Wieś Ługi leży kilkanaście kilometrów od granic Łodzi. Z pozoru nie różni się od wielu takich znajdujących się w okolicy. Droga, rząd domów, remiza strażacka. Pan Piotr wraca do domu na rowerze. Zatrzymuje się na chwilę.
- Nikt nie ma takiego sołtysa jak my! - mówi z naciskiem. - To superczłowiek. O co się go poprosi, to zaraz załatwi. Moja kuzynka miała problem. Przed wjazdem do jej domu stała woda. Poszła z tym do sołtysa i w tydzień sprawę załatwił. Jest bardzo zaangażowany w nasze sprawy. Jeszcze nie mieliśmy takiego sołtysa. A teraz jeszcze został radnym w Strykowie, więc będzie pewnie mógł więcej dla nas zrobić.
Z sołtysa zadowoleni są też Wiesława i Andrzej Kunowie. Organizuje dla wsi pikniki, opłatki. Niedawno było spotkanie z pisarzem z Łodzi.
- No i założył nam zespół Ługowianki, w którym śpiewam ja i jeszcze osiem pań - mówi Wiesława Kuna. - Pisze dla nas piosenki. Co dwa tygodnie mamy próby. Kupił nam chusty, w których występujemy. To naprawdę superfacet. Znamy go prawie dwadzieścia lat. Nie mieszka tu przecież od wczoraj. Nikt pewnie nie powie na niego złego słowa.
Na płocie jednego z zabudowań wisi czerwona tabliczka z napisem "sołtys". Obok tablica z ogłoszeniami dla mieszkańców. Za bramą witają nas Andrzej Janeczko i jego żona Maja Piwońska. To członkowie i twórcy zespołu Trzeci Oddech Kaczuchy. Przed kilkunastu laty znaleźli swój azyl właśnie w Ługach koło Strykowa. Tu wybudowali dom.
- Tak się złożyło, że od czterech lat jestem tutaj sołtysem - śmieje się Andrzej Janeczko. - Nie jestem jedynym artystą, który pełni tę funkcję. Jest nim też Ryszard Poznakowski z Trubadurów.
Andrzej i Maja nie pochodzą z Łodzi ani z jej okolic. Ona jest z Olsztyna, on pochodzi Podlasia, z Wysokiego Mazowieckiego.
- A poznaliśmy się w Olsztynie - opowiada Andrzej Janeczko. - Maja była w ostatniej klasie technikum ekonomicznego. Ja studiowałem pedagogikę kulturalno-oświatową. Maja występowała na estradzie, grała z siostrą na gitarze. Razem z Mają i Zbyszkiem Rojkiem, który po roku odszedł, założyliśmy zespół Trzeci Oddech Kaczuchy.
Początki mieli wspaniałe. Był rok 1981. Wygrali Festiwal Piosenki Studenckiej w Krakowie. Potem wystąpili na opolskim festiwalu. Zaśpiewali "Wodza" i "Kombajnistę". Zrobili furorę. Zaczęli jeździć po Polsce z koncertami. Mieli razem z Markiem Grechutą pojechać na koncerty dla Polonii w Stanach Zjednoczonych. Ale nadszedł 13 grudnia 1981 roku.
- Byliśmy wtedy w Krakowie - opowiada Andrzej Janeczko. - Nikt nie wiedział, co się dzieje. Wracaliśmy do Warszawy autokarem. Mieliśmy jeszcze po drodze zagrać koncert w Myślenicach. A obowiązywał już zakaz wszystkich publicznych wystąpień, koncertów. Zajechaliśmy pod dom kultury, a tam stoi ze trzysta osób. Zagraliśmy dla nich. Gdy się z nimi żegnaliśmy, wszyscy płakali. Nikt przecież nie wiedział, co dalej będzie.
Byli wtedy związani z estradą warszawską. Ale mieli zmienić pracodawcę. Mieszkali w Olsztynie, na poddaszu. Estrada Krakowska dawała im służbowe mieszkanie... Przez stan wojenny umowy nie podpisali. Wzięli udział w bojkocie, który ogłosili artyści. Przez pół roku nigdzie nie występowali.
- Straciliśmy wtedy bardzo dużo, byliśmy przecież na starcie, ale sumienie nie pozwalało nam postąpić inaczej - mówią Maja Piwońska i Andrzej Janeczko.
Ale odezwała się Estrada Łódzka. Z nią podpisali umowę. Dostali mieszkanie w wieżowcu przy Inflanckiej. Przygotowali program z Andrzejem Zaorskim i Barbarą Wrzesińską. Zaczęli jeździć z nim po kraju. Występowali w czarnych pelerynkach, w maskach wron... Nawiązywało to do Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego. Grali wtedy po dwa koncerty dziennie. Potem jeszcze w hotelu Centrum otworzyli scenę "Kaczuchland". Występowali na niej m.in.: Andrzej Zaucha, Ewa Bem, Krzysztof Daukszewicz.
- W programie "Wyprawa w kosmos" występowaliśmy w kostiumach z "Seksmisji"- śmieje się Maja Piwońska. - Andrzej w stroju po Beacie Tyszkiewicz.
Dalej mieszkali w kawalerce przy ulicy Inflanckiej, ale mieli działkę w Woli Cyrusowej. Pojawiły się na niej przygarnięte psy. Trzeba było co drugi dzień jeździć z Łodzi, by je nakarmić. Wtedy podjęli decyzję, że przeprowadzają się na wieś. Do Woli Cyrusowej było trochę za daleko. Znaleźli więc działkę w Ługach i postanowili tu budować dom. Wprowadzili się do niego w 1998 roku. Mieszkali w jednym gotowym pokoju na górze. Resztę trzeba było jeszcze wykańczać.
Ludzie w Ługach przyjęli ich serdecznie. Na początku może patrzyli na nich trochę z nieufnością, ale szybko się do nich przekonali.
- Zobaczyli, że Andrzej sam dużo pracuje na budowie - dodaje Maja Piwońska.
Stali się też taką maskotką wsi. Przychodziły do nich okoliczne dzieci. Ludzie zaczepiali "Kaczuchy", bo tak na nich jeszcze dziś mówią, pytali, co słychać.
- To wszystko było bardzo miłe, serdeczne - zapewnia Andrzej Janeczko. - Znaleźliśmy w Ługach swój azyl. Kiedy mieszkaliśmy w bloku, to gdy zjeżdżałem windą z ósmego piętra, co rusz jacyś ludzie pytali, dlaczego nie ma nas w telewizji albo kiedy w niej wystąpili. My jednak nikogo z tych ludzi nie znaliśmy. Tu, w Ługach, znamy prawie wszystkich. Nikt nas o nic nie pyta. Mamy swoje królestwo. Z mieszkańcami wsi kontaktujemy się, kiedy chcemy.
Z tym sołtysowaniem wyszło trochę przypadkowo. Do Andrzeja zgłosił się pan Janek, ówczesny prezes miejscowej straży pożarnej. Zaproponował, by kandydował na sołtysa wsi Ługi.
- Zgodziłem się, choć wiedziałem, że podczas takich wyborów człowiek poddaje się osądowi, swego rodzaju egzaminowi - twierdzi Andrzej Janeczko. - Ja przecież nie byłem stąd, tylko z Łodzi.
I tak cztery lata temu Andrzej Janeczko został sołtysem. Jeszcze dziś, gdy na scenie mówi, że jest sołtysem, niektórzy w to nie wierzą. Podobnie jak w to, że mając 48 lat rozpoczął studia na Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi. Zresztą gdy składał dokumenty, pani w dziekanacie zapytała: A syn nie mógł sam przyjść?
- Wykonując swój zawód, mam kontakt z ludźmi - mówi Andrzej Janeczko. - Jeśli nawet boli mnie głowa, mam problemy, to wychodzę na scenę i się uśmiecham. Wiem, że ludzi trzeba szanować. Teraz ten mój kontakt z ludźmi jest jeszcze większy. Zbieram od mieszkańców wsi podatki, przychodzą do mnie z problemami, chodzę na sesje rady.
Już jako sołtys zorganizował we wsi turniej ping-ponga. Przyjechał kiedyś do nich Karol Strasburger, z którym się przyjaźnią od lat. Zaproponowali, by spotkał się z mieszkańcami wsi.
- Karol się zgodził - opowiada Andrzej Janeczko. - Spotkanie odbyło się w naszej remizie, a za wejście trzeba było dać kilo cukru. Karol podjechał do remizy naszym starym wozem strażackim na sygnale, a gdy wszedł do środka, wszyscy nucili walc z "Nocy i dni". Był wzruszony, nie spodziewał się takiego przyjęcia. Został honorowym obywatelem naszej wsi i członkiem Ochotniczej Straży Pożarnej.
Potem sołtys Janeczko zorganizował opłatek. Od kilku lat przychodzą na niego ludzie różnych wyznań. W Ługach mieszkają nie tyko katolicy, ale i mariawici. Przychodzi ksiądz mariawicki, katolicki. Śpiewają kolędy, są życzenia i poczęstunek, przygotowany przez panie z Koła Gospodyń Wiejskich. Latem przed remizą organizuje piknik. Rozstawia się stoły, jest wata cukrowa. W tym roku do remizy na spotkanie przyjechał pisarz Andrzej Strąk, dyrektor Domu Literatury w Łodzi. A zespół Ługowianki powstał spontanicznie. Napisał dla nich piosenkę o Ługach. Potem wystąpiły na dożynkach w Strykowie i dziś zespół działa prężnie.
- Andrzej jest pasjonatem, jak się w coś angażuje, to całym sercem - mówi Maja Piwońska. - Tak jest z sołtysowaniem. Początkowo trochę się śmiałam, gdy pytano, jak czuję się jako sołtysowa. Dziś pomagam mu, jak mogę.
Od ubiegłego roku Andrzej Janeczko jest radnym w Strykowie. Reprezentuje w niej nie tylko Ługi, ale i sąsiednie wsie: Dobieszków, Michałówek, Orzechówek, Imielnik Stary. Przyznaje, że zdecydował się zostać radnym, by załatwić sprawę drogi. 300-metrowego kawałka, który jest dziurawy jak szwajcarski ser. I droga ma być w tym roku zrobiona...
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?