Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Za kilka lat będziemy mogli ogłosić koniec kibolstwa w Łodzi? [INFOGRAFIKA]

Paweł Hochstim
Coraz skuteczniejsze prawo, lepsze wyszkolenie służb ochrony, brak akceptacji społecznej, ale również sportowy upadek łódzkich klubów piłkarskich - pewnie to wszystko składa się na to, że w ostatnich miesiącach coraz rzadziej dochodzą do nas informacje o wybrykach pseudokibiców. Kibolstwo, po cichu akceptowane przez lata nie tylko przez piłkarskie kluby, ale i przez innych ludzi zasiadających na trybunach, jest w odwrocie. I wygląda na to, że jesteśmy na najlepszej drodze, by za kilka lat powiedzieć, niczym Joanna Szczepkowska, kończąca w naszym kraju komunizm, że oto "skończyło się w Łodzi kibolstwo". A może i w całej Polsce.

W Łodzi ten problem był przez lata bardzo widoczny, bo mieliśmy - wciąż mamy, choć w innym wymiarze - dwa kluby piłkarskie. Przez wiele lat silne, grające w ekstraklasie, rywalizujące ze sobą. Choć przez lata doskonale funkcjonowały obok siebie - Widzew przecież swoje największe mecze w europejskich pucharach rozgrywał na stadionie ŁKS - to jednak w latach osiemdziesiątych zaczęła się, a w latach dziewięćdziesiątych już rozkręciła na dobre, regularna wojna. Wtedy mówiliśmy o jej uczestnikach "pseudokibice", później do języka polskiego weszło jakże pejoratywne, aczkolwiek niezwykle trafne określenie: "kibol".

Kibole awanturowali się wszędzie - na stadionach, ale i ulicach. Policja bez przerwy informowała o kolejnych tzw. ustawkach, które bardzo często miały tragiczny koniec. Kilkanaście dni temu przed łódzkim sądem rozpoczął się przecież proces ponad sześćdziesięciu osób, w większości kiboli Widzewa, oskarżonych o udział w walkach, które zakończyły się śmiercią. Takich "ustawek" w ostatnich kilkunastu latach było wiele, ostatnia miała miejsce w 2011 roku. Śledczy doskonale wykorzystali instytucję świadka koronnego, którym w tej sprawie został jeden ze skruszonych kiboli. I ze szczegółami opowiedział o mrożących krew w żyłach wydarzeniach.

Dziś kibole coraz częściej nazywani są już tak, jak powinni od dawna, czyli przestępcami. Nie jest tajemnicą, że w ich środowisku działają - coraz częściej rozbijane przez policję - gangi trudniące się m.in. wymuszeniami rozbójniczymi czy handlem narkotykami. Od futbolu często odchodzą, bo coraz trudniej dziś zachować na stadionie anonimowość. A i władze klubów zaczynają liczyć pieniądze i widzą, ile przez tolerowanie stadionowych bandytów tracą. Najlepszym przykładem jest najbardziej profesjonalny obecnie klub w Polsce, Legia Warszawa, który z powodu nagannych zachowań swoich "miłośników" za chwilę jeden z ważniejszych meczów w historii klubu, z Ajaksem Amsterdam w Lidze Europejskiej, będzie musiał rozegrać przy pustych trybunach.

Widzewowi i ŁKS gra w europejskich pucharach, podobnie jak nawet w polskiej ekstraklasie, w najbliższych latach nie grozi. Futbol w Łodzi upadł - ŁKS jest w trzeciej lidze, Widzew z wielką stratą zamyka tabelę pierwszej - a wraz z nim upadają kibole. To jedyna dobra wiadomość dotycząca łódzkiej piłki. Prawdziwi kibice piłkarscy ubolewają nad tym, że nie ma w Łodzi derbów, które przez lata były wizytówką sportu w naszym mieście. Ale, patrząc na to z drugiej strony, nie ma też okazji do konfrontacji kiboli. Ktoś, kto sportem interesuje się od święta lub wcale, powie, że to dobrze. I trudno się temu dziwić, bo wszyscy chcą żyć w spokojnym miejscu.

Oczywiście od Widzewa i ŁKS z powodu upadku sportowego - ale nie tylko, bo w klubie z al. Piłsudskiego od dawna trwa konflikt tzw. środowisk kibicowskich z właścicielem - odwracają się nie tylko kibole, ale i zwyczajni kibice, którzy wprawdzie nadal zaczynają dzień od przejrzenia informacji ze swoich klubów na portalach internetowych, ale na stadion nie chcą chodzić. Jeszcze inną sprawą jest fakt, że na mecze łódzkich klubów nie jest łatwo pójść, nawet jak się chce - ŁKS gra na częściowo zburzonym stadionie, więc miejsc jest bardzo mało, a Widzew wiosną mecze będzie rozgrywał najpewniej na malutkim obiekcie w Byczynie koło Poddębic, bo przez dwa lata w Łodzi budowany będzie nowy obiekt. I, jak pokazują przykłady z innych miast, na tym nowym obiekcie kibole na pewno będą w mniejszości. A może za dwa lata nie będzie ich już wcale...

W całej Polsce poprawia się stan bezpieczeństwa na stadionach, a kibole coraz częściej wykorzystują inne okazje, by o sobie przypomnieć, psując przy tym np. tak cudowny dzień, jakim powinno być Święto Niepodległości. Cynicznie wykorzystywani przez sprytnych ludzi, chcących zaistnieć w polityce, czują się mocni, ba - czują się lepszymi Polakami niż my wszyscy. Za wszelką cenę chcą pokazać się tam, gdzie są media i gdzie jest nerwowo - np. strajk w Jastrzębskiej Spółce Węglowej i demonstracje górników są do tego doskonałą okazją. Sami górnicy nie eliminują ich ze swojego grona, bo nie rozumieją, że w dużej mierze przez tych zadymiarzy tracą sympatię społeczeństwa.

Choć mnie, który na meczach łódzkich klubów - obu! - się wychował, trudno to napisać, to coraz częściej mam wrażenie, że kibicowanie Widzewowi czy ŁKS jest obciachem. Jeszcze piętnaście lat temu nie do pomyślenia było, by na mecze siatkarek czy drugoligowych żużlowców chodziło więcej kibiców niż na piłkę nożną. A gdyby wtedy ktoś powiedział, że największą widownię w Łodzi będą miały mecze siatkarzy z Bełchatowa, wszyscy śmialibyśmy się do łez. Tymczasem w ubiegłym roku tylko raz na meczu ligowym w Łodzi było więcej niż 10 tysięcy kibiców. Wtedy, gdy PGE Skra Bełchatów zmierzyła się w Atlas Arenie z Resovią Rzeszów, a bilety sprzedały się w kilkanaście godzin.

Dziś każdy kibic ma sportu po dziurki w nosie, bo wystarczy wykupić za kilkadziesiąt złotych miesięcznie dostęp do kanałów telewizyjnych, by cieszyć się wielkim futbolem każdego dnia. Najlepsze ligi zagraniczne, Liga Mistrzów... Tak, dziś gwiazdy piłki nożnej dzięki telewizji przychodzą do naszych domów każdego dnia za cenę dwóch czy trzech biletów na zwykłe mecze - nie bójmy się tego słowa - kopaczy. Trzymanie w portfelu karty Madridistas czy członkostwo w oficjalnym fan clubie Barcelony jest powodem do dumy. Wątpię, by ktoś w pracy chwalił się Kartą Kibica Widzewa...

Kto jest temu winien? Wszyscy - władze miasta, szefowie klubów, ale także, a raczej przede wszystkim, kibole - ludzie oderwani od rzeczywistości, uważający się za najważniejszych w świecie futbolu. Nie trafiają do nich żadne argumenty, choćby takie, że gwałtowny rozwój ligi angielskiej rozpoczął się wtedy, gdy Margaret Thatcher powiedziała stop kibolstwu i w praktyce je zlikwidowała. Między sobą śmieją się ponoć ze słabej atmosfery na meczach w Anglii.

No bo co mamy dzięki kibolom? Strach przed pójściem na mecz? Wątpliwej jakości lekcje historii urządzane nie wiedzieć po co na stadionach? Brak porządku w mieście przy okazji piłkarskich meczów? Antysemickie napisy na murach? Kibole nie są potrzebni nikomu, ale sami tego nie dostrzegają. "Against modern football" - to ich hasło, choć pewnie wielu z nich nawet nie wie, co to oznacza. Zwykli kibice chcą mieć modern football. Chcą oglądać wielką piłkę.

Za kilka miesięcy będziemy mieli namiastkę nowoczesnego stadionu (jedną trybunę) na ŁKS, a za dwa lata cały stadion na Widzewie. Jeśli tylko łódzkie kluby powrócą tam, gdzie były przez lata, czyli do elity polskiej piłki, stadiony na pewno zapełnią się kibicami. Ale nie tymi, dla których mecz jest okazją do emocjonalnego wyżycia się, a tymi, dla których jest rozrywką. Bo zawodowy sport ma być rozrywką dla ludzi.

Warunek jest jeden - kibolstwo musi zniknąć na dobre. I zniknie, innego wyjścia nie ma. Już jest go mniej, część zmieniła się w "internetowych napinaczy", ale oni akurat są nieszkodliwi, co najwyżej mogą przyprawić normalnie myślącego człowieka o odruch wymiotny. Zresztą do ich pokonania nie potrzeba wiele, wystarczy dobry moderator internetowego forum. I wszystko.

Łódzkim klubom piłkarskim potrzebne są pieniądze, a te można zapewnić z trzech źródeł - od bogatych pasjonatów futbolu, od sponsorów, którzy będą chcieli dzięki piłce się reklamować oraz od kibiców. Tych kibiców, którzy kupią bilet, zrobią zakupy w klubowym sklepie, przyprowadzą na mecz własnego syna i zjedzą kiełbaskę z grilla. Legia, klub, który pod względem biznesowym jest niedoścignionym dla reszty stawki, w czasie jednego dnia meczowego potrafi zarobić nawet więcej niż milion złotych. Tak dobrze w Widzewie czy ŁKS nigdy nie będzie, głównie dlatego, że żaden z łódzkich klubów nie będzie miał tak dużego stadionu, ale przy wyeliminowaniu kiboli oraz osiągnięciu odpowiedniego poziomu sportowego na nowoczesnym obiekcie, połowa tej kwoty jest osiągalna.

Oczywiście, nie można powiedzieć, że kibolstwo jest jedynym problemem łódzkich klubów, bo to byłaby ocena bardzo spłycona, ale bez wyeliminowania zakapturzonych bandytów z zasłoniętymi twarzami wielkiego sportu nie da się zbudować. Doskonałym przykładem dla klubów piłkarskich w Polsce powinna być siatkówka, dyscyplina o nieporównywalnie mniejszym potencjale, która radzi sobie doskonale - kluby generują imponujące przychody, choć telewizja za transmisje płaci mniej niż jeden procent tego, co otrzymuje piłkarska ekstraklasa, a kibice do hal walą drzwiami i oknami. Nie dlatego, że poziom sportowy jest wyższy (choć jest), a tym bardziej nie dlatego, że dyscyplina jest ciekawsza (bo nie jest).

Ludzie siatkówki potrafili zbudować widowiska, które są dla ludzi rozrywką. Można zaryzykować stwierdzenie, że popularność siatkówki w Polsce - nieporównywalna do żadnego innego kraju - została zbudowana w dużej mierze dzięki nieporadności środowiska piłkarskiego. Bo to ono miało znacznie większą szansę, by zagospodarować tych kibiców.

Dziś, idąc na mecz siatkówki nie trzeba chować pod kurtką szalika czy koszulki ulubionego klubu. Kibice dwóch rywalizujących ze sobą drużyn mogą siedzieć obok siebie i nie potrzeba kordonu policji czy wysokich płotów, by ich oddzielić, choć starsi kibice pamiętają, że nie zawsze tak było. Podobnym przykładem jest żużel, gdzie jeszcze kilkanaście lat temu kibole Polonii Bydgoszcz i Apatora Toruń tłukli się na stadionach. Żużel czy siatkówka mają doskonały wizerunek, ale doszły już do samego szczytu i bardziej się nie rozwiną. Polska piłka nożna, a zwłaszcza łódzka, która dziś jest na peryferiach, ma przed sobą wielką przyszłość. Ale na pewno bez kiboli.

Księgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.plKsięgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.plKsięgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Za kilka lat będziemy mogli ogłosić koniec kibolstwa w Łodzi? [INFOGRAFIKA] - Dziennik Łódzki

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki