Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Widzew tonie. To już koniec ery Cacka

Jan Hofman
W połowie 2007 roku Sylwester Cacek, kiedyś nauczyciel zajęć praktyczno-technicznych, później były właściciel banku, został udziałowcem piłkarskiej spółki Widzew. Kibice klubu z al. Piłsudskiego nie kryli zadowolenia. Wszyscy liczyli, że biznesmen poprowadzi czterokrotnego mistrza Polski ku świetlanej przyszłości. Niestety, wszystko zawaliło się z wielkim hukiem, a Cacek właśnie ogłosił, że ma wszystkiego dość i rezygnuje.

Miłe złego
początki

Jak przystało na wielkiego światowca, Cacek mieszka w Szwajcarii, wejście do klubu odbyło się z wielkim przytupem. W czerwcu 2007 roku w jednym z łódzkich teatrów zorganizował prezentację, a mottem przewodnim uroczystości były słowa „Budujemy Wielki Widzew”. I trzeba przyznać, że wszyscy dali się uwieść mirażowi. Cacek powiedział: – Widzew ma dziś
2 miliony kibiców w Polsce, za pięć lat będzie miał 8 milionów.

Wierzyli mu

Trudno było nie wierzyć w słowa, które wymawiał polski przedsiębiorca znany bliżej jako twórca, a zarazem właściciel grupy kapitałowej Dominet SA. Wówczas magazyn „Wprost” sklasyfikował go wraz z małżonką Dorotą na 66. miejscu na liście 100 najbogatszych Polaków 2007 roku. Jego majątek wyceniany był na 350 mln zł.
Biznesmen nie poprzestał jednak na tym. Nadzieje kibiców ostatniego polskiego klubu w Lidze Mistrzów zostały rozpalone. Cacek przedstawił ambitne plany rozbudowy klubu. Przyjęta przez Widzew strategia biznesowa miała pozwolić na realizację celów sportowych, w tym m.in. na osiągnięcie w ciągu najbliższych 5 lat poziomu umożliwiającego podjęcie walki o uczestnictwo w europejskich pucharach, zaś w ciągu 10 lat – zajęcie trwałego miejsca w tych rozgrywkach. Tak twierdził nowy sternik klubu.

Na początek
10 milionów

Głównym udziałowcem jednego z najbardziej rozpoznawalnych klubów piłkarskich w Polsce został Sylwester Cacek w połowie 2007 roku. Za 76 procent udziałów zapłacił niecałe 10 mln zł. – To milowy krok w historii klubu – cieszył się Zbigniew Boniek, wówczas sternik klubu z al. Piłsudskiego. Cacek zapowiadał: – Nie wszedłem do Widzewa, żeby od razu zarabiać. Chcę stworzyć coś wielkiego, o czym kiedyś będzie się pisać książki!
Większościowy akcjonariusz dodawał również, powołując się na dane od firm badających rynek: – Widzę klub jako firmę, która wyrobi sobie markę, będzie odnosić sukcesy i świadczyć najwyższej jakości usługi swoim klientom, czyli kibicom.

Trzy powody

Tak właściciel Widzewa przedstawiał powody, dla których zdecydował się wejść w piłkarski interes. „ Jak przychodziłem do Łodzi, to mówiłem, że Widzew mnie fascynuje z trzech powodów – mówił. – Po pierwsze – piłka nożna, po drugie chciałem zobaczyć, czy się uda w Polsce zbudować klub, który będzie normalnie funkcjonował i grał na arenie europejskiej.  I po trzecie – chciałem też popracować i wpłynąć na otoczenie piłkarskie, na przepisy.

Rok później
W połowie 2008 roku w łódzkim klubie zmienił się układ własnościowy. Dotychczasowy udziałowiec Widzewa Zbigniew Boniek sprzedał swoje 12 procent akcji Sylwestrowi Cackowi, który został w ten sposób jedynym właścicielem widzewskiej spółki. Mówił wówczas: – Moja inwestycja w Widzew ma charakter długoterminowy. Chciałbym, by pod względem sportowym i organizacyjnym był klubem europejskim. Dlatego, mimo wielu przeciwności, z jakimi musiałem się zmagać w ostatnich miesiącach, nie zawahałem się przed dalszą inwestycją w Widzew.


Dwa lata stracone

Cacek nie przewidział jednego. Widzew był umoczony w korupcję. To skutkowało degradacją (zupełnie innym zagadnieniem jest to, czy była słuszna), która odcisnęła ogromne piętno na finansach klubu i wyhamowaniem sportowego rozwoju. Nikt o tym nie mówił jeszcze głośno, ale zobowiązania finansowe zaczynały rosnąć lawinowo. W lipcu 2013 r. Cacek pytany przez dziennikarzy, co teraz zrobi z Widzewem, odpowiadał: – Widzew  jest, działa, restrukturyzuje się i nic nie trzeba z nim więcej robić. Później jednak dodał, obawiam się, że nawet gdybym chciał sprzedać, to by się żaden chętny nie trafił, który chciałby go kupić.
W listopadzie w Sądzie Rejonowym dla Łodzi-Śródmieścia (XIV Wydział Gospodarczy dla spraw Upadłościowych i Naprawczych) odbyło się głosowanie wierzycieli Widzewa nad propozycjami układowymi złożonymi przez klub. Warunki układu zaakceptowało 162 wierzycieli, którym klub był winien 20 milionów złotych.

Nie ma chętnych
Aż wreszcie kilka tygodni temu prezes Widzewa ogłosił, że akcjonariusze spółki prowadzącej pierwszoligowy zespół za 85 zł sprzedadzą wszystkie swoje akcje. Chętnych nie było. Na sprzedaż wystawiono również herb i nazwę oraz nieruchomość należącą do Widzewa. I w tym przypadku nikt nie wyraził zainteresowania przystąpieniem do transakcji.

Odda stery?
W środę Cacek złożył rezygnację z funkcji prezesa i członka zarządu, ale nadal ma większościowe udziały w spółce. Nieco ponad cztery procent akcji zyskał Grzegorz Waranecki i jest to wyrównanie nakładów finansowych poniesiony na zatrudnienie Eduardsa Visnakovsa. Waranecki apeluje na jednym z portali społecznościowych, aby kibice zebrali sześć milionów złotych, co ma umożliwić przejęcie władzy w spółce. Myli się jednak, bo taka kwota pozwoli na zyskanie ledwie 42 procent udziałów. To za mało, aby myśleć o rządzeniu.

Widmo
bankructwa

Niezwykle ważny jest fakt, że obowiązująca upadłość układowa, przy jakimkolwiek zaniechaniu zadeklarowanych płatności (a klub w marcu nie uregulował drugiej raty), natychmiast może się zamienić się w likwidacyjną. Klub zwyczajnie zbankrutuje. To jest całkiem realne zagrożenie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na expressilustrowany.pl Express Ilustrowany