Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Chcę umrzeć, szukam kata, dobrze zapłacę". 5 tysięcy złotych za swoje zabójstwo

Małgorzata Moczulska
Marcin Osman/zdjęcie ilustracyjne
Był królem życia. Miał pieniądze, firmę, kobietę. Udar mózgu zmienił go w kalekę. Zamiast się leczyć szukał kogoś, kto wykona na nim wyrok. Zabił go znajomy. Twierdzi, że z litości...

- Srał pies takiego Boga, który pastwi się nad ludźmi. Chcę skończyć te męczarnie, nie nadaje się do chorowania, chcę normalnie żyć, a jestem udupiony. Znajdę sposób i eksmituje się z tego świata - pisał w jednym z esemesów do bliskich Tomasz. W innych prosił o załatwienie mu pistoletu, tabletek nasennych lub trucizny, które "szybko i bezsilnienie zakończy jego cierpienie".

Samobójstwo stało się jego obsesja, zamiast walczyć, rehabilitować poddał się, a jedyną rzeczą która zajmowała mu głowę stało się szukanie sposobu na śmierć.
- A ja nie dziwię się, że on się załamał. Był młody, miał wszystko: pieniądze, własną firmą, nową, młodą kobietę i nagle wszystko to się skończyło. On król świata stał się kaleką - mówi Arek. Przed tragedią często widywał Tomasz w jednym z barów. Wyglądał fatalnie. Miał zniekształconą twarz (przez wycięcie części czaszki zapadła część głowy), niewładną prawą rękę i nogę. Stawiał piwo wszystkim obecnym i przeklinał świat i swoje życie.

Życie, które jak mówił dla niego skończyło się w wieku 35 lat, 22 grudnia 2012 roku. To było zwykły dzień. Tomasz pojechał do swojej firmy budowlanej w Kłodzku, potem był na zakupach po gwiazdkowe prezenty. Przygotowywał się do spędzenia świąt z 8-letnią córką. Wiedział, że nie będzie łatwo. Kilka miesięcy wcześniej poznał Violettę. Zakochał się, zupełnie stracił dla niej głowę. Wyprowadził się od żony i córki i zamieszkał z kochanką w innej części miasta. W październiku złożył w sądzie papiery rozwodowe.

Stracił przytomność popołudniu, w domu. Karetka na sygnale zawiozła go do szpitala. Diagnoza: wylew krwi i udar mózgu. Jego stan był bardzo poważny. Operacja, potem kolejna i kolejna. Kiedy odzyskał przytomność okazało się, że ma niedowład prawej strony ciała, uszkodzony kręgosłup i zmasakrowaną czaszkę.

Dwa miesiące później wypisano go ze szpitala. Zamieszkał z rodzicami. Potrzebował kogoś, kto się nim zajmie, ubierze go, nakarmi, zawiezie na rehabilitacje. Szybko też okazało się, że Violettę ta nowa sytuacja przerosła. - Kilka tygodni po powrocie syna ze szpitala, ona zamiast opiekować się nim, zaczęła znikać, a kiedy raz poszła potańczyć do klubu i nie było jej całą noc, nie wytrzymałam i wyrzuciłam ją z naszego domu - zeznawała w sądzie pani Joanna. - Tomek nawet nie protestował. Potem powiedział, że popełnił największy błąd swojego życia zostawiając swoją żonę Agnieszkę - podkreślała.

23 marca 2012 roku w sądzie odbyła się rozprawa rozwodowa Tomasza i Agnieszki. Mimo, że to mężczyzna złożył papiery rozwodowe, tego dnia wnosił o cofniecie pozwu i prosił żonę, by się z nim nie rozstawała. Agnieszka nie zgodziła się na to. To dla Tomasza był kolejny cios. Załamał się zupełnie. Rodzice namówili go, by poszedł do psychologa, potem do psychiatry, ale te wizyty nie pomagały. Przez kilka tygodni brał leki antydepresyjne, ale odstawił twierdząc, że mu nie pomagają mu. Nie chciał się leczyć, bo już wtedy w głowie miał jeden plan. Skończyć ze sobą.

ZOBACZ TEŻ: Wrocław: Poważny wypadek w centrum. Mercedes potrącił 3 młode kobiety (FILM, ZDJĘCIA)

- On ciągle mówił o tym, że strzeli sobie w łeb. Kiedy wychodziłam na zakupy i pytałam, co mu kupić odpowiadał - pistolet. Początkowo byłam tym przerażana, ale potem przywykłam. Nie wiedziałam, że za moimi plecami próbuje naprawdę kupić broń - mówiła matka.

Tomasz całymi dniami "siedział w internecie". Przeglądał strony ze sposobami na samobójstwo, szukał, ile i jakich leków trzeba zażyć, by się nie obudzić, w końcu czy śmierć po połknięciu trutki na szczury jest bolesna. - Często spotykałem go w pizzerii na naszym osiedlu. Kiedy tylko pytałem co słychać, on od razu pytał czy nie znam kogoś, kto ma do sprzedania giwerę. O tym pistolecie mówił każdemu, kto się napatoczył - zeznawał Adam, znajomy z Kłodzka.

Widząc, że rodzina coraz mocniej go pilnuje, a znajomi nie pomogą w samobójstwie, zmienił taktykę. Zaczął ogłaszać, podczas wizyt w barach, że szuka płatnego zabójcy, kogoś kto za pieniądze go zabije. - Tak. Słyszałam to, ale nie traktowałam poważnie. Przecież w Kłodzku nie ma płatnych zabójców. Ze znajomymi stwierdziliśmy, że mu już całkiem odbiło. Dziś wiem, że on tym ciągłym gadaniem uśpił naszą czujność. Nikt nie traktował tego poważnie, a on naprawdę to planował - mówi Anna, koleżanka Tomasza.

PRZECZYTAJ: Frontman Iron Maiden będzie latał dolnośląskim odrzutowcem. Kupi kilka sztuk (ZDJĘCIA)

W czerwcu Tomasz po raz pierwszy spotkał się z Andrzejem. Znał go, bo mężczyzna był przez kilka miesięcy pracownikiem w jego firmie. Wiedział, że wiele ma na sumieniu (był skazany za znęcanie się psychiczne nad rodziną), potrafi być brutalny i że bardzo potrzebuje pieniędzy. Zaproponował mu 5 tys. zł za to, że wykona na nim wyrok.

- Było mi go szkoda, był strzępem człowieka. Płakał, że nie ma siły, żebym mu pomógł. Najpierw powiedziałem, żeby się puknął w głowę, ale on mnie ciągle męczył, tygodniami wydzwaniał i prosił bym go zabił - zeznawał Andrzej O. Relacjonował, że Tomasz wszystko dokładnie zaplanował, że chciał, by wyglądało to na zabójstwo, by jego córka dostała większe pieniądze z polisy.

Dokładnie instruował Andrzeja O., jak ma dokonać zbrodni, że najpierw powinien go ogłuszyć kamieniem uderzając w tę część głowy gdzie nie ma czaszki, a potem poderżnąć mu gardło i upozorować napad.

CZYTAJ DALEJ: Zakrwawione ciało Tomasza z poderżniętym gardłem znalazł przypadkowy przechodzień
Andrzej miał długo się wahać, ale w końcu zgodził. Podkreślał, że dla niego była to eutanazja, zrobił coś strasznego, ale tylko dlatego, że ofiara go o to prosiła. Umówili się pod Małą Twierdza w Kłodzku. - Kiedy tam przyszedłem, zapytałem kilka razy, czy jest pewien tego, co chce zrobić. Powiedział że tak i wyciągnął z kieszeni pieniądze, na które się umówiliśmy - mówił Andrzej. - Ściągnął z głowy kolorową czapkę, by nie był widoczny i stanął na brzegu urwiska...

Następnego dnia kilkadziesiąt metrów niżej zakrwawione ciało Tomasza z poderżniętym gardłem znalazł przypadkowy przechodzień. Sekcja zwłok wykazała, że był trzeźwy, nie bronił się i zmarł z powodu wykrwawienia.

Kilka dni później policja zatrzymała Andrzeja O. Prokurator postawił mu zarzut zabójstwa i żądał dla niego 25 lat pozbawienia wolności. Na tak surowy wymiar kary nie zgodził się w maju tego roku sąd. Jak uzasadniał Maciej Jedliński, wpływ na to miała przede wszystkim motywacja oskarżonego.

- To ofiara nalegała i prosiła skazanego, by ten odebrał jej życie. To ofiara zaproponowała, kiedy skazany miał opory, że za to zabójstwo zapłaci. Nie możemy traktować tak samo kogoś, kto zabija z motywacji zasługującej na potępienie jak np. zazdrość czy chciwość, z kimś, kto zabił, bo współczuł, kto zabił na życzenie - tłumaczył Maciej Jedliński z Sądu Okręgowego w Świdnicy.

Dodawał, że mimo to nie można tu mówić o zabójstwie eutanazyjnym, a kara nie mogła być niższa, bo oskarżony pozbawił życia człowieka i to w sposób okrutny: kopał go, bił i poderżnął mu gardło. - Andrzej O. z jednej strony przyznaje, że to co zrobił było złe, wyraża żal, tłumaczy swoje motywy, ale nie można zapominać, że zaraz po tym, jak dokonał tej okrutnej zbrodni, zachowywał się, jakby nic złego się nie stało. Zabrał dziecko na pizzę, a nazajutrz za pieniądze, które denat dał mu za zabójstwo, kupił telewizor - wyliczał sędzia.

Podczas jednej z rozpraw żona Andrzeja O. zeznała: - Nie przypominam sobie, by on był kiedykolwiek czuły na ludzką krzywdę. Pamiętam za to, jak kilka razy groził mi, że z zawodu jest rzeźnikiem i poderżniecie gardła takiej świni jak ja, to dla niego nie problem.

***
W komputerze Tomasza policjanci znaleźli list do byłej żony.
"Agnieszko, skoro to czytasz to znaczy, że mnie już nie ma na tym świecie. Przepraszam za krzywdę, jaką ci wyrządziłem. Kocham Was, ale ta choroba mnie zniszczyła. Jedna trzecia firmy jest Mai, wszystkie moje oszczędności też oddaje mojej kochanej pszczółce."

ZOBACZ TEŻ: Dolnoślązak zginął w Kanadzie porażony paralizatorem. Kanadyjski policjant skazany po latach

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: "Chcę umrzeć, szukam kata, dobrze zapłacę". 5 tysięcy złotych za swoje zabójstwo - Gazeta Wrocławska

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki