Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Autostop łapie się dziś przez Internet

Anna Gronczewska
Autostop łapie się dziś przez Internet
Autostop łapie się dziś przez Internet DziennikŁódzki/archiwum
Cała Polska razem z Karin Stanek śpiewała: "Autostop, autostop, wsiadaj bracie dalej hop! Rusza wóz, będzie wiózł, będzie wiózł nas dziś ten wóz!". Polski autostop był sposobem na spędzanie wakacji tysięcy młodych Polaków. Dziś to już historia, choć niezupełnie. Dalej jeździ się "na okazję" czy też szuka takich przejazdów w Internecie.

Wojciech Zawadzki, poważny inżynier budowlany z Sieradza, z rozrzewnieniem wspomina czasy autostopu. Gdzieś w starych dokumentach leży nawet jego książeczka autostopowa z wydartymi kuponami.

- Był to chyba początek lat siedemdziesiątych, ja akurat zdałem maturę, już wiedziałem, że dostałem się na budownictwo, gdy postanowiliśmy z grupą przyjaciół wybrać się w podróż życia - wspomina dziś Wojtek. - Ta podróż życia kończyła się nad morzem. Nie mieliśmy nawet wybranej miejscowości. Czekaliśmy co nam los przyniesie. Kupiliśmy książeczki. Zgromadziliśmy sprzęt, czyli namioty i ruszyliśmy!

Autostop był pomysłem grupy studentów, którzy wymyślili prosty i tani sposób na poruszanie się po Polsce. W 1957 roku tak spędzili wakacje. Relacje z tych podróży przesyłali do popularnego wówczas tygodnika młodzieżowego "Dookoła Świata". Rok później, 29 czerwca, oficjalnie zainaugurowano akcję autostopu. Zyskała szybko wielką popularność. Patronat nad nią objęło m.in. Zrzeszenie Studentów Polski, ZHP, PTTK i Biuro Ruchu Drogowego Milicji Obywatelskiej.

- Kierowcy często łamali przepisy drogowe biorąc autostopowiczów - wyjaśnia Andrzej Piwoński, który od 1968 do 1992 roku kierował ogólnopolskim biurem polskiego autostopu. - Głównie ciężarówek. Zabierali pasażerów na skrzynię, czyli tak zwaną pakę. Nie było to dozwolone. Jednak milicja, jako patron akcji, przymykała na to oko.

Wojtek Zawadzki dziś tylko śmieje się, gdy wspomina pamiętną podróż nad morzem. Zajęła... trzy dni. - Niby akcja była popularna, ale ze trzy godziny czekaliśmy przy drodze wylotowej z Sieradza, w kierunku Łodzi, zanim ktoś się zatrzymał - opowiada. - Był to, o ile pamiętam, kierowca nyski. Dojechaliśmy z nim do Pabianic. Potem zdesperowani wsiedliśmy w tramwaj i pojechaliśmy w stronę Zgierza. Tam znów czekaliśmy. Może łatwiej byłoby nam, gdyby była z nami dziewczyna. Kumple mówili potem, że wystawiało się ją na drogę, kierowca stawał, bo myślał, że fajną dziewczynę poderwie, a tu nagle wylatywała cała banda. Wtedy już nie miał wyjścia, musiał zabrać wszystkich.
Autostop w Polsce powstał w latach 50., ale złote czasy przeżywał w 60. i 70. Na poboczach dróg stały tysiące młodych ludzi z plecakami machający książeczkami z napisem: "autostop". Powstawały o nim nawet piosenki.
- Przez te wszystkie lata przewinęło się przez autostop blisko milion osób - mówi Piwoński. - Przewoziło ich 140 tysięcy samochodów, w tym 3 tysiące należących do cudzoziemców.
Wojciech Zawadzki mówi, że w czasie podróży autostopem dwa razy nocowali w namiotach rozłożonych koło drogi. Pierwszy raz koło Kowala, potem już za Toruniem.

- W końcu dotarliśmy do Władysławowa - dodaje. - Trochę to trwało, ale dziś te wakacje wspominam jako jedne z najlepszych w swoim życiu, choć potem zwiedziłem trochę świata. Z Władysławowa do Sieradza też wracaliśmy autostopem. Ale już tylko dwa dni...

Autostop był bardzo sformalizowaną i typowo polską akcją. W innych krajach niespecjalnie się przyjął. Stał się podobno wzorem dla Węgrów, Czechów, a nawet Francuzów i Turków. Gorzej poszło z wprowadzaniem jego zasad w Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. Ale też i na Węgrzech po roku zrezygnowano z tej akcji.

Każdy, kto chciał jeździć autostopem, musiał mieć książeczkę autostopowicza. Pierwsze były dołączone do "Dookoła Świata". Kolejne kupowało się w biurach podróży. Były one rejestrowane, a wydawano je na podstawie dowodów osobistych, legitymacji szkolnych lub studenckich. Adam Piwoński twierdzi, że książeczka była konieczna. Porządkowała cały ruch, określała reguły. - Trzeba było schludnie, przyzwoicie wyglądać - mówi Adam Piwoński. - No i nie powinno od takiego autostopowicza jechać wódą czy winem.

W książeczce znajdowały się kupony, najpierw na przejazd tysiąca, a potem dwóch tysięcy kilometrów. Kupony były związane z książeczką. Zostawiało się je kierowcom, którzy odsyłali je do biura autostopu. Andrzej Piwoński mówi, że kierowców do zabierania autostopowiczów mobilizowały nagrody. W złotych latach polskiego autostopu mogli wygrać Syrenkę, wtedy auto marzeń wielu Polaków. Do wygrania było też kilka motocykli, maszynki do golenia, namioty.

Przez kilka lat, by dostać książeczkę autostopowicza, trzeba było posiadać wkład oszczędnościowy PKO. Na książeczce należało zgromadzić początkowo 200, a potem 400 złotych. W książeczce autostopowicza znajdowały się m.in. regulamin akcji, wykaz miejsc, gdzie można było przenocować. Wydawano ją też, na podstawie paszportu, cudzoziemcom. W ten sposób najchętniej podróżowali po Polsce głównie Węgrzy i Skandynawowie.
- Autostop cieszył się tak dużą popularnością, bo dawał młodym ludziom swobodę - twierdzi Andrzej Piwoński. - Młodzież wyrywała się spod opieki mamuś i zaczynała swobodne życie. Na początku jazda autostopem polegała na zaliczaniu kolejnych miejsc w Polsce, nie miała nic wspólnego ze zwiedzaniem. Dopiero na przełomie lat 60. i 70. nabrała charakteru krajoznawczo-poznawczego. Towarzyszyło temu nawet propagandowe hasło: "Można pokochać swój kraj, by potem owocnie pracować".

Średnia wieku polskiego autostopowicza wynosiła 19-20 lat, ale bywali i starsi. - Najstarszym polskim autostopowiczem był Aleksander Mele - opowiada Andrzej Piwoński. - Był to człowiek po dwóch fakultetach: lekarz chirurg i inżynier. Nosił charakterystyczną, długą brodę. Jeździł autostopem gdy miał 92 lata!

Do królów polskiego autostopu należał Leszek Sobociński z Poznania. Autostopem przejechał blisko 90 tys. km.

Dziś autostopu już nie ma. Oficjalnie swe życie zakończył po 33 latach, w 1992 roku. Jednak dalej młodzi i starsi podróżują po kraju przygodnie napotkanymi na drodze autami. Tyle, że nikt nie mówi o autostopie, tylko korzysta się z tzw. okazji. Tomek Wiśniewski mieszka pod Łęczycą, a pracuje w Łodzi. Kiedy spóźni się na busa, to dojeżdża do ul. Zgierskiej i czeka na okazję. Przyznaje, że ludzie niezbyt chętnie zatrzymują auta, ale nie było jeszcze dnia, by nie doczekał się kogoś, kto się nad nim ulituje. Raz, w zatoczce przeznaczonej dla autobusów zatrzymał się czarny samochód. Tomek radośnie podbiegł, zapytał czy może jedzie w kierunku Łęczycy. Kierowca odpowiedział, że tak. Tomasz usiadł koło niego.

- Po chwili zajrzałem w lusterko, odwróciłem się do tyłu, a tam jakieś falbanki w oknach - opowiada Tomek. - Był to karawan... Ale dotarłem do domu. Dziś pojawia się też nowa forma autostopu - caropooling.

- W zasadzie nie ma to nic wspólnego z autostopem - twierdzi Justyna Luty-Urbanek z portalu carpooling.pl. - Autostop opierał się na przygodzie, żywiole, przejazdy odbywały się za darmo. W carpoolingu przejazdy są umówione, nie ma spontaniczności. I zwykle trzeba za nie płacić. Podróżujący umawiają się, że pokrywają koszty paliwa. Choć zdarza się, że zabiera się kogoś w podróż za darmo.

Carpooling to umówienie się na przejazdy za pomocą internetu. Są portale, gdzie można znaleźć przewóz autem w drugi koniec Polski, albo nawet Europy. - Zwykle to są podróże do 500 kilometrów - tłumaczy Justyna Luty-Urbanek. - Oferty składają kierowcy aut osobowych. TIR-owcy zdarzają się rzadko.

Carpooling.pl ma w Polsce zarejestrowanych około 20 tysięcy aktualnych ofert przejazdu. Ma po kilka tysięcy wejść dziennie. W całej Europie ma zarejestrowanych 1,7 miliona użytkowników i 600 tysięcy ofert przejazdu.

Dlaczego tradycyjny autostop wymarł? Justyna Luty-Urbanek mówi, że dziś prawie każdy ma samochód, a poza tym może kierowcy są mniej życzliwi niż kiedyś? - Poza tym nagłaśniane były nieprzyjemne sprawy związane z autostopem - mówi Justyna Luty-Urbanek. - Na przykład, że jakaś dziewczyna wsiadła do auta z przypadkowym kierowcą i została zabita. Takie przypadki były, ale należały do rzadkości. Więcej było dobrych rzeczy związanych z autostopem. Nagłaśniano złe.
Kierowcy zaczęli się bać brać autostopowiczów, inni wsiadać do obcych aut.

- Zwyciężył też duch komercji - twierdzi Andrzej Piwoński.- Ludzie nie chcieli przewozić obcych w swoich autach. Pan Andrzej zapewnia, że przez 33 lata żaden autostopowicz nie zrobił krzywdy kierowcy! Zdarzyło się za to, że kilka razy kierowca zrobił krzywdę autostopowiczowi. W latach 60. głośna była sprawa autostopowiczki z Łodzi. W Karkonoszach, kierowca, który miał podwieźć dziewczynę, wysadził ją w lesie. Poczęstował winem, potem zgwałcił i zabił.

Wojciech Zawadzki żałuje, że nie ma już autostopu. Tego klasycznego, z książeczkami, kuponami. Kiedy opowiada dzieciom, że tak raz wybrał się na wakacje, to nie wierzą. A on jeszcze raz pojechałby w taką podróż. Tylko, żeby znów miał 19 lat...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki