Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z jej rąk ściekała oliwa o cudownych właściwościach

Matylda Witkowska
Myrna Nazzour jest zwykłą babcią i matką. Ale w jej życiu zdarzają się niezwykłe rzeczy: stygmaty na ciele, cieknąca z rąk oliwa i mistyczne wizje
Myrna Nazzour jest zwykłą babcią i matką. Ale w jej życiu zdarzają się niezwykłe rzeczy: stygmaty na ciele, cieknąca z rąk oliwa i mistyczne wizje Grzegorz Gałasiński
Poczułam drżenie i strach. Nie wiedziałam, czy to pochodzi od Boga i co powiedzą ludzie - opowiada Myrna Nazzour.

Na swoim tarasie rozmawiała z Maryją, a z jej rąk ciekła oliwa o cudownych właściwościach. Syryjska mistyczka Myrna Nazzour opowiadała w Łodzi i Zgierzu o swoich przeżyciach. Ale kto spodziewał się cudów i uzdrowień, raczej się rozczarował.

Poczuła drżenie, zobaczyła oliwę

51-letnia Myrna Nazzour przyjechała do Łodzi na zaproszenie ojców jezuitów jako jedna z najbardziej znanych na świecie charyzmatyczek i mistyczek. Na spotkaniach z wiernymi opowiadała swoją niecodzienną historię.
Niezwykłe wydarzenia w jej życiu rozpoczęły się we wrześniu 1982 roku w dzielnicy Damaszku Soufanieh. Myrna miała wtedy 18 lat. Pół roku wcześniej wyszła za mąż i niczym nie różniła się od innych dziewczyn ze swojej dzielnicy. Jej rodzina od pokoleń należała do uznającego papieża kościoła grecko-melchickiego. Ale Myrna nie była zbyt religijna, a jeszcze mniej sprawami religii przejmował się starszy od niej mąż Nicolas.

- Dużo później ludzie mówili, że pewnie musiałam dużo się modlić, skoro pokazała mi się Maryja - opowiadała łodzianom Myrna. - Ale nie ma co mitów budować, nic takiego się nie działo - przyznała.

W jej środowisku był jednak zwyczaj cotygodniowych modlitewnych spotkań kobiet, które Nicolas kwitował zwykle uszczypliwym komentarzem. Podczas jednego z takich spotkań siostra Nicolasa była chora i modlitwę urządzono przy jej łóżku.

- Nagle poczułam drżenie i strach. Nie wiedziałam, co się dzieje. Później zobaczyłam na swoich rękach jakby wodę. Poczułam, że to coś jest lepkie. Powąchałam i okazało się, że to oliwa z oliwek - wspominała Myrna.

Kobiety zebrane przy łożu chorej nie miały wątpliwości i zaczęły wołać, że jest łaska Boża. Wtedy Myrna uklękła i jeszcze bardziej się przestraszyła.

- Przychodziły do mnie myśli, że skoro to pochodzi od Boga, to dlaczego ja? A jeśli nie pochodzi od Boga, to co to jest? Martwiłam się też, co ludzie powiedzą- przyznała Myrna.

Nicolas podszedł do sprawy sceptycznie. Podejrzewał, że Myrna jadła coś tłustego i stąd na jej dłoniach znalazła się oliwa. Natomiast matka Myrny nie miała wątpliwości. Czekała wówczas na operację kręgosłupa i poprosiła Myrnę o modlitwę i namaszczenie tą oliwą.
- Nie miałam pojęcia, jak to zrobić. Znałam tylko modlitwy "Ojcze nasz" i "Zdrowaś Mario". Ale pomodliłam się, żeby nie robić jej przykrości i położyłam jej ręce na plecach - mówiła Myrna.

Po modlitwie Myrny matce bóle minęły. Od tej pory pomaga córce i gościom. Nie czuje dolegliwości, choć zdjęcia rentgenowskie pokazują, że jej stan jeszcze się pogorszył.

Wkrótce po zdarzeniu z oliwą wyzdrowiała też siostra Nicolasa. Jednak najbardziej zdziwił Myrnę wpływ niezwykłych zjawisk na Nicolasa. Choć zawsze był sceptyczny, teraz uwierzył w Boga.

- Powiedział, że żałuje tych wszystkich dni, w których w niego nie wierzył - mówiła łodzianom Myrna.
Spragnieni cudu zajęli jej sypialnię

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Ale nie był to koniec niezwykłych zdarzeń. Kilka dni później wczesnym rankiem Myrna poczuła w domu zapach kadzidła. Ruszyła jego śladem, aż doszła do sypialni, gdzie znajdował się niewielki, plastikowy obrazek Matki Bożej Kazańskiej, który Nicolas przywiózł z Bułgarii. Był to mały, plastikowy obrazek, jakie można kupić na przykościelnych straganach. Okazało się jednak, że na obrazku też jest oliwa. Wkrótce było jej tyle, że napełnił się talerz, który stał w ich sypialni. I wtedy Myrna usłyszała kobiecy głos.
- Córeczko moja, ja jestem z tobą. Nie bój się. Otwórz drzwi. Nie zabraniaj nikomu, żeby mnie widzieli. Zapal mi świeczkę - mówiła nieznana kobieta.

Nicolas wychodził właśnie do pracy. Jednak Myrna potrzebowała wsparcia rodziny i posłała go po siostrę. Jego nerwowe krążenie zauważyła wścibska sąsiadka i przybiegła zobaczyć, co się dzieje.

Początkowo małżeństwo nie chciało z nią rozmawiać. - Nie chcieliśmy, żeby to się rozeszło. Ale ona wyczuła, że coś jest w naszym pokoju i nie chciała wyjść z domu. W końcu przyrzekła, że nikomu nie powie, zanim nie powiemy o tym księżom i zaprowadziliśmy ją do pokoju. Jednak ona natychmiast od nas wyszła i zaczęła rozgłaszać - mówiła Myrna.

Wkrótce cała dzielnica już wiedziała, że u Nazzourów dzieje się coś dziwnego. I zgodnie z tamtejszym zwyczajem sąsiedzi przyszli zobaczyć, co się stało w sypialni. - Wciąż była dziewiąta rano, więc siedziałam ciągle w piżamie, miałam na sobie jeszcze tylko szlafrok - mówiła Myrna. - Ludzie zaczęli się schodzić, więc Nikolas przesunął łóżko do szafy, by ułatwić im dojście. W ten sposób pozostałam w tym szlafroku przez cały miesiąc - opowiadała.

Na dodatek w jej sypialni zaczęli nocować pielgrzymi, szukający uzdrowienia.

- Byliśmy nowożeńcami i taka sytuacja nas spotkała - uśmiechała się Myrna.

Kolejne cuda

Zwierzchnicy jej Kościoła uznali cud za prawdziwy. Obrazek na miesiąc trafił do świątyni, a potem nie wrócił już do sypialni, ale na zadaszony podwórzec domostwa, który z czasem zmienił się w kaplicę. Sypialnia się zwolniła, z czasem Myrnie udało się doczekać córki i syna, a dużo później - także wnuków.

Oliwa na rękach i na obrazie szybko przestała się pojawiać. Myrnie wydawało się, że wszystko ma za sobą. Ale wtedy zaczęły się zdarzać jeszcze dziwniejsze rzeczy.

Parę miesięcy po wydarzeniach z oliwą Myrna w czasie modlitwy poczuła rękę na ramieniu, która popychała ją w kierunku tarasu. Syryjka usiadła na ziemi i zobaczyła przed sobą kobietę oraz tajemnicze światło. Przestraszyła się tak bardzo, że uciekła.

Wtedy ktoś doradził jej, żeby modliła się o siłę do przyjęcia Maryi, bo to za nią uznali wszyscy tajemniczą postać. Następnym razem spotkanie było już łatwiejsze. Gdy znów poczuła rękę, pobiegła sama na taras.

- Dzieci moje, pamiętajcie o Bogu, bo Bóg jest z nami - usłyszała. W sumie widziała kobietę pięć razy, do kwietnia 1983 roku.
Kolejnym etapem życia Myrny były 33 ekstazy, podczas których przenosiła się duchowo do innego wymiaru rzeczywistości i zapominała o tym świecie. Widywała wtedy Maryję oraz niezwykłą osobę, która była źródłem światła.

Oliwa znów zaczęła wyciekać, nigdy jednak nie pojawiała się w Wielkanoc. Dziwiło to bardzo Myrnę. Jednak w 1984 roku w Wielki Czwartek o godz. 15 na jej ciele pojawiły się rany podobne do tych, które miał na krzyżu Chrystus. Stygmaty po kilku godzinach zniknęły bez śladu. Pojawiły się jeszcze pięć razy, zawsze tylko wtedy, gdy Wielkanoc obchodzona była w tym samym czasie przez chrześcijan z zachodu i wschodu. Myrna zrozumiała wówczas, że podziały chrześcijan bardzo Boga bolą.

Od czasu niezwykłych wydarzeń minęło już ponad 30 lat. W domu Myrny i Nicolasa wciąż zbierają się wierni i modlą przed obrazkiem Matki Bożej Kazańskiej. Małżeństwo zajmuje się pielgrzymami, jeździ też po świecie, opowiadając o swoich przeżyciach.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Myrna w Łodzi i Zgierzu

Do regionu łódzkiego dotarła po raz pierwszy. Łodzianie mogli ją spotkać w kilku kościołach, pojawiła się też w zgierskiej parafii Chrystusa Króla. Sprowadził ją do Łodzi jezuita ojciec Zygmunt Kwiatkowski, który wiele lat spędził w Syrii. Podczas spotkania w kościele Jezuitów opowiadał, jak w jednym z tamtejszych kościołów zobaczył leżącą na środku głównej nawy wielki karton.

- Odpowiedzieli mi, że była tam Myrna, spływała jej z rąk oliwa. Nie mieli nic innego, więc położyli na podłodze karton, żeby nie zadeptać. I uderzyło mnie, że to aż tak wygląda - mówił o. Kwiatkowski.

Podczas spotkania z Myrną można było zaśpiewać arabską pieśń ku czci Maryi, poznać ułożoną przez Myrnę prostą modlitwę oraz dać się namaścić cudowną oliwą, przywiezioną przez Myrnę w maleńkich buteleczkach. Po nabożeństwie księżą kreślili nią znak krzyża na czołach wiernych. Ale cudów ani cieknącej z rąk oliwy nie było.

Pani Magdalena z Łodzi, która przyszła na spotkanie z Myrną, nie jest jednak rozczarowana. - Przyszłam, bo wydawało mi się, że taka osoba musi mieć coś ciekawego do opowiedzenia - mówi łodzianka. - I nie rozczarowałam się. Myrna znalazła swoją drogę i życiowe powołanie. Każdy, nawet nie widząc takich znaków jak Myrna, powinien to zrobić. Moim zdaniem to jej najważniejsze przesłanie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki