Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bronisława Wrocławskiego teatralna zabawa w człowieka

Łukasz Kaczyński
Ostatnia z postaci "Czołem..." zwiastuje już człowieka, o jakim mowa jest w "Obudź się..."
Ostatnia z postaci "Czołem..." zwiastuje już człowieka, o jakim mowa jest w "Obudź się..." Greg Noo-Wak / materiały teatru
Zdjęcie z afisza Teatru Jaracza w Łodzi monodramów "Czołem wbijając gwoździe w podłogę" oraz "Obudź się i poczuj smak kawy" rozbiło tryptyk oparty na prowokacyjnych tekstach amerykańskiego autora Erica Bogosiana.

"Moi państwo, zabieram was dzisiaj w podróż. Zatrzymamy się na kilku ważniejszych przystankach, nie omijając przystanku: strach, obłęd, obsesja, pożądanie, uwięzienie, śmierć. Kilka innych miniemy w przelocie. Będziemy jechać szybko, tym naszym... ekspresem duszy". Trudno znaleźć osobę, na pewno w Łodzi, a może nie tylko, która nie zna tych słów, rzucanych nonszalancko, ale z siłą i pasją, od których Bronisław Wrocławski zaczyna najstarszy z monodramów na bazie tekstów Erica Bogosiana. Pierwszy z trzech, w których aktor Teatru im. Jaracza podpuszcza publiczność, bawi ją, a czasem z niej szydzi. A ta zaśmiewa się w najlepsze. Choć nie tylko.

Motyw podróży, od której zaczyna się "Seks, prochy i rock & roll" oraz postaci powoływane do życia przez aktora powracały w kolejnych monodramach jako punkty odniesienia, czasem poddawane pod wątpliwość. Tak było do końca stycznia, kiedy tytuły zeszły z afisza. Z tryptyku w repertuarze został "Seks...", problematyką odsyłający do rodzącego się polskiego kapitalizmu - marzeń o gromadzeniu dóbr z domkiem, ogrodem, grillem i zaniku wyższych uczuć. Trzy tytuły łączyła forma, różniły stopień radykalizacji przekazu i przywoływane realia. "Gwoździe", a zwłaszcza "Kawa" to już wiek XXI z jego dobrodziejstwami: rutyną relacji, powierzchowną duchowością, piętrową hipokryzją, pracą dominującą nad innymi sferami.

Coś duchowego

"Czołem..." miało premierę trzy lata po "Seksie...", który wszystko podawał wprost. Wyrastało z niego, ale tematyką i formą było o stopień wyżej. Tu też zdarzenia otrzymały wyrazistą ramę - nadawała ją postać nieco podejrzanego konferansjera, gospodarza telewizyjnego show czy teleturnieju. Jak przywódca religijny łudził on widzów potrzebą obudzenia "wewnętrznego dziecka", doskonałego uzasadnienia naszych słabostek (lubisz podjadać wieczorem - najwyraźniej tak chce dziecko w tobie; parkujesz na miejscu dla inwalidów - widać twoje dziecko jest inwalidą). Podróż z wydobytym na wierzch dzieckiem, czy też: podróż do niego prowadząca, okazuje się czymś innym niż uśmiechnięty showman sugerował - wyprawą ku wewnętrznej wrażliwości, trochę zapomnianej na co dzień. Ale w końcu od czego jest teatr, sztuka?

Na spotkanie z wewnętrznym dzieckiem zabierały widzów postaci przywołane spośród krzeseł w sali teatralnej. Pan w żółtym krawacie - szczęśliwy mąż i ojciec, lubiący pokonsumować sobie sztukę (np. różne tańce na lodzie) i podoznawać przeżyć duchowych. Konserwatysta i tropiciel bezeceństw, zza którego zdroworozsądkowych teorii przebijał szowinizm. Był i komiwojażer, mistrz w handlu płytkami, dumny bywalec bankietów, topiący w alkoholu coraz głośniejszą samotność i bezsens życia sprowadzonego do harówki.

Wyśmienitym fabularnym pomysłem reżysera Jacka Orłowskiego była puszka z napojem energetyzującym, jeden z fetyszy świata, który stale przyśpiesza i wymyka się nam z rąk. Wnosi ją na scenę pierwsza z postaci, kolejne nieznacznie ogrywają, aż po finalne podniesienie jej przez bezdomnego.

Jednak postaci przywoływane przez Wrocławskiego na scenę w "Czołem...", a zwłaszcza w "Obudź się...", przestają być typami ludzkimi. Stają się nośnikami pewnych tez i rozważań, jak w dramatach Bertolda Brechta. Przecież trudno traktować jeden do jednego obłąkańczy monolog ostatniej z postaci "Czołem...", która nie może się powstrzymać, łamie społeczny uzus i zaczyna mówić, że oto teraz będzie trzymać ludzkie mięso w lodówce i jeść je przed telewizorem. Postać ta zwiastuje już człowieka z "Obudź się..." - rozdygotanego, żyjącego w świecie naznaczonym fragmentarycznością, a więc "pokawałkowanego".
Więcej niż sztuka

Nadana "Czołem..." rama telewizyjnego show może dziś zdawać się nieco anachroniczna, bo serwowana w TV papka dawno stała się karykaturą dawnych form. W "Obudź się i poczuj smak kawy" wyraźnej ramy już brak, bo wykrzywionej rzeczywistości nie da się skarykaturyzować. Wystarczy ją wiernie oddać. Tu postaci uzyskują stan pod względem formy literackiej i kunsztu aktorskiego najdoskonalszy. Wrocławski staje przed publicznością odarty z masek, co i rusz odrzuca też przywoływane postaci, wychodząc z roli rozbija je, kompromituje ich tezy, a nawet sens sztuki. "Obudź się..." to, jakby powiedział Bogosian, ostra jazda bez trzymanki, wprost na zderzenie ze światem. Czyli także naszymi myślowymi przyzwyczajeniami. Bo jeśli czujemy dyskomfort z podsłuchiwania biznesmena dzwoniącego na seks-telefon, to może nie jest z nami tak źle. Choć bomba wybucha dopiero pod koniec jego rozmowy.

Sztuka nie ma sensu i teatr też nie ma sensu - mówi Bogosian, a za nim Orłowski i Wrocławski - jeśli będzie zachciewajką, kolejnym sposobem na miłe, albo ciekawe, spędzenie wieczoru. Jeśli nie wybije widza z kolein jego życia. A nie dokona tego cudami i dziwami, ale dobijając się do "móżdżków" widzów. To odrzucenie wszystkiego, co wiąże się z wizualnością teatru zdaje się szczególnie istotne dziś, gdy cały świat staje się spektaklem.

Sam zaś Wrocławski staje na scenie jako aktor wątpiący w aktorstwo ("tylko podkreślam słowa, które tamten, autor, napisał"). Ale wielkim kuglarstwem, które stopniowo napędza, przekracza to, co zwykło się nazywać w ukłonie aktorskim mistrzostwem. Niczego nie udowadnia, już nie musi, i dlatego maksymalnie zbliża sztukę do życia. Także dlatego "Czołem..." nie ma ramy, jak poprzednie monodramy, a do widza mówi się mieszając mowę wysoką z niską - język już nie tylko naszych ulic.

Wraz ze zdjęciem z afisza "Gwoździ" i "Kawy" z łódzkich scen zniknął kawał solidnej literatury, ale też typ komizmu niemal już tu nieprezentowany - karykatura, parodia i czarny humor. Ich wyrazicielem jest aktor, który sięgając po środki dość tradycyjne osiąga nowoczesne efekty. Tak jest z furiatem, który wykrzykuje politykom oczyszczające, ale i bezsilne: "Obciągnąć możecie mi!" i tworzy przed widzem wizję III wojny światowej, która ich nie oszczędzi. Frenetyczne, rozbuchane wizje to znak rozpoznawczy "Czołem...". Znamienne jest, że wyrazicielem odrobiny nadziei dla człowieka, Bogosian czyni ćpuna, prostaczka i obiboka (podobnego do tego z "Seksu..."). Tylko jemu dane jest przeżyć rodzaj duchowego uniesienia, wejrzenia za to, co żyjący w więzieniu małych spraw ludzie, nazywają życiem. Nawet jeśli dzieje się to, gdy z kumplami podziwia on płonące skradzione auto.

Porzucić pędzące autostrady na rzecz swobodnego wędrowania leśnymi ścieżkami - utrzymany w duchu filozofii wschodu finał nie dla każdego może być możliwy. Jeśli jednak na chwilę wybije widza z jego życia, autor, aktor i reżyser mogą się cieszyć. Odrębnym zostanie pytanie, na ile aktor po 20 latach utożsamia się z tym, co mówi Bogosianem. Po zdjęciu "Gwoździ" i "Kawy" Bronisław Wrocławski nosił się z wyprowadzeniem ich z teatru i sprawdzeniem jak "pożyją" w nowych warunkach. Może nie najgorzej, jeśli zostający w repertuarze "Seks..." obudzi ochotę na spotkanie z nimi.

Księgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.plKsięgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.plKsięgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki