Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łódź: o dobrą pracę najłatwiej członkom PO lub PSL

Marcin Darda, Piotr Brzózka
Dziennik Łódzki
Nikt już nie pamięta, kiedy zaczął się ten pojedynek. Ale ostatni mecz wygrał 2:1 minister Kwiatkowski. Faworyzowany minister Grabarczyk musiał przełknąć gorzką pigułkę. A było to tak.

Najpierw efektowną akcję przeprowadził Kwiatkowski, doskonałym podaniem obsługując radnego Magina. 1:0, Magin ma prezesurę w Hotelach. W drugiej połowie skontrował Grabarczyk, umieszczając Radosława Łuczaka w fotelu prezesa ŁSI. Było 1:1 i dogrywka. W ostatniej minucie los wynagrodził ambicję zawodników Kwiatkowskiego. Rzut karny, gol, prezesem ŁSSE zostaje radny Sadzyński.

Czytaj więcej w dziale FORUM ŁÓDŹ

Nikt nie wie, kiedy następny mecz i kto go wygra. Ale emocje są gwarantowane, jak zawsze wtedy, gdy w grę wchodzą stanowiska. A właśnie do stanowisk sprowadza się w ostatnim czasie uprawianie polityki.

Dobro miasta, interes mieszkańców - nie łudźmy się, nie takie rzeczy są istotą rozmów po wyborach, a zwłaszcza negocjacji koalicyjnych. Jeden z łódzkich samorządowców zaprawiony w takich bojach (niech mu będzie, nie napiszemy, z której partii), mówi, że zdarzają się rozmowy na poziomie. Ale zaraz dodaje, że coraz częściej to zwykła "chamówa". Panowie zdejmują marynarki, na stół kładą kartkę, dzielą kreską na pół i gadają. Ty bierzesz dyrektora tu, ja prezesa tam. Te wydziały są moje, te twoje.

Samorządowiec wyjaśnia: - Jak już się podzielimy, to kartka jest tajnym załącznikiem do oficjalnej umowy programowej między koalicjantami, czyli tej części, którą pokazuje się mediom. Muszę przyznać, że jest coraz gorzej. Kiedyś rozmawiało się o obsadzie najważniejszych stanowisk. Panowała zasada wymiany dyrektorów, przy pozostawieniu stałego korpusu urzędniczego. Ale od kilku lat po wyborach wypier... się wszystkich, do poziomu sprzątaczki. "Samorządowiec zaznacza, że wbrew mitom, takie rozmowy prowadzi się na trzeźwo: - Umysł musi być jasny, bo to są bardzo ważne sprawy. Nie może być tak, że po wszystkim idziesz do kumpla, on się pyta, czy jest już tym wiceministrem, a ty odpowiadasz: o ku..., zapomniałem.

Jeden z wieloletnich dyrektorów, który na niejednym stołku siedział, wspomina z rozrzewnieniem, że w początkach samorządu, w czasach Grzegorza Palki, kierownicy jednostek mieli 60-70 procent swobody jeśli chodzi o dobór zastępców, współpracowników, co przy dobrej woli, dawało możliwość skompletowania zespołu z apolitycznych fachowców. Dziś ten termin używany bywa jedynie ironicznie.

Według dyrektora, urzędy obsadzają hurtownie polityczne, a decyzje idą od wyższych władz partyjnych. Teoretycznie dyrektorskie stanowisko otrzymuje się po wygraniu konkursu. Ale już "pełniącym obowiązki" można być bez konkursu. Teoretycznie p.o. zostaje się na chwilę, ale w praktyce bywało, że takiemu "niepełnemu" dyrektorowi udawało się przetrwać w gabinecie kilka lat. Z konkursami też jest różnie. Ile razy prowadziliśmy takie dialogi.

- Czemu pan zawdzięcza posadę dyrektora?
- Proszę pana, ja wygrałem konkurs.
- A z kim pan konkurował?
- No, tak się złożyło, że nikt więcej się nie zgłosił...

Tyle teorii, teraz do konkretów.
Dziś największym atutem, pomagającym w zdobyciu dobrej pracy w samorządzie i jego spółkach, albo też spółkach Skarbu Państwa jest legitymacja PO lub PSL. A jeszcze lepiej mieć mandat radnego PO lub PSL. Co to daje? Tu wzorcowym przykładem jest młody radny miejski Bartosz Domaszewicz (PO). W ciągu jednego roku zaliczył trzy synekury. Najpierw był prezesem Agencji Poszanowania Energii. Gdy APE nie przyniosła zysków, ostał się nasz radny specem od marketingu w Atlas Arenie. Gdy tam podziękowano mu po kwartale, szybko odnalazł się w spółce Skarbu Państwa Centrum-Hotele.

A skoro jesteśmy już przy Hotelach, jednej ze sztandarowych politycznych przechowalni (o pozostałych - za chwilę) - gdy szefem gabinetu prezydent Hanny Zdanowskiej został Tomasz Piotrowski, spec od controllingu w Hotelach, dziwnym trafem pracę w tej spółce dostał Paweł Bliźniuk - oczywiście radny miejski PO i kolega Piotrowskiego z tego samego koła PO.

Szefem Hoteli jest od niedawna Łukasz Magin, radny miejski PO. Przeholuje ten, kto stwierdzi, że to spirala jakiegoś układu, bo przecież Magin wygrał konkurs. Tyle że... jednym z członków rady nadzorczej, który go przesłuchiwał jest Marcin Granosik. A to dobry znajomy z czasów zgierskich, kiedy to wiceprezydentem tego miasta był dzisiejszy minister sprawiedliwości Krzysztof Kwiatkowski. Granosik współodpowiadał za zgierskie finanse, a Magin promował z ramienia magistratu tramwaj regionalny.

Więcej przykładów? Sebastian Tylman, miejski radny PO, jest dyrektorem w Atlas Arenie. Wydawało się, że Andrzejowi Kaczorowskiemu mandat radnego przeszkodzi w karierze, bo gdy nim został musiał zrezygnować z kierowania łódzkim MOPS-em. Konflikt interesów. Ale co tam, nie wolno mu dowodzić instytucją miejską, za to może wojewódzką. Kaczorowskiego marszałek, też członek PO, powołał na stanowisko szefa Wojewódzkiego Urzędu Pracy. Marszałek podał też ostatnio rękę Adamowi Wieczorkowi, jakże by inaczej - radnemu miejskiemu PO. Ten jest, co prawda, masażystą, ale kończy Uniwersytet Medyczny, co wystarczyło by na zastępstwo zostać inspektorem w departamencie polityki zdrowotnej.

Wieczorkowie w ogóle są szczęśliwą rodziną, bo i brat radnego niedługo po jego elekcji dostał pracę w MPK. W tym samym MPK ważnym dyrektorem jest radny PO Jan Mędrzak, były szef partii w Łodzi. Zatrudnia m.in. córkę Zbigniewa Skowrońskiego (PO), dyrektora Zakładu Drogownictwa i Inżynierii, czyli spółki miejskiej. A kto pracuje w ZDiI? Choćby córka i zięć Jana Mędrzaka, w czym Skowroński też problemu nie widzi, bo - jak mówi - profesjonalizm pani Zielińskiej-Mędrzak poznał jeszcze w czasach, gdy kierował Wojewódzkim Ośrodkiem Ruchu Drogowego w Łodzi (tak na marginesie - wicedyrektorem WORD jest dziś Tomasz Kacprzak, szef Rady Miejskiej w Łodzi z ramienia PO).

Posady przyznawane są nie tylko po linii partyjnej, ale i... geograficznej. A przynajmniej jedna jest taka grupa wzajemnie się wspierająca - grupa konstantynowska, znana jako Kanzas.

Wspomniany Skowroński przez 14 lat był prezesem Przedsiębiorstwa Komunalnego w Konstantynowie (czyli w Kanzas). Do pracy w WORD ściągnął go Włodzimierz Fisiak, wówczas marszałek województwa. Fisiak to wprawdzie łodzianin, ale przez lata był burmistrzem w Kanzas.

Dziś szefem WORD jest Łukasz Kucharski. - człowiek z PO, człowiek z Kanzas....

Gdy ostatnio prezes Skowroński (już w ZDiI) szukał doradcy ds. inwestycji, daleko się nie rozglądał. Zatrudnił Fisiaka ("ale tylko na umowę zlecenie" - zaznacza Fisiak).

W Konstantynowie, jako sekretarz gminy, hartował się Witold Stępień, obecny marszałek województwa, oczywiście człowiek PO. Najpierw został członkiem zarządu województwa, potem wicemarszałkiem, a teraz marszałkiem. Z Kanzas wywodzi się też były dyrektor, a teraz wicedyrektor WUP Robert Jakubowski. Te wszystkie nominacje po linii Kanzas to oczywiście nie tylko zasługa Fisiaka czy Stępnia, ale również Andrzeja Biernata - posła i szefa PO w Łódzkiem, no i mieszkańca Kanzas. To nazwisko pomaga nawet przy obsadzaniu niższych prestiżem stanowiskach. Niedawno posadę w Kancelarii Sejmiku dostała urzędniczka, która co prawda u marszałka pracuje od kilku lat, ale w CV ma zapis, że była asystentką Biernata.
Kolejna grupą ostro obsadzającą stołki są ludowcy, mimo że miejscy wyborcy z Łodzi kasują PSL przy każdych wyborach. Radna Sejmiku Elżbieta Nawrocka została dyrektorem w Kasie Rolniczego Ubezpieczenia Rolniczego. Zygmuntowi Kocimowskiemu nie udało się zdobyć jesienią mandatu radnego, ale i tak została mu posada szefa Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa w Łodzi, którą otrzymał, kiedy był radnym Sejmiku w poprzedniej kadencji. Ostatnia głośna nominacja dotyczy Marka Mazura, szefa łódzkiego Sejmiku, który zasiadł na fotelu szefa oddziału Agencji Rynku Rolnego.

Wszystkie te osoby wygrały konkursy. Zbieg okoliczności chciał, że należą do PSL i pracują w jednostkach, w których najwięcej do powiedzenia ma minister rolnictwa, oczywiście z PSL. Co ciekawe, Mazur zastąpił na stanowisku szefa ARR Zbigniewa Stasiaka, syna prominentnego działacza PSL Wiesława Stasiaka, byłego posła i szefa ludowców w Łódzkiem. A Stasiak junior został wiceprezesem Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej.

Platforma musi się ostatnio dzielić stołkami z innymi, a to za sprawą wyniku wyborów prezydenckich w Łodzi. W tym miejscu poruszamy temat stanowisk jako środka płatniczego. Włodzimierz Tomaszewski, były zastępca Jerzego Kropiwnickiego, ku swojemu niezadowoleniu, nie wszedł do drugiej tury podczas wyborów prezydenta Łodzi, ale dysponował kapitałem, który mógł sporo znaczyć w ostatecznej rozgrywce Zdanowska kontra Joński. Tomaszewski uzyskał 17 proc. poparcia i mógł je komuś przekazać. Wskazał Zdanowską. Przyszła prezydent nie mówiła nic o dowodach wdzięczności i on publicznie się ich nie domagał. Ale komentatorzy polityczni zaczęli się głowić, czym Zdanowska zapłaci za poparcie - jakie stanowisko Tomaszewski dostanie po wyborach. Minęło kilkanaście tygodni od jej zwycięstwa, a Tomaszewski został prezesem Zakładu Wodociągów i Kanalizacji. Czy ktoś chce to nazywać zapłatą, czy nie - kwestia interpretacji.

Niedługo potem stanowiska zaczęli otrzymywać ludzie kojarzeni z Tomaszewskim i Kropiwnickim. Wiceprezesem Łódzkiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej został Marek Pyka, do urzędu pracy przy ul. Milionowej wrócił Paweł Blachowski, wyrzucony stamtąd po referendum, do zarządu Miejskiego Przedsiębiorstwa Oczyszczania ponownie trafiła Monika Kern.

Jeśli prześledzić internetowe fora, łodzianie nie mają złudzeń co do intencji polityków. Co ciekawe, oni sami coraz rzadziej się krępują, jeśli chodzi o politykę kadrową. Coraz rzadziej się gimnastykują, tłumacząc, że to dla dobra kraju. Szereg publicznych wypowiedzi przechodzących bez większego echa pokazuje, że jest społeczne przyzwolenie na taką, a nie inną politykę. A może nie przyzwolenie, lecz obojętność, brak wiary, że można inaczej.

Klasykiem w tej kategorii jest były eseldowski minister skarbu Wiesław Kaczmarek, który delegując Stanisława Dobrzańskiego na stanowiska prezesa Polskich Sieci Elektroenergetycznych rzekł słynne zdanie: "Niech się Staszek sprawdzi w biznesie".

Jakiś czas temu, gdy głośno zrobiło się o posadach dla rodzin ludowców, Waldemar Pawlak ze stoickim spokojem odpierał, że "rodzina gdzieś musi pracować".

Jerzy Kropiwnicki pisał w jednym z niedawnych numerów naszego Forum, że jako prezydent Łodzi oferował zatrudnienie swoim poprzednikom, byłym wicepremierom, ministrom czy wojewodom. M.in. dlatego, że brzydziła Kropiwnickiego sytuacja, gdy osoby odchodzące ze stanowiska znajdowały się w sytuacji gorszej, niż przed jego objęciem.

Jeśli już ktoś próbuje znaleźć racjonalne wyjaśnienie swoich decyzji opinii publicznej, to najczęściej powołuje się na zaufanie. - Mam odpowiadać za miasto, więc muszę dobrać sobie zaufanych ludzi- stwierdził Dariusz Joński, gdy po wygranym referendum w 2010 r. został wiceprezydentem i zaczął obsadzać stołki swoimi. Mieczysław Teodorczyk otrzymał dobrze płatny etat prezesa miejskich wodociągów, robotę w ZWiK dostał też radny SLD Tomasz Trela, a także Noelia Espinosa-Szczepańska, prywatnie szwagierka Jońskiego. Spin doctor akcji referendalnej Jarosław Berger został wtedy jednym z dyrektorów w Łódzkiej Spółce Infrastrukturalnej.
Znana jest lista przechowalni - instytucji i spółek gdzie zawsze można poszukać roboty. Weźmy taki WFOŚiGW. Któż ze słynnych łódzkich polityków nie miał tam epizodu "zawodowego"... W swym CV mają tę synekurę choćby Dariusz Joński, Jarosław Berger czy Mieczysław Teodorczyk. PO złamała ostatnio partyjny klucz i zarząd województwa wstawił tam na prezesa Tomasza Łyska. Bezpartyjnego i po ochronie środowiska, z 10 letnim stażem w WFOŚiGW. Ale należałoby dodać, że nowy prezes to krewny metropolity łódzkiego Władysława Ziółka...

Abstrahując od talentów menedżerskich prezesa Łyska trzeba stwierdzić, że PO lubi ostatnio ukłonić się Kościołowi. Słowem dygresji wspomnijmy więc, że szefem Wojewódzkiego Inspektoratu Transportu Drogowego, podległego ministrowi infrastruktury jest Adam Stefan Lepa, krewny łódzkiego hierarchy bp Adama Lepy. Stanowisko objął niedługo po tym, jak szefem resortu infrastruktury został Cezary Grabarczyk. Lepę z Łyskiem łączy też osoba Marcina Barańskiego, szefa gabinetu politycznego ministra infrastruktury - znają się świetnie. A sam Cezary Grabarczyk do zarządu PKP PLK swego czasu wcisnął Pawła Dziwisza, krewnego kardynała Dziwisza.

Na nominacji Tomasza Łyska stracił Andrzej Budzyński, były już prezes WFOŚiGW, ale w środowisku PO mówi się, że niebawem zostanie wiceprezesem podlegającej marszałkowi Łódzkiej Agencji Rozwoju Regionalnego. Tam też ma wylądować szef gabinetu byłego marszałka Włodzimierza Fisiaka, czyli Mariusz Koziński. Nie sposób go zwolnić z funkcji szefa gabinetu, bo jest radnym PO w Poddębicach, a radnego nie można ot tak zwolnić. Potrzebna jest zawsze zgoda rady. Tej zwyczajowo żadna rada nie daje, więc problem zwolnienia niechcianego szefa gabinetu trzeba załatwić inaczej.

Kolejna przechowalnia to Łódzka Specjalna Strefa Ekonomiczna. Zawsze za taką uchodziła, ale od czasów prezesury Marka Cieślaka zaczęto ją też postrzegać, jako niezłą trampolinę, która może pomóc w karierze. Kiedy w styczniu Cieślak odszedł ze stanowiska, zamieniając je na fotel wiceprezydenta miasta, szybko zaczęły się spekulacje: kto dostanie ten torcik w prezencie.

Od początku mówiono, że w ten sposób PO może pocieszyć Włodzimierza Fisiaka, któremu odebrano stołek marszałka. Niedługo potem na giełdzie pojawiło się nazwisko eksprezydenta Tomasza Sadzyńskiego. Istotnie, objął on ten fotel, ale chyba nie było to takie oczywiste, o czym dowiadujemy się ze strzępów nieoficjalnych wiadomości. W kuluarach spekulowano, że jako człowiek związany z Krzysztofem Kwiatkowskim, był przedmiotem sporu w ambicjonalnym sporze między ministrami sprawiedliwości i infrastruktury. Podobno miał też być nie na rękę peeselowskiemu ministrowi gospodarki Waldemarowi Pawlakowi.

Znamienne, że Sadzyński przejął stanowisko po Cieślaku dopiero po trzech miesiącach bezkrólewia, 1 kwietnia. Czemu tak późno? Może wcale nie chodziło o niego, ale o Marka Pykę, który ostatecznie został jego zastępcą? W nieoficjalnych komentarzach samorządowcy związani z łódzkim ratuszem powtarzali, że magistrat, jak i resort gospodarki do końca mieli obstawać za Pyką (obecnie należy do PSL), a nie Sadzyńskim. Pytano: czy to przypadek, że Pyce akurat 31 marca kończyło się wypowiedzenie w ZWiK, a nominacje wyznaczono na 1 kwietnia?

Urzędy pracy to nie tylko nudna walka z bezrobociem, ale też całkiem ciekawe stanowiska, zarządzanie ogromnymi pieniędzmi przepływającymi przez te instytucje. Nie dziwi więc zainteresowanie partii. Jak wspominaliśmy, po poprzednich wyborach samorządowych dyrektorem WUP został Robert Jakubowski z PO z Konstantynowa, zaś jego zastępcy wywodzili się z SLD i PSL (jednym z nich był Dariusz Joński). Teraz Jakubowskiego zastąpił Andrzej Kaczorowski, też radny PO, tyle że z Łodzi. Spore emocje budzi również obsada stanowisk w urzędach powiatowych.

O łódzkim pośredniaku przy Milionowej pisaliśmy niedawno: wyrzucili go i wrócił. Mowa o Pawle Blachowskim, który w końcówce rządów Jerzego Kropiwnickiego był dyrektorem tego urzędu. Po referendum urząd miasta zwolnił go, powołując się na kontrole przeprowadzone przez magistrat i urząd wojewódzki. Sam Blachowski mówił później, że to była decyzja polityczna. Jego miejsce zajęła ciesząca się poparciem SLD Elżbieta Wawrowska. Po ostatnich wyborach Blachowski wrócił do urzędu. Przez kilkanaście dni pośredniak miał dwóch szefów: p.o. Pawła Blachowskiego i dyrektor Elżbietę Wawrowską, która przebywała na zwolnieniu (wkrótce potem zmarła).

Kolejną przechowalnią jest wspomniany ZWiK. Za czasów prezydentury Jerzego Kropiwnickiego jego prezesem był właśnie Marek Pyka. Stanowisko to dostał po tym, jak ustąpił z funkcji wiceprezydenta miasta w 2003 r. Prezesował sobie spokojnie do czasu referendum, po którym nowe władze ostro przewietrzyły urzędy, zakłady i spółki. Stołek po Pyce otrzymał zasłużony działacz SLD Mieczysław Teodorczyk. Z ciekawostek należy wspomnieć o kontroli zaordynowanej przez nowe władze ZWiK, która wykazała, jakoby Pyka korzystając ze służbowej karty kupował szminki, cienie do powiek i damskie perfumy. Ciekawe jest też to, że wypowiedzenie Pyce wręczono dopiero w grudniu, czyli prawie rok później.

A potem przyszły kolejne wybory, Teodorczyk stracił stanowisko, a zajął je Włodzimierz Tomaszewski, który odpadł w prezydenckim wyścigu, ale poparł w drugiej turze Hannę Zdanowską. A kończąc ten wątek - Teodorczyk stracił stanowisko, ale zachował pensję (około 18 tys. zł brutto) pozostając pracownikiem ZWiK. Jest radnym...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki