Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Budyń" i "Bigos" na Twitterze złamały ciszę wyborczą? Policja zabezpieczyła wpisy internautów

Marcin Rybak
ADAM WOJNAR/POLSKA_PRESS
"Budyń na bazarku po 53 złote, Bigos - po 47" - w ten sposób już w niedzielę po godz. 16 internauci, a wśród nich dziennikarze ogólnopolskich mediów, zdradzali sondażowe wyniki wyborów, łamiąc przy tym ciszę wyborczą. Budyń to Andrzej Duda, Bigos - Bronisław Komorowski. Czy tylko przypadkiem wyniki ujawnione w sieci kilka godzin przed zamknięciem lokali były identyczne jak te, które poznaliśmy późnym wieczorem? Prawo za łamanie ciszy przewiduje od pół miliona do miliona złotych kary.

- Dolnośląscy policjanci zabezpieczyli materiały sugerujące złamanie ciszy wyborczej na jednym z portali społecznościowych - mówi portalowi GazetaWroclawska.pl rzecznik dolnośląskiej policji Paweł Petrykowski. - Zostaną przekazane do Warszawy.

Policja nie zdradza, o jakie materiały chodzi ani którego portalu dotyczy badana sprawa. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że zabezpieczone przez policję wpisy nie są cenami budyniu i bigosu. Policja znalazła kogoś, kto bez kulinarnych metafor miał złamać ciszę wyborczą. Najniższa możliwa grzywna za opublikowanie sondażu w czasie głosowania to 500 tys. zł.

W dzień wyborów - na zlecenie stacji telewizyjnych - ankieterzy agencji badawczej Ipsos zbierali informacje o tym jak głosowali Polacy. Tak, by już w chwili zamknięcia lokali można było podać sondażowe wyniki. Wtajemniczeni dziennikarze w ciągu dnia mieli dostęp do tych wyników. I choć prawo zabrania publikacji sondaży w czasie głosowania - podawali je.
W aluzyjny sposób. Najczęściej były to „ceny z bazarku”. Andrzej Duda był „Budyniem” albo „Podwawelską”. „Budyniem” - bo jego była nauczycielka powiedziała kiedyś dziennikarzom, że "Andrzej był jak budyń z sokiem malinowym". A "Podwawelską bo jest z Krakowa. Bronisław Komorowski - jako myśliwy - był za to "Myśliwską” albo "Bigosem”.

Jednym z internautów, którzy ujawnili wyniki wyborów przed zamknięciem lokali był były wrocławski dziennikarz. Skąd miał dane? - Przecieki pochodzą z sondażowni, ze sztabów wyborczych, które zlecają własne badania. Ja nie mam do tego dostępu ale mam znajomych, którzy mają - opowiada nam. - Gdyby chcieć to ścigać, pół Polski trzeba byłoby ukarać - dodaje. I przekonuje, że przepis o grzywnie za łamanie ciszy jest martwy a organy ścigania mają poważniejsze zadania niż polowanie na internautów.

Ścigać więc czy nie? Jacek Protasiewicz z PO jest przeciwny. Jego zdaniem, lepiej zmienić prawo niż narażać wymiar sprawiedliwości na brak powagi związany ze ściganiem setek internautów. Zwłaszcza, że wyniki sondaży podawano w zawoalowany sposób.

Dawid Jackiewicz, dolnośląski europoseł PiS ma problem z jednoznaczną odpowiedzią czy internauci ujawniający wyniki sondaży powinno być ścigani. Z jednej strony - prawa należy przestrzegać, z drugiej - nie jest pewne czy takie ściganie byłoby skuteczne. A poza tym, ściganie przez aparat państwowy tysięcy internautów zamieni prawo w farsę.

Były Prokurator Krajowy mecenas Janusz Kaczmarek przyznaje, że przepis zaczyna wyglądać na farsę i być może warto się zastanowić nad jego zmianą.
Zaś rzecznik prasowy Prokuratury Generalnej Mateusz Martyniuk mówi ogólnie, że każdą sprawę należy traktować indywidualnie i nie można wykluczyć, że policja lub prokuratury rejonowe dostały od obywateli doniesienia o łamaniu ciszy wyborczej - w taki czy inny sposób - i badają je teraz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: "Budyń" i "Bigos" na Twitterze złamały ciszę wyborczą? Policja zabezpieczyła wpisy internautów - Gazeta Wrocławska

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki