Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Oszustwa w Łodzi. Złodzieje podszywają się pod agentów CBŚ [REPORTAŻ]

Anna Gronczewska
123RF
Pani Kazimiera, choć skończyła siedemdziesiąt sześć lat, to należy do osób wyjątkowo ostrożnych. Być może dzięki sąsiadowi z trzeciego piętra. Od lat toczą cichą wojnę. Sąsiad robi jej różne złośliwości, więc pani Kazia nauczyła się czujności. Ostatnio podejrzewa go, że kradnie jej wodę. Regularnie sprawdza więc stan licznika, wszystko zapisuje. Twierdzi, że kosztuje ją to sporo zdrowia. Nic więc dziwnego, że niedawno na kilka dni trafiła do szpitala. Miała za wysokie ciśnienie. Kiedy po kilku dniach wróciła do swego mieszkania na łódzkiej Retkini, dokładnie obejrzała drzwi wejściowe.

- Chciałam sprawdzić, czy sąsiad nie chciał się włamać, bo jemu to różne rzeczy do głowy przychodzą - wyjaśnia emerytowana księgowa z Łodzi. To spostrzeżenie być może uratowało ją przed utratą kilku tysięcy złotych...
Na drzwiach nie było śladów włamania, więc kobieta się uspokoiła. Zaczęła się rozpakowywać, gdy rozległ się dzwonek telefonu.

- Babcia? - usłyszała po drugiej stronie trochę niewyraźny głos. - Dzwonię w imieniu pani wnuczka Kamila. Prosił, by przekazać, że zaraz do pani przyjdzie...

Panią Kazię bardzo ucieszył ten telefon. Wnuczek Kamil mieszka i pracuje w Warszawie. Rzadko odwiedza babcię.
- Jak dobrze, że przyjedzie! - ucieszyła się kobieta. - Tylko nie wiem, jak tu wejdzie, bo nasz blok jest ogrodzony.
Głos po drugiej stronie telefonu uspokoił starszą panią. Zapewnił, że wnuczek Kamil bez problemów się do niej dostanie. Pani Kazimiera zaczęła podlewać kwiatki, bo przecież nie było jej kilka dni w domu. Po kilku minutach telefon znowu zadzwonił.
Myślała, że to Kamil. Ze zdumieniem usłyszała zupełnie inny głos.

- Miała pani przed chwilą telefon? - zapytał mężczyzna. Kobieta przytaknęła. Po chwili mężczyzna przedstawił się. Powiedział, że nazywa się Andrzej Pietrzak i dzwoni z Centralnego Biura Śledczego. Podał, że mieści się na ulicy Lutomierskiej w Łodzi, a jak chce to może zadzwonić pod numer 888...

Mężczyzna podający się za funkcjonariusza CBŚ stwierdził, że osoba, która do niej dzwoniła, nie jest na pewno jej wnuczkiem. Chciała tylko wyłudzić od niej pieniądze "metodą na wnuczka".

- A skąd pan miał mój numer telefonu? - zapytała w końcu. Mężczyzna odpowiedział, że prowadzą wielkie śledztwo w sprawie oszust. W związku z tym jej telefon jest na posłuchu. Zaczął też wypytywać kobietę, czy nie zauważyła na drzwiach śladu włamań, czy nie brakuje w jej domu jakichś sprzętów, ktoś podczas jej nieobecności nie zrobił jej bałaganu.

- Opowiedziałam, że wszystko jest w porządku, bo wróciłam ze szpitala i dokładnie obejrzałam drzwi - wspomina pani Kazimiera. - Pytał, czy znam numer na policję, numer alarmowy. Zapytał, czy może mnie odwiedzić i pomóc. Powiedziałam, że nie potrzebuję pomocy, bo zaraz przyjdzie córka. Podał mi jeszcze jeden numer. Miałam tam zadzwonić, gdy będę miała jakieś problemy.

Potem mężczyzna się rozłączył. Kiedy panią Kazię odwiedziła córka, opowiedziała jej o tej sytuacji, to ta też się dała nabrać.
- Myślała, że rzeczywiście prowadzą jakieś śledztwo - opowiada pani Kazimiera. - Nawet zdziwiła się, że policja jest taka czujna. Dopiero zięć, który jest policjantem, powiedział nam, że to byli oszuści, a nie policjanci.

Pani Kazimiera miała szczęście, tysiące emerytów już nie. Dają się nabrać oszustom. Zwykle wszystko przebiega w podobny sposób. Starszy człowiek odbiera telefon, ktoś podaje się za członka rodziny, najczęściej wnuczka. Mówi, że ma zmieniony głos przez chorobę. Czasem wzbudza poczucie winy u starszej osobie, że go nie poznaje. Prosi o pożyczenie pieniędzy. Najczęściej wnuczek miał wypadek i pilnie potrzebuje gotówki, bo inaczej będzie miał kłopoty. Kiedyś podawano punkt, gdzie te pieniądze można przekazać. W unowocześnionej "metodzie na wnuczka" po chwili jest drugi telefon. Dzwoni rzekomy policjant z CBŚ lub Komendy Miejskiej Policji w Łodzi. Informuje o tym, że oszust został namierzony. Nalega, aby osoba pokrzywdzona wypłaciła określoną sumę pieniędzy z banku i przekazała ją wyznaczonej osobie lub prosi o wykonanie przelewu bankowego na wskazany numer konta...

Podinspektor Joanna Kącka, rzecznik prasowy Komendanta Wojewódzkiego Policji w Łodzi, mówi, że wielu oszustów wpadło w ręce policji, więc zaczęli szukać nowych rozwiązań. Pojawiła się więc tzw. nakładka z policją w tle. Po pierwszym telefonie do ofiary pojawia się następny. Sprawcy podają się za policjantów, ścigających oszustów.
- Żerują na zaufaniu społecznym do policji, a wśród osób starszych jest ono dosyć duże - twierdzi Joanna Kącka. - To bezczelny, wyrafinowany sposób. Stąd nasze apele, by nie nabierać się na takie oszustwa, bo żadna policja nie działa w taki sposób, nie kontaktuje się z ofiarami przez telefon. Nikogo, przy żadnych przestępstwie nie nakłaniamy do przekazywania pieniędzy. Nawet gdy jakaś gra operacyjna jest prowadzona. Gdzie w grę wchodzi przekazanie, wpłacanie pieniędzy, zaraz powinno się to zweryfikować.

Kiedy oddasz mamie pieniądze?

Andrzej Florczak z Łodzi jest przedstawicielem handlowym. Wiele jeździ po kraju. On sam nie został ofiarą oszustów, ale został w takie oszustwo wmieszany. Opowiada, że kiedyś niemal nad ranem obudził go telefon. Dzwoniła Majka, kuzynka, która od kilku lat mieszkała w Chicago.

- Kiedy oddasz mamie pieniądze? - zapytała. Andrzej stwierdził, że żadnych pieniędzy nie pożyczał. Kuzynka powiedziała, że przecież dwa miesiące temu miał wypadek i ciocia pożyczyła mu pięć tysięcy złotych. Zdumiony Andrzej zapytał o dokładną datę. Okazało się, że wtedy był na kursie w Zakopanem, a ciocia mieszka przecież w Gdańsku... Po chwili kuzynka ochłonęła i opowiedziała mu całą historię. Okazało się, że do cioci Marceliny, która mieszkała w Gdańsku Oliwie, zadzwonił jakiś człowiek. Był bardzo zdenerwowany. Mówił jakoś niewyraźnie.

- Andrzej? - zapytała ciocia, mając na myśli siostrzeńca z Łodzi. On szybko powiedział, że to on. Wytłumaczył, że ma chore gardło, więc zmienił się mu głos. Powiedział, że był w Trójmieście i miał wypadek samochodowy. Natychmiast potrzebuje pieniędzy. Najlepiej 15 tysięcy złotych, bo inaczej będzie miał kłopoty.

- Ja do cioci nie mogę przyjść, przyślę kolegę, a pieniądze oddam w przyszłym tygodniu! - zapewnił "siostrzeniec". Ciocia Marcelina powiedziała, że nie ma 15 tysięcy zł, ale może uzbiera z pięć tysięcy. "Siostrzeniec" trochę się skrzywił, ale w końcu stwierdził, że i to się przyda... Umówili się na krańcówce tramwajowej w Gdańsku Oliwie. Przyszedł młody mężczyzna z dwudziestokilkuletnią dziewczyną. Ciocia Marcelina dała im kopertę z pieniędzmi. Oni grzecznie podziękowali i odeszli.
- Byli bardzo mili, ten młody człowiek nawet potem pocałował mnie w rękę! - opowiadała córce pani Marcelina. Nic nie zgłaszała na policję, przecież Andrzej miał oddać pieniądze...

Nie ma dokładnych statystyk, podających, ile osób zostało oszukanych "metodą na wnuczka".

- Te oszustwa dotyczą ludzi starszych - mówi Joanna Kącka. - Zdajemy sobie sprawę, że część zawiadomień nie wpływa do nas. Jest ta ciemna liczba. Niekiedy starsi ludzie ze wstydu przed własną rodziną nie przyznają się, że zostali oszukani. Co dopiero mówić o zawiadomieniu policji. Kiedy takie zawiadomienie do nas wpływa, to zwykle po jakimś czasie. Ze względu na wiek pokrzywdzonych ciężko też z nimi współpracować, choćby przy tworzeniu portretu pamięciowego. Gorzej zapamiętują wygląd sprawcy czy jakieś szczegóły, które mogą być pomocne przy odnalezieniu. To też wpływa negatywnie na to, co dzieje się w takich sprawach.

Policja apeluje i ciągle ostrzega starszych ludzi. Ogłoszenia pojawiają się w kościołach, spółdzielniach mieszkaniowych, uniwersytetach trzeciego wieku. Ale często te apele nie pomagają.
Policjanci radzą, by nie wpuszczać do domu obcych ludzi. A gdy już przychodzi inkasent, jakiś monter, taka wizyta jest uprzedzana informacją na klatce schodowej. Dobrze by wtedy był w domu ktoś jeszcze, warto poprosić kogoś z rodziny, zaprzyjaźnionego sąsiada.

- Mnie o tej metodzie oszustwa opowiadała teściowa córki - mówi dziś pani Kazimierza. - Ale po tym pierwszym telefonie byłam pewna, że to mój wnuczek Kamile...

Jeśli chodzi o "metodę na wnuczka", tę klasyczną i udoskonaloną, to zazwyczaj nie zajmują się nim lokalne grupy. Działają na terenie całego kraju. Przyjeżdżają do danego miasta na kilka dni. Meldują się w hotelu na nazwisko osoby, która nie bierze udziału w tych działaniach. Nie zostaje więc potem rozpoznana przez pokrzywdzonych.
- W ciągu tych kilku dni potrafią zadzwonić nawet do kilkuset osób - twierdzi podinspektor Joanna Kącka. - Wystarczy, że kilka osób da się nabrać. A kwoty, które są przekazywane, są znaczne. W łódzkich ujawnionych policji sprawach przekazywano od kilku do 100 tysięcy złotych.

Ostatnio pojawił się trend, że prawdziwi organizatorzy takich oszustw przebywają za granicą, przekazy trafiają do Anglii. Telefony też wykonywane są z zagranicy. Po pieniądze wysyłają ludzi, którzy dają na przykład ogłoszenia o poszukiwaniu pracy. Znajdują się w ciężkiej sytuacji finansowej. Zapewniają ich, że praca jest legalna. Chodzi tylko o odebranie przesyłek spod konkretnych adresów.

- Czasami osoby, które biorą udział w tym procederze, nie do końca są świadome, że uczestniczą w oszustwie- zaznacza Joanna Kącka. - Przychodzą po pieniądze i ujawniają swoje twarze osobie oszukanej. Potem wpłacają pieniądze na konto oszustów lub przekazują je osobie w umówionym miejscu. Na tym ich rola się kończy.
Kiedyś oszuści wybierali z książki telefonicznej osoby, noszące klasyczne imiona, jak Genowefa czy Kazimierz. Mieli niemal pewność, że telefon odbierze starsza osoba. Teraz tego raczej się nie stosuje. Mogą dzwonić do każdego. W trakcie rozmowy orientują się, czy to osoba starsza czy nie.

Dzień dobry, tu policja

Jeden ze starszych mieszkańców Łodzi wcześnie rano usłyszał domofon. Był bardzo zdziwiony, że ktoś o tej porze dzwoni do drzwi. Podniósł słuchawkę domofonu i dowiedział się, że wizytę składa mu policja. Trochę się przeraził, podobnie jak jego żona. Ale pomyślał, że skoro to policjanci, to trzeba ich wpuścić do środka. Po chwili w drzwiach pojawili się dwaj panowie. Powtórzyli, że są z policji.

- Prowadzimy sprawę listonosza, który wypłacał emerytury fałszywymi banknotami! - zakomunikowali starszemu panu. Jednocześnie poprosili, by pokazał pieniądze, które przynosił mu listonosz. Mężczyzna należał do oszczędnych ludzi, nie wydawał dużo na życie, więc uzbierał kilka tysięcy złotych. "Policjanci" skrupulatnie przejrzeli pieniądze. Stwierdzili, że większość jest fałszywa. Zostawili mu tylko trzysta złotych. Zakomunikowali, że ma szczęście, bo te pieniądze są prawdziwe.
- Ale prowadzimy w tej sprawie śledztwo, więc musi pan pojechać z nami, by złożyć zeznania - zakomunikowali zdumionemu emerytowi. Były wczesne godziny ranne, więc mężczyzna był jeszcze w pidżamie.

- Pan się ubierze, a my poczekamy na pana na dole w samochodzie - powiedzieli na koniec i wyszli z mieszkania, zabierając plik banknotów. Kiedy emeryt zszedł na dół, nie zobaczył nawet śladu po "policjantach" oraz samochodzie.
- Na szczęście było to jednorazowe zdarzenie - zauważa Joanna Kącka.

Niekiedy udaje się zatrzymać oszustów. Jeden z mieszkańców Górnej już podczas rozmowy z "wnuczkiem" zorientował się, że coś tu nie gra. Nie dał jednak tego po sobie poznać. Dalej rozmawiał przez telefon. Ale zaraz po skończonej rozmowie zadzwonił na policję. Ta ustawiła zasadzkę na oszusta. Kiedy więc zapukał do drzwi mieszkania starszego pana, by odebrać 23 tysiące złotych dla "wnuczka", który miał mieć wypadek samochodowy, za jego plecami już stali policjanci. Oszustem okazał się 32-letni mieszkaniec Ozorkowa, wcześniej niekarany.

Podobny los spotkał 15-letnią łodziankę, która przyszła po pieniądze do pani Eleonory. Wcześniej, około godziny 10, kobieta odebrała telefon. Usłyszała, że dzwoni do niej kuzynka.

- Tak poprowadziła rozmowę, bym sama przyznała, że mam rodzinę, mieszkającą w Irlandii - zeznawała potem starsza kobieta. "Kuzynka" z Irlandii powiedziała, że potrzebuje natychmiast 40 tys. złotych, bo natrafiła na wyjątkową okazję. Może kupić obligacje po atrakcyjnej cenie.

- Może ciocia pożyczyłaby mi pieniądze? - zapytała miłym głosem "kuzynka". Pani Eleonora stwierdziła, że nie ma tak dużej sumy pieniędzy.

- Mam w domu tylko 4 tysiące złotych - zdradziła. - Kolejne mogę wypłacić z banku...

"Kuzynka" przystała na tę propozycję. Poprosiła, by ciocia przyniosła pieniądze w umówione miejsce.
Ale ciocia nie dała się nabrać. Coś jej się nie podobało w tej rozmowie. Zadzwoniła na policję. Wyglądająca młodo kuzynka pojawiła się w umówionym miejscu w centrum Łodzi. Starsza pani przekazała jej oszczędności. Gdy dziewczyna odchodziła z plikiem 6 tys. złotych, zatrzymali ja policjanci. Okazało się, że mieszka z 19-letnim bratem, który miał już na koncie oszustwa "na wnuczka". Siostra mu pomagała. Między innymi oszukali mieszkańca Teofilowa, który przekazał im 20 tys. złotych.

Policja apeluje do osób, które padły ofiarą oszustów, by nie wstydziły się zgłaszać spraw policji. Zawsze jest taka szansa, że oszust wpadnie w ręce policjantów. Oszustwo jest przestępstwem, za które można trafić nawet na osiem lat do więzienia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki