Pierwsze sceny przynoszą bardzo ciekawą próbę igrania z widownią, zmuszenia jej do dociekania, w jakim tonie toczy się opowieść. Gdy Firewicz (gra Wojtka, chłopaka sparaliżowanego po wypadku, z pasji lub musu oglądającego filmy) przywołuje pierwszą scenę z "Pulp fiction" Tarantino, po chwili na ekranie widać radosną potańcówkę (studniówkę, jak mówi), pełną powabnej młodzieży - i jego pchanego na wózku (ciekawe wideo też kończy przedstawienie). Grymas, w jakim zastygła twarz Wojtka, kłóci się ze zdystansowaną narracją. No bo jak to - chłopak się nie rusza i wydaje z siebie tylko jakieś chrapliwe dźwięki, a aktor mówi do widza, żartuje nawet, o ulubionych filmach opowiada, matkę do terminatora porównuje?
Z tego pęknięcia wyprowadzona jest w finale refleksja: czy aktor może dotrzeć do emocji prawdziwych ludzi i podać je na scenie? I czy jest taki moment, gdy aktorstwo bywa nieetyczne? To pytanie o fałsz twórcy, ale i widza. Dobrze jest się wzruszyć na widok czyichś losów na scenie, ale czy to zwiększa naszą empatię na dramat z prawdziwego życia?
Finałowa scena "Stopklatki" mogłaby tak naprawdę pojawić się w połowie przedstawienia i służyć dalszemu opracowaniu. Mogłaby, gdyby adresatem sztuki nie była młodzież - nadana jej konstrukcja chyba by tego tematu nie udźwignęła. Niemniej najważniejsze co się udało realizatorom, to poszerzenie adresata "Stopklatki" - obejrzy ją bez żenady nie tylko młodociany widz. Obejrzy jeśli przymknie oko na pewną naiwność rozważań natury religijnej, w jakie wikła się Malina Prześluga. Bo co ma Bóg (a niechby i odległy, niechby i milczący) do wypadku Wojtka? Palca do tego nie przyłożył. Z tego co słyszymy, ostatecznie chłopak mógłby go winić najwyżej za to, że miał wolną wolę - i nie przewidział konsekwencji. Tak odrabiamy "przystanek" o nazwie "żal do Boga" (dla wrażliwości widza młodszego, być może atrakcyjny, a nawet naturalny) i jedziemy dalej.
ZOBACZ TEŻ: Młodość złamana przez jeden skok. "Stopklatka" w Teatrze Powszechnym w Łodzi [ZDJĘCIA]
Pewność gry Firewicza i jego naturalność w kontakcie z publicznością mogą się podobać. Ale nie jest na scenie sam. Wspomaga go Magdalena Dębicka grająca matkę, dziewczynę z ulicy, terapeutkę, byłą dziewczynę Wojtka. Z tą ostatnią reżyser zdaje się stawiać pytania ważne bez względu na wiek widza: czy mamy obowiązek poświęcić życie dla drugiego człowieka, jeśli jest to ponad siły? I czy ucieczka od ciężaru zapewnia spokój ducha? Dębicka jako Matka ładnie (choć nie dość donośnie) podaje tekst i interpretuje zawieszenie między sztucznym uznaniem stanu syna za "normalny" a żalem do niego za spapranie życia (jej i jego). Pomysł z zapętleniem sceny poprawiania koca, oddający monotonię życia matki i syna, jest nierówny, przekonuje do siebie z czasem.
Jeśli zaś realizatorzy poszli za autorką i chcieli przekonać widza, że teatr to miejsce, które (inaczej niż film) uruchomia wyobraźnię i dzieje się "na żywo", to pomysłów takich jak ogrywanie ruchu kamery przez aktora jest za mało. Wstrząsanie (prawie dosłownie) widownią za pomocą decybeli to chwyt z gatunku zbyt prostych i oczywistych. Mimo to "Stopklatka" może stawiać ważne pytania: czym przyciągnąć młodego widza do teatru - rozbuchanym "widowiskiem" czy właśnie świetnie prowadzoną i domkniętą (jakże brzydzi się nimi dziś teatr!) opowieścią, głębią postaci i podjętych problemów? A drugie: co dalej zrobi z Małą Sceną TP? Ten sezon przyniósł tam rzeczy jakościowo odległe. Są i tytuły z minionych sezonów, czasem chybione. Scena ta prosi się o wyraźny profil.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?