o swoje.

Nie poddaje się też Wiesława. Chociaż z każdym dniem jest coraz trudniej. Od tygodnia mieszka wraz z synem w schronisku dla bezdomnych.

- Przez pół roku schudłam 30 kilo - przyznaje Wiesława Rychter z Łodzi. - Schronisko to nie jest miejsce dla człowieka, nawet dla psa nie jest. Straciłam wszystko, co miałam. Nie mam z czego żyć. Teraz oszuści siedzą w więzieniu. Ale może niedługo wyjdą i będą się z nas śmiać?

Wiesława zdecydowała się na zamianę mieszkania ze względu na syna. Patryk miał trzynaście lat.

- Chciałam, by miał swój pokój - mówi Wiesława. - Moje mieszkanie nie było zadłużone. Chciałam tylko zamienić kawalerkę w bloku na dwa pokoje z kuchnią w starym budownictwie. Ogłoszenie biura znalazłam w gazecie. Potem okazało się, że zamianą zajmuje się znajomy, z którym kiedyś pracowałam w szwalni. Dlatego nic złego nie podejrzewałam. On przyszywał guziki. Jeszcze mi mówili w tym biurze, że mam szczęście. Opowiadali, że są takie biura nieruchomości, przez które można zostać bez mieszkania i bez pieniędzy. Cieszyłam się, że udało mi się znaleźć uczciwych ludzi.

Wiesława podpisała upoważnienia w 2011 roku. Z wizyty u notariusza niewiele pamięta.

- Wcześniej zrobiono mi kawę, wypiłam, jeszcze wzięłam dolewkę. Samą wizytę u notariusza pamiętam w przebłyskach. Myślę, że coś mi do kawy dosypano. Pamiętam, że w kancelarii był jakiś starszy pan- opowiada Wiesława.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE
Wymienili zamki, gdy była u lekarza

Zamiast nowego mieszkania, w maju 2012 roku kobieta została bez dachu nad głową.

- Któregoś dnia poszłam do lekarza z dzieckiem. Nie miałam już do czego wracać. Jak mnie nie było, wymieniono zamki w moim mieszkaniu - mówi Wiesława. - Poszłam na policję. Jednak nic nie mogli zrobić. Na komisariacie dali mi adresy do schronisk dla bezdomnych. Załamałam się.

Wiesława nie poszła od razu do schroniska. Miała nadzieję, że sobie poradzi. Zaczęła wynajmować mieszkania.

- Brałam na ten wynajem pożyczki. Teraz przez to komornik wszedł mi na rentę. Nie mam z czego żyć - martwi się kobieta. - Mam dwa złote w kieszeni. Musi mi wystarczyć do 20 lutego.

W schronisku Wiesława z synem zamieszkała tydzień temu. Już nie miała z czego płacić za wynajmowane mieszkanie.

- Najgorsze jest to, że straciłam cały dorobek życia - mówi Wiesława.- Wywieźli i zniszczyli wszystkie rzeczy, które były w mieszkaniu. Nie miałam nawet możliwości, by je z sobą zabrać. Nie mam nawet zdjęć moich rodziców. Oni już nie żyją. Tylko fotografie mi po nich zostały. Nie mam żadnych dokumentów. Zostały mi tylko długi. Jak ja mam żyć z dzieckiem? Patryk ma teraz piętnaście lat. Często choruje. W pokoju w schronisku mieszkamy z kobietą, która trafiła tam z dwojgiem dzieci. Nie mogę się tu odnaleźć.

Gdyby nie córka, do schroniska mogłaby trafić też pani Teresa. Jednak znalazła kąt u rodziny. Jest ciasno. Na 27 metrach kwadratowych mieszka pięć osób.

- W ciągu dwóch godzin musiałam wyprowadzić się z własnego mieszkania. Przyjechała kobieta z kilkoma mężczyznami i kazali mi się natychmiast wyprowadzić - mówi Teresa Szamburska z Łodzi. - Byłam zszokowana. Zabrałam swoje rzeczy. Zupełnie nie wiedziałam, co się dzieje. Nawet majtek na zapas nie zabrałam. Nic nie zabrałam. Wszystko musiałam sobie kupić.

Wykorzystali chorego na alzheimera

Teresa opowiada, że biuro nieruchomości pozyskało jej mieszkanie podstępem.

- Mój mąż był chory na alzheimera. Mieszkanie było na niego. To prawda, było zadłużone. Ja mam małą emeryturę, mąż nie ma prawa do zasiłku. Po prostu najzwyczajniej w świecie nie mieliśmy z czego płacić. Pewnego dnia przyszła do nas miła pani i powiedziała, że spłaci długi. Mówiła, że chce pomóc, byśmy na ulicę nie poszli. Nie szukaliśmy jej. Po prostu zapukała do naszych drzwi. Przedstawiła się, że jest z biura nieruchomości - opowiada Teresa. - Mieliśmy dostać takie samo mieszkanie, jak mamy, tylko w kamienicy, nie w bloku, ze wszystkimi wygodami. Warunki nie miały się niczym różnić. Nie zdecydowaliśmy się, podziękowaliśmy.
Ta pani po tygodniu przyszła do nas drugi raz. Właściwie to nawet tydzień nie minął. Pokazała dowód osobisty, robiła wszystko, byśmy jej uwierzyli. Zdecydowaliśmy się na zamianę.

Teresa opowiada, że wszystkie upoważnienia podpisał jej chory mąż. Ona o niczym nie wiedziała. Wszystko działo się w 2012 roku.

- Któregoś dnia ta pani zadzwoniła do nas i powiedziała, że zabierze męża do spółdzielni, żeby sprawdzić dokładny stan zadłużenia mieszkania - mówi Teresa. - Potem okazało się, że pojechali do notariusza. Tam mąż podpisał dokumenty, wszystko już było przygotowane i czekało na niego. Ta pani dobrze wiedziała, że mnie nie może przy tym być. Ze mną nie poszłoby jej tak łatwo.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE
Odzyskała tylko telewizor

Biuro nieruchomości pokazało Teresie i jej mężowi kilka mieszkań do zamiany.

- Zgadzaliśmy się na wszystko, nie wybrzydzaliśmy. Chcieliśmy wziąć cokolwiek - mówi Teresa. - Zależało nam tylko na tym, by mieć własny kąt. Jednak gdy miało dochodzić do formalności i podpisywania umowy, biuro zawsze znajdowało jakąś wymówkę. Raz tłumaczyli nam, że dyrektor jest na urlopie, innym razem, że administrator pojechał na pogrzeb, a jeszcze innym, że ktoś poszedł na zwolnienie chorobowe. Nasze mieszkanie sprzedali w godzinę, a nam nic nie znaleźli.

Wyprowadzki Teresa nie zapomni nigdy. To były wakacje, lipiec.

- Przyjechała pani z biura nieruchomości z ekipą do wynoszenia rzeczy - wspomina Teresa. - Wszystko nam spakowali i wywieźli. My wyszliśmy z mieszkania tylko w tym, co mieliśmy na sobie. Zabrali cały dorobek życia. Pani z biura mówiła, że nasze rzeczy trafią do jakiegoś magazynu. Nie mam pojęcia, co się z tym wszystkim stało. Udało mi się odzyskać tylko telewizor.

Teresa nie dzwoniła na policję.

- Wiedziałam, że biuro ma upoważnienie do mojego mieszkania i policja nic tu nie poradzi. To już nie było moje mieszkanie - załamuje ręce Teresa. - Ludzie z biura uspokajali nas, że za tydzień znajdą nam nowe mieszkanie i będziemy mogli się do niego wprowadzić. Wierzyłam im. Przeprowadziłam się z mężem do córki. Miałam tam mieszkać tydzień. Mieszkam do dzisiaj.

Teresa czekała na informację z biura.

- Jednak zwodzili mnie, wymyślali różne preteksty, dlaczego jeszcze nie znaleźli mi mieszkania - mówi kobieta. - W końcu przestałam mieć wątpliwości, że zostałam oszukana. Przestałam czekać. Ja wiem, że straciłam wszystko. Nie mam szans, żeby to odzyskać. Nawet na to nie liczę.

Gdyby Teresa mogła cofnąć czas, nigdy nie wpuściłaby do domu miłej pani z biura nieruchomości.

- Jeśli ktoś się zastanawia nad zamianą mieszkania, niech dziesięć razy przeczyta umowę z biurem nieruchomości i sto razy zastanowi się, czy warto to robić - mówi Teresa. - Dzisiaj została mi tylko wiara w to, że ludzie, którzy mnie oszukali, zostaną ukarani.

Księgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.plKsięgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.plKsięgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki