Gdy 18 czerwca 2007 roku Sylwester Cacek został nowym właścicielem Widzewa, prezentację drużyny zorganizowano w Teatrze Nowym przy ul. Więckowskiego w Łodzi. Niektórzy twierdzili, że to Teatr Marzeń, jak na Old Trafford. Galę prowadził sam Mateusz Borek. Inny łódzki dziennikarz, już na emeryturze, który całe swe życie spędził z Widzewem, wrócił z tej prezentacji z takim mniej więcej niecenzuralnym hasłem na ustach: "Europa, jak ch..."
Po ośmiu latach został tylko ten drugi człon hasła, Europy nie ma.
Może nowy właściciel Widzewa w Teatrze Nowym miał jeszcze szczere intencje. Ale wkrótce przekonał się, że wdepnął w podejrzany interes. Widzew wygrał pierwszą ligę, ale nie został wpuszczony do ekstraklasy, bo za podejrzane wyniki, osiągane jeszcze w czasach poprzednich właścicieli, karę na klub nałożył Polski Związek Piłki Nożnej. Pieniądze zainwestowane w pierwszy awans okazały się wyrzuconymi w błoto. Trzeba było powtarzać futbolową maturę. Być może wtedy coś pękło w sercu nowego właściciela Widzewa. Nikt nie lubi być oszukiwany, a tym bardziej nie lubi biznesmen, który każdy milion ogląda z obu stron, zanim go wyda. Kto wie, może wtedy, jak w kreskówce z Wilkiem i Zającem, nowy właściciel Widzewa krzyknął: "Nu pogodi!". I pokazał!
Plotki o chęci likwidacji Widzewa przez nowego właściciela przywiózł do Łodzi po prywatnej wizycie w Piasecznie sam sternik łódzkiej piłki. Oszukany biznesmen reagował alergicznie na nazwę "Widzew". Mógł nowy właściciel rzucić ten biznes, ale nie byłoby satysfakcji i nie byłoby zemsty. Może chodziło o to, by rany widzewskich kibiców posypywać jeszcze solą. Taka zemsta smakuje najlepiej.
Rzeczywiście nowy właściciel prowadził klub w dziwny sposób. Nie jak przyjaciel, ojciec, jak dawniej Ludwik Sobolewski czy Andrzejowie Pawelec i Grajewski, ale jak dyktator, albo nawet okupant. Skonfliktował się z oldbojami, którzy byli chlubą klubu i wprowadzili Widzew na salony Europy. Skonfliktował się z kibicami. Wypowiadał zaskakujące teorie, np. że chce, by Widzew grał na stadionie ŁKS przy al. Unii. Szczytem nietaktu było pozowanie do wspólnej fotografii na sportowym opłatku razem z piłkarzami ŁKS.
Policzkiem dla kibiców była decyzja o sprzedaży logo za 2,5 mln zł. Rozumiemy, że tonący brzytwy się chwyta, ale kibice tego chwytu poniżej pasa znieść nie mogli.
Jest jednak w tym całym nieszczęściu światełko w tunelu. Gorzej już być nie może. Kontrowersyjny właściciel odejdzie, ale czy znajdzie się ktoś, kto pomoże Grzegorzowi Waraneckiemu?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?