Słowa pani minister przypomniały mi czasy po upadku PRL. Do władzy dochodzili wtedy styropianowi wójtowie, jak również z tej samej materii dygnitarze wyższych szczebli. Mieli pełno pomysłów, które nie zawsze można było zrealizować, bo na przeszkodzie stały przepisy.
Nowi dygnitarze byli pewni, że przepisami nie ma się co przejmować, gdyż są komunistyczne, a więc w nowych czasach nieważne.
Miewali głupie miny, gdy okazywało się, że akurat przepis uważany przez nich za komunistyczny, jest przedwojenny. Było takich sporo, bo nawet w PRL decydenci mieli trochę oleju we łbach - nie produkowali nowych ustaw na akord i bezmyślnie jak teraz.
Jeśli jakiś sanacyjny przepis był dobry, zostawiali go. Zatem co do argumentu pani minister, że edukacja bazuje na prawie uchwalonym w PRL: i co z tego, że bazuje?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?