Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łodzianin przeżył koszmar w tajskim więzieniu

Joanna Leszczyńska
Chciał uciec od samego siebie. Trafił do Azji, bo fascynował go ten kontynent i buddyzm. Poznał Tajkę, zrobił głupstwo - przemycał narkotyki. Dostał 12 kar śmierci. Trafił do horroru, zwanego w Tajlandii więzieniem

Kiedy Michał Pauli, były student Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi, opowiedział znajomym, co przeżył podczas 6-letniego pobytu w nieludzkich tajlandzkich więzieniach, usłyszał: "To jest historia na książkę". Po roku jego książka "12 razy śmierć. Opowieść z Krainy Uśmiechu" była gotowa. Wstrząsająca opowieść o tym, jak Michał dał się namówić do handlu narkotykami i jaką zapłacił cenę.

Jego historia trafi wkrótce na ekrany kin. Reżyser Filip Bajon właśnie kończy pisać scenariusz filmu, opartego na przeżyciach Michała.

Nogi skute łańcuchami, przepocony drelich, potworny smród, tłok w klatce, brunatna maź zamiast wody do mycia. Karaluchy, jaszczurki i szczury jednych raziły, ale dla wielu więźniów były źródłem cennych protein. Tak Michał opisuje tajlandzkie więzienia, do których trafił z wyrokiem śmierci.

Ucieczka do bajkowej krainy

W 2002 roku Michał rozstał się z żoną. Chciał zacząć wszystko od początku, nabrać nowej energii. Lubił podróże, miał łatwość nawiązywania kontaktów z ludźmi. Zawsze interesowała go Azja, fascynował się filozofią buddyjską. Wybór padł na Tajlandię. Zwiedzał, poznawał ludzi. Wpadł na pomysł, żeby spróbować sprowadzać tajskie rękodzieło do Polski i w ten sposób zarabiać na życie.

Pomocna mogła być mu w tym Pim - Tajka, prowadząca kawiarenkę internetową w Bangkoku, z której często korzystał. Pim mówiła dobrze po angielsku. Michał zaprzyjaźnił się z nią. Pomagała mu w kontaktach z Tajami, twórcami rękodzieła, niemówiącymi po angielsku.

- Czasem spotykałem się z Pim w knajpce, czasem w hoteliku, w którym pracowała - opowiada Michał Pauli. - Wiedziała o mojej fatalnej sytuacji finansowej, o tym, że moja pracownia ceramiczna w Łodzi szła kiepsko, że nie powiódł się pierwszy interes z rękodziełem tajskim. Miałem plany, by sprowadzić stamtąd inne rzeczy. Ufałem Pim, choć nie była to, jak niektórym się wydaje, moja dziewczyna.

Zadzwoniła do niego do Łodzi. Jest interes do zrobienia. Chodziło o przesłanie tabletek ecstasy, oczywiście za ekstra-kasę. Dobrej jakości ecstasy w Tajlandii jest w cenie. Tabletki sprowadzane z Europy, głównie z Holandii, mają tam dobrą renomę. Pim wiedziała, że Michał czasem palił marihuanę. Parę razy wziął też ecstasy.

- Byłem zaskoczony, ale propozycja była kusząca - wspomina Michał. - Miałem zadłużone w Łodzi i mieszkanie, i pracownię. Po kilku dniach zdecydowałem się w to wejść, bo liczyłem, że się dzięki temu odbiję. Spłacę długi, będę miał kasę na zakupy rękodzieła na kilka lat.

Ecstasy w listach

Michał wysłał 11 listów. W każdym z nich było opakowanie z płytą kompaktową. W opakowaniu mieściło się kilkanaście tabletek. Nawet za pomocą skanera trudno było coś zauważyć. Swoich danych na kopercie oczywiście nie podawał. Listy wysyłał co tydzień. Jedna tabletka kosztowała go 5 zł, dostawał za nią 80 zł. Pim regularnie przysyłała pieniądze.

Pod koniec stycznia 2004 roku Michał przyleciał do Bangkoku. Pim była mu winna trochę pieniędzy. A on sam chciał się rozejrzeć za nowymi dostawami. Po przyjeździe dał się namówić Pim i jej koledze na jeszcze jedną przesyłkę ecstasy z Polski. Kolega z Łodzi wysłał tym razem nie list, a paczkę.

Agentka Pim

Po miesiącu pobytu w Tajlandii, kiedy Michał chciał dostać się do kolejki miejskiej, zaczepił go nieznajomy Taj. Jego angielszczyzna była tak fatalna, że Michał nie zrozumiał, o co chodzi. Pomyślał, że to jakiś świr.

Nagle otoczyło go kilku tubylców. Rzucili go na ziemię. Założyli kajdanki i zawlekli do samochodu, po czym zawieźli do jakiegoś domu. Nie miał pojęcia o co im chodzi, bo nie mówili po angielsku. Dopiero czarnoskóry Amerykanin, który się pojawił, przedstawił się jako agent DEA. Drug Enforcement Agency to amerykańska agencja rządowa do walki z narkotykami.
Michał myślał, że wpadł na ostatniej przesyłce. Zbaraniał, kiedy wiele godzin później na policji zobaczył na biurku rozsypane tabletki ecstasy ze wszystkich swoich listów. Kolejny szok przeżył wtedy, kiedy dowiedział się, że Pim jest agentką DEA i że grozi mu kara śmierci.

Kolejne 2 tygodnie spędził na posterunku w klatce 4 na 5 metrów, w której było 40 osób. To był przedsmak tego, co go miało czekać w tajskich więzieniach.
Najpierw trafił do więzienia Bambat dla przestępców narkotykowych. W jednej klatce siedziało 50 osób. To tam zaspawano mu na nogach ciężkie łańcuchy. Za bójkę, sprowokowaną przez jednego ze skazanych, trafił do niemiłosiernie gorącego karceru. Na nodze zalęgły mu się larwy much. Więzienny szpital, do którego trafił, śmierdział rozkładającymi się zwłokami. Jeśli ktoś umarł w piątek, czekano na koronera do poniedziałku. Lekarz zjawiał się co kilka dni tylko na godzinę.

Wielki Tygrys

Najgorsze było jednak więzienie Bang Kwang na peryferiach Bangkoku, które ma sławę jednego z najcięższych na świecie. Mówi się o nim Wielki Tygrys, ponieważ pożera ludzi. Jeśli ktoś opuści je, zwykle jest już wrakiem człowieka.

- Byłem świadkiem jak strażnicy więzienni sprzedawali narkotyki więźniom - opowiada Pauli. - Jak się czuje człowiek, skazany za narkotyki, kiedy osoba stojąca na straży prawa robi to samo co on, tyle że bezkarnie? Gangi przemytników bardzo często współpracują z policją.

Za przemyt ecstasy dostał 12 kar śmierci, bo tyle było przesyłek. Później w drodze łaski króla wyrok zamieniono mu na dożywocie.

Niczym wygrana w totolotka

Przez pierwszy rok pobytu w więzieniu Michał nie miał z nikim bliskim kontaktu, nawet listownego. Pomoc ambasady polskiej była marna - ocenia Michał.

Z konsulem widywał się raz na pół roku. Rozmowa trwała zwykle 15 minut. Pomocy nie szczędzili bliscy: mama i siostra, przyjaciele. Rozpaczliwie szukali dla niego drogi wyjścia z tego piekła. Jedyną szansą była prośba o przebaczenie do króla Tajlandii. Tylko król Bhumibol, zwany Siłą Ziemi i Nieporównywalną Mocą, panujący w Tajlandii od 1946 roku, mógł zmienić wyrok dożywocia na wolność.

Michał napisał do trzech prezydentów: Lecha Wałęsy, Aleksandra Kwaśniewskiego i Lecha Kaczyńskiego. Wszyscy podpisali się pod jego listem z prośbą o łaskę. Król okazał wspaniałomyślność. Szczęście Michała można porównać do wygranej w totolotka, gdyż tajski król ułaskawia przestępców narkotykowych bardzo rzadko.

Mikro i makro

- Historia Michała jest punktem wyjścia dla scenariusza Filipa Bajona, ale nie oznacza to, że film będzie opowiadał dokładnie jego historię - mówi Wojciech Pałys, jeden z producentów filmu. - Film rządzi się swoimi prawami. Nie chcemy Michała oskarżać, ani bronić. Chcemy pokazać, jak błąd w skali mikro potrafi zniszczyć życie w skali makro. Ciekawe wydaje nam się postawienie pytania, czy doszło do odkupienia winy i czy kara była adekwatna do czynu. Chcemy też poruszyć problem poszanowania praw człowieka w więzieniu, posiłkując się innymi udokumentowanym faktami.

W filmie Bajona będzie też rozbudowany wątek miłosny, czyli historia związku Michała z tajemniczą Ewą z Łodzi, która początkowo korespondowała z nim, przyjechała nawet do Tajlandii, a potem zostawiła go dla Taja.

Zdjęcia do filmu nie będą kręcone w Tajlandii, gdyż ekipa czułaby się tam zagrożona. Prawdopodobnie film powstanie w plenerach Filipin lub Kambodży i polskich. Producentami będą - oprócz Pałysa - Wiesław Łysakowski oraz brytyjskie Ealing Studios, najstarsze studio filmowe na świecie. Film będzie anglojęzyczny, udział wezmą zachodnie gwiazdy. Budżet ma wynieść 10 milionów złotych.

Michał Pauli jest konsultantem Bajona, który w maju powinien zakończyć prace nad scenariuszem. Wkrótce w Polsce ukaże się rozszerzone wydanie książki "12 razy śmierć", książka pojawi się także na rynku amerykańskim.

Michał mieszka w rodzinnych Kielcach. Zadłużone mieszkanie w Łodzi przepadło.

Sporo maluje, dużo jeździ po Polsce, spotyka się w szkołach z młodzieżą, opowiada.

- Nie wybielam się, bo wiem, że postąpiłem źle - mówi Michał. - Chciałbym wbić młodym do głów, że z tajlandzkich więzień można się wydostać tylko cudem i że te więzienia nigdy nie wydostaną się ze mnie.

Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki