Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polski himalaista radzi jak nie dać się niskiej temperaturze

Redakcja
Piotr Pustelnik, himalaista, zdobywca wszystkich ośmiotysięczników
Piotr Pustelnik, himalaista, zdobywca wszystkich ośmiotysięczników Grzegorz Gałasiński
Z Piotrem Pustelnikiem, himalaistą, zdobywcą wszystkich ośmiotysięczników, rozmawia Joanna Leszczyńska.

Czy himalaista boi się siarczystych mrozów?
Nie mrozów, ale wychłodzenia. Samego mrozu nie ma się co bać. Trzeba się zabezpieczyć przed wychłodzeniem. Aby to uczynić, trzeba znać swój organizm i wiedzieć, gdzie zimno może uderzyć oraz które miejsca są na to najbardziej narażone. My, himalaiści, mamy większą wiedzę na ten temat od normalnych ludzi, bo wystawialiśmy swoje organizmy na wychładzanie więcej razy niż oni. Jest to wiedza eksperymentalna. To nie jest teoria, której można się nauczyć. Każdy musi sobie sam znaleźć te najbardziej czułe miejsca na zimno.

Różnimy się pod tym względem?
Trochę to zależy od szerokości geograficznej, pod którą się żyje, bo przecież przez stulecia populacje ludzi przyzwyczajały się do średnich warunków, jakie panują w ciągu roku. Inaczej reagują na zimno Hiszpanie, a inaczej Norwegowie. Generalnie nie ma ludzi, którzy są w ogóle odporni na zimno. Są ludzie, którzy są do tego lepiej przygotowani, bardziej przyzwyczajeni. Oczywiście, Norwegowie przyswajalność zimna mają na wyższym poziomie niż inne nacje, ale to zależy wyłącznie od tego, że ich życie nauczyło tego przez pokolenia. Ale też nie są nieśmiertelni na tęgim mrozie.

Gdzie Pan by usytuował Polaków pod względem odporności na zimno? Pewnie gdzieś pomiędzy Hiszpanami i Norwegami?
Bliżej nam do Norwegów. Wiele pokoleń na to pracowało. W XIV czy XV wieku jeszcze były karczmy na Bałtyku. Jechało się saniami na drugą stronę Bałtyku i po drodze była karczma, w której można było przenocować.

Mówi się, że 80 procent ciepła ucieka przez nieochronioną przed zimnem głowę. To mit, czy rzeczywiście tak jest?
80 procent tego ciepła, które może uciec, ucieka przez głowę, a nie w ogóle ucieka 80 procent. Nie jest przecież tak, że na 10 procentach powierzchni ciała jest skoncentrowanych 80 procent receptorów zimna. Głowa ma tak cienką skórę, nie ma żadnego tłuszczu i dlatego odczuwanie zimna, jeśli jest odkryta, jest ogromne. Natychmiast człowiekowi robi się zimno. Wtedy działa sprzężenie zwrotne w organizmie, wysyłany jest sygnał do mózgu, że jest mi zimno i organizm natychmiast zaczyna na to reagować, produkując większą ilość ciepła, wychładzając się przy tym. Nie jesteśmy perpetuum mobile o nieograniczonych możliwościach. Mamy pewną ilość energii w organizmie i jeśli to wykorzystamy, wychładzamy się. Dlatego głowę należy chronić, nosząc czapkę. Bardzo istotną sprawą jest chronienie gardła. Wdychanie bardzo zimnego, suchego powietrza powoduje mechaniczne uszkodzenie górnych dróg oddechowych. Dostaje się suchego kaszlu, który nazywa się mechanicznym bronchitem. Jest niebezpieczny.

Jak najlepiej chronić gardło?
Trzeba je koniecznie zakryć. Ja używam do tego bandany, którą można kupić w sklepach sportowych. Jest to rodzaj elastycznego rękawa, który się zakłada na szyję i podciąga na usta. Mając to na ustach można spokojnie rozmawiać. Taki rękaw nie przeszkadza w oddychaniu. Kiedy się wraca do ciepłego pomieszczenia, nie ma uczucia igieł w gardle.

Jakie najczęstsze błędy popełniamy w tęgie mrozy, jeśli chodzi o sposób ubierania się?
Nie chroniąc odpowiednio tych części ciała, które powinniśmy, czyli głowy, gardła, klatki piersiowej, palców rąk i nóg. Najbardziej narażone na odmrożenie przy ogromnym mrozie są końcówki palców u rąk i nóg, gdyż tam znajdują się naczynia obwodowe. Kiedy zaczynają odmarzać, natychmiast powstaje przykre uczucie chłodu. Na początku trochę boli, a potem przestaje, co jest zwodnicze, bo wydaje się, że skoro już nie boli, to już nie marzniemy. A to oznacza tylko tyle, że zamarzły receptory zimna, ale wymrażanie dalej trwa. I w ten sposób pojawiają się odmrożenia. Powinno się także chronić klatkę piersiową, bo tam jest splot słoneczny. Nogi mają znacznie mniej receptorów zimna, dlatego niekoniecznie trzeba mieć na sobie trzy pary kalesonów. To nie poprawi naszego samopoczucia, skoro nie ochronimy odpowiednio klatki piersiowej. Kurtka puchowa przy dużym wietrze nic nie da, bo zimne powietrze przejdzie przez puch. Trzeba jeszcze oddzielić organizm od kurtki puchowej czymś mało przewiewnym. Wiatr przejdzie przez wszystko z wyjątkiem membrany.
Co włożyć pod kurtkę puchową czy płaszcz?
Coś mało przewiewnego. Może być gęsty, wełniany sweter, jeśli ktoś nie dysponuje specjalną odzieżą sportową. Na pewno nie taki rzadki sweter, jaki góralki robią na Podhalu. Rękawiczki powinny być z wełny, nie ze skóry. Widzę, że wiele osób chodzi w skórzanych cienkich rękawiczkach. To jakby w niczym nie chodzili. Trzeba też włożyć skarpetki wełniane. Nie jestem miłośnikiem kalesonów, nie używam ich. Nogi spokojnie mogę sobie wychłodzić, ale klatkę piersiową będę chronił jak socjalizmu (śmiech), bo tam jest dużo receptorów zimna, a przede wszystkim splot słoneczny. Jeśli splot wymarza, to człowiek przestaje panować nad mięśniami brzucha. Ja już przez coś takiego przeszedłem w Szwajcarii, kiedy temperatura mojego ciała spadła poniżej 29 stopni. Wiem, jakie to jest przykre, kiedy człowiek nie może panować nad mięśniami brzucha. Ja ze swojego doświadczenia wiem, jakim nieprzyjemnym uczuciem jest, kiedy zastygają mięśnie twarzy i mówienie sprawia kłopot... To prawda. Trudno jednak w mieście w takie mrozy założyć kominiarkę na twarz, bo to od razu stawia na nogi służby porządkowe.

Gdzie Pana dopadły rekordowo niskie temperatury?
Paradoksalnie wcale nie w Himalajach. Tam też temperatury są niskie, ale ponieważ osiąga się je bardzo powoli, tygodniami, to nie boli tak strasznie. Najniższa temperatura, jakiej tam doświadczyłem, to było minus 30 stopni. Natomiast na Alasce przeżyłem minus 45 stopni.

Jak by Pan opisał to uczucie?
Byłem ubrany od stóp do głów. Nawet centymetr ciała nie wystawał spod ubrań. Pod kurtką puchową miałem kurtkę membranową, oczywiście miałem czapkę, kaptur, kominiarkę, gogle, rękawice. Marzły mi jednak bardzo palce u rąk i u nóg, bo cudów nie ma. Taki ogromny niepokój wtedy człowiek czuje. Jakiś sygnał organizm wysyła do mózgu, że coś jest nie tak, chłopie. Słowem, człowiek tak się czuje, jakby zaraz miał paść na serce. Czegoś podobnego doświadczyłem kilka lat temu podczas zawodów w narciarstwie wysokogórskim o puchar Pilska. Na szczycie Pilska było minus 25 stopni, powietrze było bardzo suche. Po pół godziny stania poczułem, że zaraz padnę na serce. Musiałem zjechać do schroniska. Po dziesięciu minutach pobytu w schronisku wyszedłem na zewnątrz, poszedłem znowu na Pilsko i już mi nic nie było. Klatka piersiowa się dogrzała i wszystko zniknęło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. W sytuacji wychłodzenia organizmu bardzo pomaga gorąca herbata. Dlatego na spacery w góry zabranie gorącej herbaty to absolutny nakaz. I koniecznie musi być dobrze zabezpieczona, by nie wystygła.

Chciałby Pan Alaskę przeżyć jeszcze raz?
Minus 45 stopni to nic fajnego. Ale nie odżegnuję się, że już mnie nic takiego nie spotka w życiu. Muszę jednak powiedzieć, że to była trochę walka z przyrodą, a nie przyjemne przeżywanie gór. A ja bym bardziej chciał przeżywać góry, niż walczyć z przyrodą. Ale w sumie było to ciekawe doświadczenie, bo człowiek uczy się na błędach. Bo odmrozić się to żadna sztuka.

Zdarzyło się to Panu?
W Himalajach odmroziłem sobie palce u rąk, ale nie doszłoby do tego, gdybym nie zaliczył upadku z dużej wysokości. W trakcie lotu zgubiłem ciepłe rękawiczki i zostałem tylko w takich wewnętrznych rękawiczkach pięciopalczastych. Było oczywiste, że się odmrożę. Na sześć odmrożonych palców jeden trzeba było amputować. W pozostałych pięciu palcach miałem odmrożenie drugiego stopnia, ale te odmrożenia całkowicie się zabliźniły.

Wybrałby się Pan na biegun, żeby doświadczyć jeszcze niższych temperatur, które sięgają nawet minus 60 stopni?
Pewnie, że tak. Ciągnie mnie tam bardzo. Przy tamtejszym klimacie odczuwanie takiej niskiej temperatury nie jest takie straszne, oczywiście zachowując wszelkie zasady chronienia się przed zimnem. Z zimna umiera się bardzo łatwo. W Szwajcarii wychłodziłem ciało do temperatury 28 stopni. Będąc w stanie hipotermii, czyli wychłodzenia organizmu, po prostu zasnąłem. Gdyby nie przyszła pomoc i nie wyciągnęliby mnie stamtąd, umarłbym we śnie. Bardzo przyjemnie i bez bólu. Kiedy ludzie zamarzają, nie czują bólu. Jest im błogo. Można powiedzieć: sympatyczna śmierć.

Jak doszło do tego zaśnięcia na mrozie w Szwajcarii?
To był splot niedobrych okoliczności. Na szczęście nie byłem sam. Wpadłem w szczelinę, musiałem z niej wyjść, wychłodziłem się, zerwał się wiatr, nie było widoczności. Trzeba było wezwać pomoc, bo nie mogłem iść. Zacząłem mówić coraz wolniej, w końcu zasnąłem. I obudziłem się w szpitalu. Od śmierci dzieliła mnie niecała godzina.

Niskie temperatury, jakie teraz mamy w Polsce, to dla Pana bułka z masłem?
Nie, to zawsze będzie niemiłe. Nie lubię 20-stopniowych mrozów. Z kolei przy temperaturze 35 czy 40 stopni umieram. Jednak przy minus 20 stopniach nie będę chodził w kąpielówkach i nacierał się śniegiem. Takim masochistą to ja nie jestem. Jednak wolę zimno niż ciepło.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki