Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Kaskada" w Teatrze Jaracza

Łukasz Kaczyński
"Kaskada" - dąsy i pląsy po płaskim stole
"Kaskada" - dąsy i pląsy po płaskim stole Krzysztof Bieliński
Wyprodukowany przy współpracy z festiwalem Łódź Czterech Kultur spektakl "Kaskada", na podstawie "Udręki życia" kontrowersyjnego izraelskiego dramatopisarza i reżysera Hanocha Levina, to pierwsza w tym sezonie premiera w Teatrze im. Stefana Jaracza w Łodzi.

Jej wystawienie, przygotowane przez Agnieszkę Olsten, "obija" się niestety o teatr amatorski. Tak w sferze zamysłu inscenizacyjnego, jak późniejszej pracy na scenicznych deskach.

Niezrealizowane marzenia, chęć zasmakowania życia, poszukiwanie ratunku przed samotnością, pragnienie wydzielenia własnej osoby z małżeńskiego tandemu i przeżycia czegoś nietrywialnego jeszcze raz, dogłębnie, to tylko niektóre z motywów popychających do działania Jonę i Lewiwę Popochów, małżeństwo z trzydziestoletnim stażem. Ranią się wzajemnie i obracają w proch wspólne życie, ale nie potrafią też rozstać się ze sobą. Na scenie: Mariusz Saniternik (jako Jona Popoch), Ewa Wichrowska (Lewiwa) oraz Andrzej Wichrowski (Gunkel, ich sąsiad). Czego chcieć więcej? Może reżysera? Bo jeśli jego rolą jest nadać przedstawieniu tętno i rytm, rozłożyć akcenty, sprawić, by tekst sztuki wibrował, to w "Kaskadzie" nie ma za grosz reżyserii. Sztuka Levina w wydaniu i w odczytaniu Agnieszki Olsten jest płaska jak stół kuchenny. Można w niego walić do woli - żadne nożyce się nie odezwą.

"Udrękę życia" zalicza się do nurtu komedii rodzinnych. Jak rozumieć pojęcie komedii przez pryzmat języka teatralnego sztuk Levina, to jedna rzecz- humor jego dramatów czasem wprowadza w zakłopotanie, czasem bywa jak policzek wymierzony roześmianemu widzowi. Olsten zaś niemal całkiem odrzuca Levinowską groteskę. "Kaskada" biegnie pod dyktando jedynie tonu serio, a wszystko, co obserwujemy, ma być dla nas tak do głębi przejmujące, poruszane zagadnienia tak bardzo ostateczne, że ten za ciasny, zapięty na ostatni guzik kołnierzyk bardzo szybko staje się nie do zniesienia.

Pierwsze obawy może budzić już program spektaklu. Zawiera on rozmowę, w której Agnieszka Olsten wyjaśnia, posługując się stylem pretensjonalnym, bełkotliwym, acz napuszonym, jak nad sztuką pracowała. Gdy popatrzymy na scenę, okazuje się, iż zamiast skupić się na tym, co ważne, reżyserka ulepiłą tkankę spektaklu z improwizacji i kilku scenicznych pomysłów, ciekawych, ale o krótkim terminie ważności. Widoczny dla widzów Jona uruchamia dmuchawę i obrzuca Lewiwę rachunkami, biletami - strzępami powracającej do Lewiwy przeszłości, zaś w jednej z improwizacji, rzucanej jako film wideo na ścianę dansingu, Mariusz Saniternik i Ewa Wichrowska przekraczają granicę między aktorem a postacią. Te autorskie zabiegi okazały się dla Olsten ważniejsze niż podstawowa praca z tekstem, jakby był on tylko pretekstem do teatralnych zabaw.

Reżyserka sięga po kluczową dla spektaklu (nie sztuki) popkulturową metaforę, małżeństwa jako wspólnego tańca. Metaforę też o tyle lotną, co zużytą. Miejscem akcji "Kaskady" czyni lokal dansingowy. Ma nim być łódzka "Kaskada" z ul. Narutowicza. Umieścić neon z takim napisem to dla reżyserki znaczy umiejscowić spektakl w Łodzi, wpisać go w historię wszystkich łodzian. Naiwność tego zabiegu aż boli, lecz bardziej jeszcze boli wykonanie. W sukurs idzie jej bowiem scenografia Joanny Kaczyńskiej, o której można tyle powiedzieć, że po prostu jest. Ściany, krzesła, stoliki, okna i wspomniany neon - są. I już. Nawet muzyka Marcina Olesia nie osładza spektaklu. Wyrosły z free jazzu muzyk zaproponował kompozycje przyzwoite i współgrające z koncepcją scenograficzną, i przez swą konwencjonalność tak samo nudne.

Są jeszcze aktorzy. Rzetelność, oddanie i doskonały warsztat sprawiają, że w ogóle chcemy poznać finał wojny między Joną a Lewiwą, że każdej ze scen oczekujemy z niecierpliwością, a przyglądamy się im w napięciu. Mariusz Saniternik łączy nieposkromioną dzikość Jony z naturalnością w geście, łatwość i cyzelowanie środków cechuje grę Ewy Wichrowskiej. Groteskowo zwierzęcy i nieco pomylony Gunkel to ciekawa rola w dorobku Andrzeja Wichrowskiego. Gdyby nie oni, powstałą na zamówienie drugiej edycji festiwalu Łódź Czterech Kultur "Kaskadę" w "Jaraczu" można by z miejsca bez żalu spuścić z afisza.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki