Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

RECENZJA: "Selma" [ZWIASTUN]

Dariusz Pawłowski
Bohaterowie filmu Avy DuVernay stoją, maszerują lub przemawiają niekończącymi się, nadętymi monologami mającymi zapewne poruszać i budzić gniew na straszne dawne czasy
Bohaterowie filmu Avy DuVernay stoją, maszerują lub przemawiają niekończącymi się, nadętymi monologami mającymi zapewne poruszać i budzić gniew na straszne dawne czasy Kino Świat
Pomnikowa i oczywista produkcja niemal pomijająca kontrowersje związane z bohaterem.

My, Naród... - pierwsze słowa preambuły Konstytucji Stanów Zjednoczonych Ameryki, to klucz do filmu "Selma" poświęconego legendarnemu liderowi walki o prawa czarnoskórych mieszkańców USA, Martinowi Lutherowi Kingowi Jr. Istotą jest wynikające z nich poczucie wspólnoty, sprawiedliwości, wolności i szczere przekonanie, że wszyscy ludzie zamieszkujący ten kraj są sobie równi.

Słowa, które odmieniły cywilizowany świat. Szkoda, że w filmie Avy DuVernay pozostają sformułowaniami wykutymi w marmurze. Razem z bohaterami jej produkcji.

Martin Luther King nie jest dziś pewnie w Polsce, a i całej Europie, postacią szczególnie znaną. W Stanach jest bohaterem, po którego słowa ciągle się sięga przy różnych okazjach (jak jego słynne, historyczne przemówienie: "I have a dream - tłumaczone jako mam marzenie lub miałem sen" na schodach Mauzoleum Abrahama Lincolna w Waszyngtonie) i który wciąż brzmi aktualnie w kontekście wybuchających co jakiś czas w Stanach zamieszek na tle rasowym. Twórcy "Selmy" postanowili więc uczynić z niego herosa uniwersalnego, ważnego dla społeczności pod każdą szerokością geograficzną, gdzie kino z Hollywood jest popularne. A zdając sobie sprawę z filmowej siły oddziaływania i budowania wizerunku w powszechnej świadomości, wstawili go na pomnik i ubrali w jedyny słuszny obraz. Od dziś Martin L. King ma być pamiętany takim, jakim pokazuje go "Selma".

I trzeba od razu podkreślić, że nie jest to obraz-porażka. Jeden ze spiritus movens przedsięwzięcia, aktor David Oyelovo wcielający się w Kinga, gra bardzo dobrze, nadając pastorowi rysy świetnego mówcy, męża stanu i trybuna znakomicie wyczuwającego nastroje panujące wśród jego "braci" i "sióstr", ale zarazem człowieka wątpiącego, niejednokrotnie gotowego wycofać się z rewolucji, którą rozpętał.

Konsekwentnie prowadzi swoją postać i robi, co może, by uniknąć mielizn zawartych w scenariuszu, a szczególnie w dialogach - tu bowiem nawet małżonkowie wieczorem w domu rozmawiają tak, jakby dyktowali Najnowszy Testament lub jeszcze nowszą konstytucję. Nie udało się mu jednak uciec od spiżu, z którego odlali swój film DuVernay i scenarzysta Paul Webb. Co prawda, subtelnie sugeruje się tu kontrowersje związane z Kingiem (zarzucano mu zamiłowanie do luksusu, posiadanie kochanek), ale zarazem rozstrzyga w sposób taki, by widz nie męczył się zastanawianiem.

Nawet pojawiający się w filmie Malcolm X, który był głównym oponentem Martina L. Kinga i jego metod, pojawia się tu tylko po to, by wyznać swoje grzechy, przyznać do pomyłki i zaproponować odgrywanie w prowadzonej przez obu walce ról "złego" i "dobrego" policjanta. Żal niewykorzystanej okazji na jak najobszerniejszy portret przywódcy zmieniającej Amerykę rewolty, kiedy to "uczłowieczenie" półboga czyni go bardziej zrozumiałym i bliskim. Tym bardziej, kiedy biografia przedstawianej osobowości daje ku temu możliwości.

Twórcy filmu zgrabnie konstruują zastęp współpracowników Kinga, postaci drugoplanowych, ale tworzących niezbędne tło dla jego działań. Malując jednak poszczególne osoby dramatu jednobarwną farbą w swojej dobrej wierze dokonali karykaturalnych przerysowań bohaterów negatywnych. Szczególnie gubernator George Wallace w interpretacji Tima Rotha jest tak zły, że aż groteskowo nieprawdziwy.

Zadziwiająca jest wiara autorów "Selmy" w słowo, w podawanie kawą na ławę najistotniejszych kwestii zmagającej się z segregacją rasową Ameryki, kolejnych etapów budzenia się świadomości białych i desperacji czarnoskórych. Zabrakło przy tym uruchomienia emocji obrazem, grania - w filmie w końcu - jego zdolnością do metafory i siłą. Bohaterowie filmu albo stoją, albo maszerują, albo wygłaszają niekończące się, nadęte monologi, mające zapewne poruszać i budzić gniew na straszne dawne czasy (jednocześnie zaś ostrzegać przed nawrotami rasowego myślenia). Efekt jest jednak odwrotny. Tym, co oglądamy na ekranie, trudno się przejąć, a całość to nudna opowieść o nienudnym przecież człowieku.

By się jednak nie męczyć na widowni, można wyłuskać z filmu obraz tego, co zostało z idei Kinga i czym Amerykanie różnią się dziś od Europejczyków. Za oceanem "My, naród" to ciągle ważne słowa i nikt specjalnie się nie wstydzi przynależności do wielkiego i różnorodnego narodu. Wręcz przeciwnie - na poważnie, m.in. przy pomocy kina, buduje się dumę i wiarę, że mimo błędów i wypaczeń Ameryka to wciąż najpiękniejszy kraj na świecie. Wpisuje się w to i "Selma". I może w tym kontekście takie propagandowe, pomnikowe z nieugiętymi bohaterami są potrzebne? By sen Martina Luthera Kinga, w świecie gdzie segregacje rasową zastąpiono ekonomiczną, nadal trwał. Nawet wymagając nieustannej pracy i poprawek.

Ocena: 3/6
Selma, USA, biograficzny,
reż. Ava DuVernay
wyst. David Oyelovo, Carmen Ejogo, Oprah Winfrey, Tim Roth

Księgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.plKsięgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.plKsięgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki