Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gdzie i jak bawią się w weekendy łodzianie?

Joanna Barczykowska, Katarzyna Chmielewska
Pomarańcza będzie największą dyskoteką w Polsce
Pomarańcza będzie największą dyskoteką w Polsce mat. prasowe
W Łodzi jest więcej dyskotek niż w Warszawie. W sumie mogą pomieścić kilkanaście tysięcy osób. Mieszkańcy Łodzi i okolic lubią szaleć na parkiecie - piszą Joanna Barczykowska i Katarzyna Chmielewska.

Anna ma trzydzieści jeden lat, mieszka w Łodzi, ale pochodzi z Pabianic. Ma dwuletnią córkę z poprzedniego związku i narzeczonego, który jest o pięć lat młodszy od niej. Pracuje jako fryzjerka. W tygodniu, bo w weekend chodzi do ulubionej dyskoteki się wyszaleć.

- Cały tydzień czekam na sobotę. Wtedy z narzeczonym idziemy do Ambasady. Lubimy tam chodzić, bo jest dużo miejsca do tańczenia i leci fajna muzyka- opowiada Anna. - Córeczkę na cały weekend oddaję pod opiekę mojej mamie, zakładam jakieś ekstra ciuchy, najlepiej jasne, bo takie dobrze wyglądają w dyskotekowych światłach, buty na wysokim obcasie i idę poszaleć do rana - dodaje z uśmiechem.

Anna zaznacza, że nie idzie do Ambasady się upić czy poznać kogoś.
- Ja i mój narzeczony po prostu bardzo lubimy tańczyć, a najlepiej się tańczy do muzyki, którą się zna, do hitów z radia, do ulubionych piosenek. Wesela też są fajne, ale zdarzają się raz, dwa razy w roku - mówi Anna.

Klub Ambasada to dwie sale z dancefloorami, cztery bary obsługiwane oraz bar vip. Na powierzchni 1000 metrów kwadratowych może zmieścić się około 1,5 tys. osób. Dlaczego Anna wybiera właśnie Ambasadę?

- Nie lubię zadymionych klubów przy Piotrkowskiej, gdzie nie ma miejsca do tańczenia, a ludzie głównie gadają pijąc piwo przy stolikach. Jak ktoś zacznie tańczyć, to krzywo się na niego patrzą i obgadują. Do Ambasady przychodzą ludzie tacy jak ja. No i do domu mam potem blisko, nie muszę brać taksówki - dodaje.

Ludzi takich, jak Anna w Łodzi i w okolicznych miejscowościach jest więcej. Dyskotekowy rynek kwitnie.

Po otwartym w zeszłym roku Bedroomie, który kosztował prawie pięć milionów złotych, przyszedł czas na inwestycję dziesięciolecia. Bo takiej dyskoteki nikt w Polsce nie wybudował od dziesięciu lat.

Klub Pomarańcza, który lada dzień otworzy się przy al. Piłsudskiego, ma powalić na kolana nawet weteranów dyskotek. Cztery sale z parkietem do tańca, osiem barów, dwa viproomy i restauracja. Wszystko po to, żeby mieszkańcy mogli w weekend zabawić się na całego. Klub Pomarańcza na trzech tysiącach metrów kwadratowych może pomieścić ponad cztery tysiące osób. W wybudowanie klubu jego twórcy zainwestowali, bagatela, siedem milionów złotych. To prawie tyle, ile kosztuje wybudowanie bloku operacyjnego w dużym szpitalu. Czego goście dyskoteki mogą oczekiwać?

- To nie będzie zwykła dyskoteka, w której króluje wyłącznie muzyka. Każda impreza w Klubie Pomarańcza, to spektakl muzyczno-cyrkowo-teratralny. Planujemy wiele atrakcji, ale też zróżnicowania, żeby każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Dlatego w klubie znajdą się cztery parkiety, a na każdym będzie grana inna muzyka - tłumaczy Tomasz Zajda, manager klubu.

Zaskoczeniem dla gości ma być nie tylko oferta rozrywkowa klubu, ale także jego wnętrze. Projektem zajęli się architekci dyskotek w Las Vegas.
- Nie ukrywam, że wnętrze Klubu Pomarańcza inspirowane jest dyskotekami w Las Vegas i Miami. Duże wrażenie robi najnowocześniejszy system wizualizacyjno-ledowy dostarczony przez amerykańską firmę eventową. We wnętrzu klubu zainstalowaliśmy dwanaście milionów diod led, dzięki temu możemy w nieskończoność modyfikować kolorystykę i wygląd wnętrza - mówi Tomasz Zajda.

- Wnętrze klubu kryje w sobie najnowocześniejszy sprzęt elektroniczny, a goście na pewno szybko docenią jego moc.

Klub Pomarańcza stawia też na bardziej wymagających klientów.

- Ze wzgledu na imponujące rozmiary dyskoteki, mogliśmy sobie pozwolić na stworzenie strefy exclusiv, w której będą się mogli bawić bardziej wymagający goście. Sale exclusiv olśniewają przepychem, ale też komfortem - mówi Zajda.

Twórcy klubu pomyśleli o wszystkim. Nie chcą powtarzać historii swoich poprzedników, ponieważ klub zajął miejsce dawnej dyskoteki Heaven, gdzie w zeszłym roku zamordowano dziewczynę, postawili na bezpieczeństwo.

- Cały teren, łącznie z parkingiem będzie stale monitorowany. W samym klubie zainstalowaliśmy 120 kamer, dlatego każdy gość będzie monitorowany już od samego wejścia. Goście będą mogli czuć się swobodnie, ale też bezpiecznie - mówi Tomasz Zajda.

- Do klubu będą mogły wejść tylko osoby pełnoletnie, a do strefy exclusiv wstęp mają osoby od 21 lat - dodaje.

Ile będzie kosztowała zabawa w największej dyskotece w Polsce? Panie zapłacą 15 zł, a panowie 20 zł. O tym, kto będzie się mógł bawić w klubie zdecyduje jednak selekcjoner. Właściciel zapewnia, że selekcja będzie ostra.

Choć wszystkie łódzkie dyskoteki mają w nazwie słowo "klub", to bywalcy bardzo dobrze wiedzą, że najlepiej tańczy się w Lordisie, Elektrowni, Ambasadzie, Tacco czy Bedroomie. To lokale, gdzie parkiet zajmuje zdecydowanie więcej miejsca niż stoliki, gdzie nie ma miejsca na electro, dub-step czy inne elektroniczne wymysły didżejów. Ci, którzy pracują w dyskotekach wiedzą, że miksować trzeba znane hity, bo ludzie przy nich najlepiej się bawią.

Dzisiejsze dyskoteki w mieście niczym nie przypominają dawnych dyskotekowych hangarów zlokalizowanych na obrzeżach miast, jak słynna La Bocca w Lućmierzu. Dziś dyskoteka musi kusić niebanalnych wystrojem, dawać wrażenie luksusu i prestiżu. Dlatego w każdym z wymienionych lokali jest tzw. vip room i selekcja.

Do vip roomów, czyli wydzielonych części dyskoteki, wstęp mają tylko wybrani, czyli ci, którzy zapłacą, albo posiadacze klubowych kart. Przy drzwiach stoi selekcjoner, który decyduje o tym, kto wchodzi, a kto nie. Trudno dojść do tego,czym kierują się selekcjonerzy, ale twierdzą, że mają swoje zasady.
- Jednego wieczoru przychodzi do klubu dwa tysiące klientów, a ja mogę wpuścić 500 osób. Jak wybieram? Przede wszystkim klienci muszą być schludnie ubrani i mieć pozytywny wyraz twarzy - tłumaczy selekcjoner z łódzkiego klubu Gossip. - Na pewno nie wpuszczę klienta, który ma agresję wypisaną na twarzy. Co oznacza schludny ubiór? Nie badam, czy klient ma na sobie ciuchy z najnowszej kolekcji markowej firmy. Musi wyglądać dobrze, czysto i ciekawie. Przepustką do klubu nie jest ciemny garnitur, jeśli klient ubrał go tylko na pokaz - dodaje.

- W Łodzi nie możemy sobie pozwolić na wpuszczanie tylko klientów, którzy ubierają się u Chanel. A narodowość? Tu nie ma żadnych ograniczeń, często bawią się u nas studenci z programu Erasmus i między innymi dlatego nikogo nie dyskryminujemy. Trzeba jednak pamiętać, że selekcjoner ma prawo odmówić wpuszczenia i nie musi tłumaczyć dlaczego - wyjaśnia.

To przytrafiło się 26-letniej Dorocie, która zrobiła rezerwację w Bedroom na wieczór panieński koleżanki. Wystrojone dziewczyny sześcioosobową grupą w szampańskich humorach podjechały limuzyną pod klub. Panna młoda miała na sobie charakterystyczne świecące różki.

- Wchodząc powiedziałyśmy chóralnie "dobry wieczór", a selekcjoner, czy też ochroniarz, na wejściu do nas "dobranoc". Nie pomogły tłumaczenia, że mamy rezerwację. Powiedział, że nas nie wpuści i już. To nam popsuło humory na cały wieczór - opowiada Dorota.

Ona i jej koleżanki pewnie już nie wybiorą się do Bedroomu, ale wszystkie osoby, które stały w kolejce przed klubem obok nich i weszły poczuły się dowartościowane. Selekcja nie służy, bowiem tylko do eliminowania osób nietrzeźwych czy agresywnych. To także sposób na zbudowanie w klientach poczucia wyjątkowości.

Chodzi też o to, by w klubie znalazły się dziewczyny na tyle atrakcyjne, by obecni w lokalu mężczyźni wydali w barze możliwie najwięcej pieniędzy na drinki dla nich. W przypadku Doroty, ryzyko było takie, że dziewczyny będą bawić się we własnym gronie. Ponadto przyszła panna młoda nie jest łakomym kąskiem dla uczestników imprezy. Wiadomo, że jest już po prostu "zajęta".

Dyskoteki prześcigają się w pomysłach na ściągnięcie do siebie klientów. Luksus i prestiż to nie wszystko. Niektóre lokale stawiają na dodatkowe atrakcje. W Bedroom co wieczór występ daje skąpo odziana tancerka egzotyczna. Cały lokal utrzymany jest klimacie wschodnim. Klienci tańczą wśród posągów Buddy, w powietrzu unosi się zapach kadzideł.

Odpocząć można w przytulnych i dyskretnych lożach zasłoniętych baldachimem. Wynająć można też lożę vip, w której poza stolikiem znajduje się łóżko. Od ciekawskich spojrzeń loże oddziela gustowna zasłonka. Stąd nazwa lokalu - "bedroom", co po angielsku znaczy "sypialnia".

Zmieniła się także klientela dyskotek. Próżno szukać tam nastolatków w dresach. - Do Bedroom przychodzę, bo można tam poznać facetów z klasą- mówi 20-letnia Andżelika z Radogoszcza.
- W Kaliskiej czy w Bagdad Cafe natykałam się na studentów bez grosza przy duszy, którzy nie mogli mi nawet postawić piwa. W Bedroom bywają faceci starsi i bardziej ogarnięci życiowo - tłumaczy. - Interesują mnie menadżerowie, albo tacy, którzy mają własne firmy. Najlepiej koło trzydziestki. Nie muszą mieć magistra. Dziś taki papier nic nie znaczy. Ważne, żeby miał dobra pracę i był obrotny. Lubię jak facet ma fajne ciuchy, jest zadbany i dobrze zbudowany. Fajnie, jak podkreśla muskulaturę obcisłą koszulką. Facet musi umieć się zachować, postawić jakiegoś droższego drinka - wyjaśnia precyzyjnie nasza rozmówczyni.

Paweł, 25-latek ze Zgierza, co tydzień odwiedza Elektrownię. To klub, który powstał w pofabrycznych budynkach w kompleksie Manufaktury. Nazwę wziął od tego, że dawniej mieściła się tutaj elektrownia, która zasilała energią fabryki Izraela Poznańskiego. Na powierzchni 1200 metrów kwadratowych mieszczą się trzy parkiety na różnych poziomach. Na każdym panują inne klimaty muzyczne.

Dominują hity z lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Nie brakuje viproom'u i efektów świetlnych. - Przychodzę tu co tydzień z kolegami z siłowni. Nigdy nie mamy problemów z wejściem, bo wszyscy nas tutaj dobrze znają. Lubię to, że przychodzą tu ludzie z klasą. Nie wejdą małolaty w adidasach. Wszyscy elegancko ubrani, dziewczyny na szpilkach, to mi się bardzo podoba- mówi Paweł.

Jak się bawią bywalcy Elektrowni? - Trochę się tańczy, trochę się posiedzi i pogada z dziewczyną w jakimś zacisznym kąciku z kanapą - śmieje się Paweł. - Rzadko sie zdarza, żeby ktoś był bardzo pijany. Dlatego wolę pójść tam, niż na Pietrynę, gdzie "nawaleni" ludzie wcinają kebaby na ulicy - dodaje.

Są miejsca w Łodzi, gdzie zawsze były dyskoteki. Zmieniały nazwę i wystrój, ale wielbiciele szaleństw na parkiecie zawsze wiedzieli na co mogą liczyć. To podwórko przy ul. Piotrkowskiej 102, gdzie mieścił się legendarny West Side, potem Port West, a teraz Lordis. Dziś na powierzchni 1000 metrów kwadratowych klubu Lordis mieszczą się dwa parkiety do tańca na dwóch poziomach i wydzielona ekskluzywna strefa vip.

Drugim miejscem jest lokal, gdzie powstaje nowy klub Pomarańcza. Tam również wcześniej mieściło się kilka dyskotek, m.in. Heaven, Flow, Viva Life, She czy Ego. Nie wszystkie, niestety, miały dobrą sławę.

Chociaż Łódź ma opinię i miasta pubów i klubów, to właśnie bywalców dyskotek jest najwięcej. Kilka lokali, każdy mieści od tysiąca do nawet czterech tysięcy gości. Choć klubów i pubów jest w naszym mieście więcej, nie pomieściłyby w sumie nawet połowy z nich.

Warto dodać także, że tzw. clubbing już wychodzi w Łodzi z mody. Muzykę klubową zastępują radiowe hity. Klienci nie wędrują już z klubu do klubu, ale cenią swoje ulubione miejsca, które odwiedzają regularnie. I gdzie można potańczyć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki