Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Był prawdziwy przemysł, został tylko kreatywny

Piotr Brzózka
Grzegorz Gałasiński
Kamieni kupa, czyli co stało się z polskim przemysłem - pyta tygodnik "Polityka", stawiając mało wciąż popularną tezę, że tego przemysłu jednak szkoda, bo to przemysł, a nie usługi generuje w większym stopniu innowacje. Również ten przemysł tradycyjny, nie tylko hi-tech, którym się zachłystujemy. A wartością dodatkową przemysłu tradycyjnego jest liczba miejsc pracy, które potrafi wytworzyć - liczonych nie w sztukach, ale setkach, a nawet tysiącach sztuk.

W Łodzi na ten temat moglibyśmy powiedzieć wyjątkowo dużo, bo i wyjątkowo okazała jest po naszym przemyśle kamieni kupa. Łódź została przez przemysł stworzona. Rodziła się w warunkach ostrego, XIX-wiecznego kapitalizmu, rewolucji przemysłowej, ale też należy pamiętać, że podwaliny pod jej rozwój stworzyły odgórne decyzje polityczne. Mija właśnie 200 lat od włączenia Łodzi w skład Królestwa Polskiego, którego władze zdecydowały o utworzeniu w tym miejscu ośrodka gospodarczego, zaopatrującego w towary rynek rosyjski.

Dekret namiestnika Józefa Zajączka ustanowił na terytorium Królestwa kategorię miast fabrycznych, a jednym z nich została Łódź - wówczas niewielka mieścina, licząca kilkuset mieszkańców. Ulgi, pożyczki, ziemia i inne ułatwienia pozwoliły na ściągnięcie pierwszych sukienników, tkaczy i innych osadników, głównie z Niemiec. Niedługo potem powstała osada sukiennicza Nowe Miasto, od której zaczęło się przepoczwarzanie Łodzi w wielkie miasto przemysłowe. Podstawą szybkiego rozwoju stał się przemysł włókienniczy, Łódź już w latach trzydziestych i czterdziestych XIX w. była w tej dziedzinie znaczącym ośrodkiem na mapie Polski.

W 1914 roku, a więc w przededniu I wojny światowej, w Łodzi funkcjonowało prawie pół tysiąca zakładów przemysłowych, z czego część naprawdę ogromnych, które zatrudniały w sumie 80 tysięcy ludzi. Z kolei tuż przed II wojną światową, w łódzkim przemyśle pracowało, według różnych danych od 110 do 130 tysięcy osób, mimo iż okres II RP wcale nie uchodzi za złoty czas dla lokalnego przemysłu.

Rozwój tamtej, kapitalistycznej Łodzi przerwała niemiecka okupacja, a potem dostanie się Polski do rosyjskiej strefy wpływów. W czasach PRL przemysł był na piedestale, więc rosła dalej fabryczna Łódź, tyle że zupełnie inna, pozbawiona prawowitych właścicieli. Znów w dużej mierze produkująca na Wschód, tyle że w oderwaniu od rynkowych realiów. Starym, przejętym przez państwo zakładom, nadawano nowe nazwy, powstawały też nowe przedsiębiorstwa, stosunkowo szybko pojawiła się też konstatacja, że należy podjąć próby dywersyfikacji łódzkiego przemysłu - aczkolwiek zamiarów tych nigdy nie zrealizowano w satysfakcjonującym zakresie, co zemściło się po upadku PRL. W 1970 roku, w ćwierćwiecze Polski Ludowej, w Łodzi działało prawie 1100 zakładów, z czego połowa w branży włókienniczej. Były wśród nich prawdziwe molochy. Nie ma już dziś i pewnie już nie będzie w dającej się przewidzieć przyszłości takich miejsc jak Uniontex, czyli dawne zakłady Schei-blera, gdzie w pewnym momencie zatrudnionych było aż 14 tysięcy pracowników.

Transformacja ustrojowa przyniosła szybki, trwający niewiele więcej niż dekadę, całkowity demontaż łódzkiego przemysłu. Nagle okazało się, że istnieje coś takiego, jak popyt. Upadek rynku ZSRR, zalew polskich targowisk przez tanie i niby-modne ciuchy z Azji dosłownie zabiły zbudowaną na przemyśle Łódź. Nieznana przez lata kategoria bezrobocia, w ciągu 12 lat urosła do rozmiarów blisko 20-procentowych. Za symboliczny koniec pewnej epoki można uznać upadłość Unionteksu w 2003 r., zresztą w dość kontrowersyjnych okolicznościach. Symboliczne są też dalsze losy Unionteksu. Dziś w dawnej przędzalni mieszkają ludzie - wielki pofabryczny budynek deweloper przerobił na lofty. Inne miejsca w ogóle nie przypominają lat świetności, żeby wspomnieć zrujnowaną tkalnię.

Charakterystyczne, że choć szuka się nowych form życia w tym gigantycznym kompleksie z czerwonej cegły, to nie wrócił już tam żaden przemysł. I nie jest to przypadek odosobniony. Tym, co w Łodzi ceni się w czerwonej cegle, jest ona sama. Budynki pofabryczne są wartościowe na tyle, na ile da się je przerobić na inne cele. Tajemnicą poliszynela jest, że również w Łodzi na przestrzeni lat działo się to, o czym pisze "Polityka" w skali ogólnopolskiej - dewe-loperzy kupowali albo próbowali kupować nawet działające (choć dogorywające) zakłady, by wygasić w nich działalność i spożytkować budynek albo samą działkę.

Gdy mówimy o przemysłowej tożsamości Łodzi, najmłodszemu pokoleniu może być ciężko zobaczyć pod tym hasłem coś więcej niż historię czy - na swój sposób atrakcyjny - mit założycielski. Bo Łódź współczesna jest dość nijaka, jeśli chodzi o charakter. Urzędnicy usiłują wykreować miasto przemysłów kreatywnych - takowych w Łodzi nie brak, co nie zmienia faktu, że ciężko się pozbyć wrażenia, iż najpierw była konstrukcja myślowa, a dopiero później szukano dla pojęcia "przemysł kreatywny" desygnatów. Z przemysłami kreatywnymi symboliczny problem jest już na etapie definicji, problem bardziej konkretny polega na tym, że często tego typu działalności nie mają wielkiego wkładu w nasz PKB, zazwyczaj nie generują dużej liczby miejsc pracy. Jest też Łódź akademicka (a które miasto w Polsce takie dziś nie jest), filmowa (czy na pewno jeszcze), jest Łódź hipsterem wśród miast i czymkolwiek co sobie jeszcze wymyślimy. A przemysł?

Z najnowszych danych GUS wynika, że w 2013 r. w Łodzi było 791 zakładów przemysłowych. To o 6 więcej niż rok wcześniej, ale wyraźnie widać, że dominują te najmniejsze, zatrudniające od 9 do 49 pracowników. Było ich aż 616. Do tego należy doliczyć 86 przedsiębiorstw o zatrudnieniu 50-99 osób. 56 firm zatrudniało od 100 do 199 pracowników. Tych największych, gdzie pracuje ponad 200 osób, było zaledwie 34 w skali 700--tysięcznego miasta.

Te największe to fabryki zachodnich koncernów: Della, Gillette, P&G, ABB, Merloniego czy BSH. To już historia najnowsza, owoc kilku, kilkunastu ostatnich lat, w dużej mierze efekt działalności strefy ekonomicznej, przynoszącej proste udogodnienia podatkowe, a więc nieco sztucznie inspirującej decyzje inwestycyjne. Natomiast jeśli chodzi o duże zakłady przemysłowe o czysto łódzkim rodowodzie, zapewne przeciętny mieszkaniec miałby problem, żeby wskazać trzy takie firmy.

GUS podaje, że w 34 największych łódzkich firmach pracowało w 2013 roku 17 832 osoby. Natomiast cały łódzki przemysł zatrudniał w sumie 42 599 pracowników. To o 577 osób mniej niż rok wcześniej, 2 razy mniej niż 100 lat temu i 3 razy mniej niż przed II wojną światową...

Należy tu poczynić zastrzeżenie, że GUS nie uwzględnia w swoich wyliczeniach firm najmniejszych, zatrudniających do 9 osób. A takich są w Łodzi setki, zgodnie bowiem podkreśla się, że upadek przemysłowych molochów nie pozostawił próżni, powodując wykwit małej przedsiębiorczości . I to ona dziś w dużym mierze odpowiada za to, że Łódź wciąż uchodzi za ważny ośrodek w branży odzieżowej i tekstylnej. Tyle że rozproszenie nie daje efektu skali.

Władze miasta z lubością chwalą się miejscami pracy tworzonymi przez sektory BPO, IT czy logistykę. Zapewne obsiane biurkami przestrzenie współczesnych call center są w oczach niektórych współczesną reinkarnacją XIX-wiecznych fabryk, tyle że zlokalizowaną w gloryfikowanym sektorze usług. "Polityka" stawia jednak ważne pytanie, czy aby na pewno usługi mają taką przewagę nad przemysłem? Bo przecież to przemysł i twarda gospodarka, wytwarzająca dobra codziennego użytku, są od dziesięcioleci największym źródłem innowacji i motorem rozwoju. Można dodać, że nigdzie nie ma takiego zatrudnienia, jak w przemyśle, co więcej, często w takim przypadku można mówić o większej trwałości miejsc pracy, co wynika choćby z kosztochłonności inwestycji.

Głos "Polityki" nie jest pierwszym utrzymanym w tym tonie, który ostatnio pojawia się w debacie publicznej. O reindustrializacji kraju mówi Jarosław Kaczyński i jego kandydat na prezydenta Andrzej Duda, mówili politycy SLD (10 lat temu Krzysztof Makowski i zupełnie niedawno Dariusz Joński - obu śniła się budowa centralnego okręgu przemysłowego wokół Łodzi), mówił będący na lewicowym wirażu Janusz Palikot. O ile większość z tych rzeczy można potraktować w kategorii efektownych haseł wyborczych, o tyle ciekawszy może być głos praktyka biznesu Rafała Bauera, człowieka, który jeszcze jako prezes Wólczanki, zamykał łódzki zakład tej firmy, markę przenosząc do Krakowa, a szwaczki posyłając na bruk. Restrukturyzował (cóż za piękny eufemizm) też inne polskie zakłady, a jednak 10 lat później, już jako prezes Próchnika, zaczął głosić hasła patriotyzmu gospodarczego.

W wywiadzie, którego udzielił rok temu "Dziennikowi Łódzkiemu", o zamykaniu fabryk w latach 90., mówił tak:
"Żyjemy w kraju pełnym facetów, którzy są mocni za biureczkiem w stolicy, ale czarną robotę za nich wykonuje kto inny. I ja wykonywałem taką robotę na początku lat 90. Jeżeli czegoś żałuję, to tego, że nie włożyłem więcej energii, by się zastanawiać, czy to jest na pewno słuszne. Choć nie sądzę, żebym coś w ten sposób osiągnął, bo polska racja stanu w ogóle nie przewidywała ratowania polskiego przemysłu, który był uważany za zły, stary, nieperspektywiczny. Zachodni świat nas w tym upewniał, bo chciał mieć w Polsce rynek zbytu, a nie konkurencję. (...) Miało być tanio albo jeszcze taniej. O tym, że w ten sposób zabija się miejsca pracy w Polsce, zaczynamy jako społeczeństwo myśleć dopiero teraz. Ale moim zdaniem lepiej późno niż wcale".

Próchnik jakiś czas temu ogłosił przeniesienie całej produkcji z Azji na powrót do Polski. Patriotyzm? Raczej ekonomia. Niektórym producentom szycie na Wschodzie zaczęło przynosić relatywnie małe korzyści w stosunku do braku elastyczności takiego procesu. Ale żeby mówić o realnej odbudowie przemysłu? Rzeczywistość nie przynosi dowodów. To odgórne decyzje zdecydowały o budowie przemysłowej Łodzi i choć kapitalizm dyskontował te decyzje, to działo się to w specyficznym okresie rewolucji przemysłowej. To państwo zdecydowało i państwo zainwestowało w przedwojenny Centralny Okręg Przemysłowy i portową Gdynię. To system socjalistyczny zapewniał po II wojnie zbyt łódzkim fabrykom i utrzymanie wielotysięcznym armiom robotników, gdy nie pytano o wielkość sprzedaży, tylko wielkość produkcji. Dziś takich warunków nie ma i nie wydaje się, by politycy je wykreowali.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki