Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łódź: kawałek piekła w Arenie

Dariusz Pawłowski
Czy pozwoliłbyś swojej córce umówić się z Kerry Kingiem, gitarzystą Slayera?
Czy pozwoliłbyś swojej córce umówić się z Kerry Kingiem, gitarzystą Slayera? Krzysztof Szymczak
Miało być piekielnie i było. Slayer, Megadeth i Vader ''wygarnęli'' widzom niepohamowaną energią thrash i death metalu. Szkoda, że w wypełnionej ledwie w ponad połowie hali Atlas Arena w Łodzi.

Blisko czterogodzinną rzeźnię rozpoczął Vader krótkim, acz soczystym wstępem. Ich prezentacja miała rozkręcić atmosferę, ale też dla muzyków była okazją do zachęcenia fanów do kupowania nowej płyty oraz wybrania się na tradycyjne, jesienne koncerty Vadera (oby znowu także w Łodzi). Choć są tacy, co uważają, że dziś Vader to już nie ten Vader, co kiedyś, jednak to, co w skrócie pokazał polski klasyk death metalu w Arenie, zapowiada niezły ''pogrom'' podczas jesiennej trasy. Dobrego wrażenia nie zmieniło słabe oświetlenie grupy i jeszcze słabsze nagłośnienie. Ale w końcu byli tylko supportem gwiazd i takie traktowanie ''rozpędzaczy'' koncertu to światowy standard.

Później już grzmiało i furczało jak należy. Atrakcyjnym doświadczeniem dla słuchaczy muzyki było porównanie jak odmienne granie w obrębie jednego gatunku cechuje Megadeth i Slayer.
W Megadeth wszystko się kręci wokół Dave'a ''Rudego'' Mustaine'a i jego bardzo precyzyjnej, imponującej technicznie, niezwykle rytmicznej gry na gitarze oraz wysokiego głosu. To Dave nadaje wymiar tej formacji, szukając w thrash metalu łagodniejszej strony jego oblicza i melodyjności.

Ponieważ ze swoimi umiejętnościami może sobie na więcej pozwolić, niż wielu innych metalowych gitarzystów, w propozycjach Megadeth nie brakuje finezji i elementów bardziej do słuchania, niż tylko wyrzucania z siebie energii. Mustaine i koledzy zaproponowali przegląd swojego dorobku, z takimi kompozycjami, jak ''Wake Up Dead'', ''Peace Sells'', ''Hangar 18'', ''Symphony Of Destruction'' na czele, po hit ''Holy Wars'' (z wplecionym w środek ''Mechanix''). Świetna dawka zarówno dla fanów Megadeth, jak i dla tych, którzy słuchają tej formacji tylko ''po łebkach''.

Później na scenę wkroczyła armia Slayera, by zniszczyć to, co po wcześniejszych dwóch występach jeszcze trzymało się na nogach. Slayer to regularne wojsko, które wychodzi z założenia, że w jedności siła i miast wyróżniać jedną z postaci zespołu, miażdży słuchaczy niczym zespolona i mocno zaciśnięta pięść. Tu nie ma przebacz. Ich muzyka jest prosta i bezpośrednia, jak boks, a członkowie formacji nie biorą jeńców. Nie pozwalają też na oddech, bo ich najwolniejszy utwór szybszy jest od autostrady.

Slayer zagrał w Łodzi w trochę odmiennym od tradycyjnego składzie - chorego gitarzystę Jeffa Hannemana zastąpił Pat O'Brien z Cannibal Corpse. Walił jednak swoim gitarowym młotym z wystarczającą furią, by świetnie wpisać się w Slayerową maszynę. I muzycy tej formacji sięgnęli po swoje klasyki: ''War Ensemble'', ''Dead Skin Mask'', ''Seasons In The Abyss'', ''South Of Heaven'', ''Raining Blood'' i nie znoszący sprzeciwu ''Angel Of Death'' na finał. Bisów nie było, ale i widzowie już chyba na nie nie mieli sił.

Dziwić mogło trochę, że w tej dziś jednej z najlepszych w świecie dawce ''masakry'' uczestniczyło w Arenie ledwie (licząc ''na oko'') jakieś 7 tys. widzów. Za duży "odjazd" jak na Łódź, czy też słuchanie rok po roku Slaver i Megadeth (oba zespoły zagrały w czerwcu 2010 w stolicy) jest w Polsce za mało publiczności?

OBEJRZY GALERIĘ ZDJĘĆ: Slayer, Megadeth i Vader w Atlas Arenie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki