Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Wesołe kumoszki z Windsoru" w Gdańskim Teatrze Szekspirowskim [RECENZJA, ZDJĘCIA]

Jarosław Zalesiński
"Wesołe kumoszki z Windsoru"  w Gdańskim Teatrze Szekspirowskim
"Wesołe kumoszki z Windsoru" w Gdańskim Teatrze Szekspirowskim Karolina Misztal
W Gdańskim Teatrze Szekspirowskim przez całe lato grane będą "Wesołe kumoszki z Windsoru". Paweł Aigner, reżyser, znakomicie wpisał swój spektakl w architekturę teatru.

Siadam do pisania o "Wesołych kumoszkach z Windsoru" w Gdańskim Teatrze Szekspirowskim i - zaczynam się mimowolnie uśmiechać. Bardzo rzadka przypadłość u recenzenta, ale też "Kumoszki", współprodukcja Teatru Wybrzeże oraz Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego, są z wielu powodów wydarzeniem wyjątkowym.

Zacząć by trzeba wyliczanie zalet spektaklu od świetnie dysponowanych aktorów Teatru Wybrzeże, do których reżyser dołączył równie świetnie rokujących absolwentów szkół teatralnych (wśród których zabłysnął zwłaszcza Marcin Miodek jako tumanowaty, szczerbaty i z wywalonym jęzorem sługa Piotr Tuman).

"Kumoszki" to przede wszystkim komedia charakterów, zbiór karykatur głupkowatego, ale przy tym poczciwego i nieszkodliwego sąsiedzkiego towarzystwa z Windsoru. Reżyser Paweł Aigner kreśli te karykatury każdą inną kreską i z każdym z aktorów doskonale się w tym porozumiewa.

Nie wiedziałem do tej pory, że w zespole Teatru Wybrzeże tkwi taki zbiorowy potencjał komediowych zdolności. Owszem, pamiętałem np. Piotra Biedronia z "Wielkiej improwizacji", więc jego Doktor Caius, Francuzik z bródką, komicznie kaleczący polszczyznę, mnie nie zaskoczył, ale że Michał Jaros tak zagra plebana Hugo Evansa, kiedy trzeba, zrzucającego sutannę, żeby stanąć do pojedynku na rapiery - to jednak nowość.

Komediowy potencjał wydobyła też np. Anna Kociarz z postaci Pani Page, poczciwej mieszczki, kryjącej jednak w sercu (i w ciele) utajone tęsknoty, które poruszył w niej Sir John Falstaff. Trudno tu wyliczyć wszystkich wybijających się aktorów, tym bardziej że sztuka grana jest w dwóch obsadach i trzeba by obejrzeć obie, by być sprawiedliwym jurorem.

Jedno da się powiedzieć bez wahania: Falstaff Grzegorza Gzyla to kreacja. Również zaskakująca, bo Gzyla chętnie wyznaczano do grania postaci z melancholijna mgiełką. A tu proszę - jego Falstaff to rubacha i pijanica, stale zawiany i dlatego chodzący na rozstawionych po marynarsku nogach, równie pewny siebie, co głupi, bo procesy myślowe polegają u niego jedynie na marszczeniu czoła. I tak chutliwy, że każda nadzieja dostania się do niewieściej sypialni odbiera mu nawet tę resztę rozumu, której nie wypłukało jeszcze wino.
Aktorskie popisy nie są tu jednak, mimo wszystko, istotą sprawy. Uroda spektaklu Pawła Aignera polega przede wszystkim na zaproponowaniu nam co najmniej kilku "wariacji na temat": wariacji na temat Szekspira, na temat teatru elżbietańskiego, na temat tamtej epoki.

Nadzwyczajnie zgrało się to z kostiumami zaprojektowanymi przez Zofię de Ines, które są taką samą "wariacją na temat" strojów z epoki (jak czasem zabawną i finezyjną! - zwróćcie państwo np. uwagę na pasiaste buty noszone przez Katarzynę Figurę).

Taką samą wariacją na temat przestrzeni w teatrze elżbietańskim są dekoracje Magdaleny Gajewskiej. Taką samą rolę odgrywają i inne drobne aluzje, np. świece na scenie czy zagranie męskiej postaci, Abrahama Mizerka, przez kobietę, Dorotę Androsz (za Szekspira było, jak wiemy, odwrotnie, ale to przecież zabawa).

O tę samą aluzję chodzi, gdy pewne miejsca akcji określa się bardzo umownie, np. rozwieszona szmatka imituje schowek w szafie (kapitalna umowna scena polega na tym, że Falstaff na naszych oczach przymierza różne kostiumowe wersje swego spasionego, przypinanego brzucha). I tak dalej, i tak dalej: "Wesołe kumoszki z Windsoru" w Gdańskim Teatrze Szekspirowskim to konsekwentna i bardzo stylowa stylizacja na elżbietański spektakl. Nie, nie żadna tam archeologiczna rekonstrukcja: wszak wdający się w bijatyki bohaterowie walczą czasem jak współcześni zawodnicy MMA. To zabawa w naśladownictwo, inteligentna, dowcipna, podbijająca serce widza.

W teatrze greckim dążono do trzech jedności. Paweł Aigner w swoim przedstawieniu zadbał o stylową jedność z miejscem, gdzie przez całe lato będzie ono grane: z architekturą Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego. Który przecież jest taką samą "wariacją na temat", a nie sztuczną, archeologiczną rekonstrukcją. Ten efekt jedności miejsca wydaje mi się największą zasługą reżysera.

Choć nie, jest jeszcze jedna: komizm "Kumoszek", dość rozwlekłego tekstu Szekspira, z biegiem wydarzeń jednak się wyczerpuje. I wtedy właśnie Aigner proponuje nam nieoczekiwany zwrot akcji: Falstaff, po raz trzeci zbałamucony przez sprytne kumoszki, jest w symbolicznej scenie kamienowany przez całą windsorską wspólnotę. Robi się przez chwilę strasznie, ale i ciekawie: chutliwy Falstaff staje się (czy tak?) symbolem naszej grzesznej cielesności, którą zawsze trzeba egzorcyzmować, ale i tak nie można się od niej uwolnić.

Ma ten spektakl jeden defekt: różne jego sceny mają różną dojrzałość, trochę jak wina z różnych roczników. Dopiero się on dociera, aktorzy dopiero się zgrywają. Jak zaczną bawić się na całego, a publiczność razem z nimi - będzie świetnie.

Czytaj też: Teatr Soho na scenie Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego

[email protected]

Treści, za które warto zapłacić! REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI

Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki