Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ireneusz Czop: Łódź wygląda jak Ameryka

Redakcja
Ireneusz Czop
Ireneusz Czop Artur Kostkowski
O serialu "Komisarz Alex" i nie tylko z Ireneuszem Czopem, aktorem Teatru im. Stefana Jaracza w Łodzi, rozmawia Anna Gronczewska

Oglądał Pan pierwszy odcinek "Komisarza Aleksa"?

I to już trzy razy. Mieliśmy dwie premiery tego serialu, jedną w Warszawie, drugą w Łodzi. W niedzielę w całości obejrzałem pierwszy odcinek wspólnie ze znajomymi i moim synem. Syn bardzo się śmiał, że ciągle jem i jestem taki ciapowaty.

Jakie ma Pan wrażenie po obejrzeniu serialu?

Myślę, że bardzo sympatyczne. To taka propozycja telewizyjna, która nie jest za ciężka, można ją oglądać w rodzinnym gronie. Fabuła jest bardzo ciekawa. Plusem są występujące w tym serialu postacie.

A Łódź, która się tak pięknie prezentuje?

No tak! Łódź wygląda tak, jakby to była Ameryka! Na tle szarości ciekawe miejsca miasta trochę giną. Trzeba dobrej lupy, by zauważyć piękne rzeczy, wyeksponować je. W serialu stało się to możliwe. Może to taka podpowiedź dla władz, by zająć się tym w przyszłości? Bo to może być piękne miasto!

Po pierwszym odcinku "Komisarza Aleksa" widać, że pieniądze, które Łódź wydała na produkcję serialu, nie zostały zmarnowane, bo to znakomita promocja miasta.

Słyszałem, że pierwszy odcinek przez dwa dni obejrzało ponad osiem milionów ludzi. Jestem szczęśliwy, że tak jest.

Gra Pan starszego aspiranta Ryszarda Puchałę. Co Pan powie o swoim bohaterze?

Bardzo lubię tę postać. Po raz pierwszy od lat dostałem komediową rolę. W tym sensie, że mogę zrobić coś, co jest wbrew moim warunkom, niezbyt poważnego, ciężkiego. Ryszard Puchała to facet zakochany w żonie. Żona molestuje go różnymi dietami. On nie do końca się z tym zgadza, ale potulnie jej przytakuje. Przy okazji trochę ją oszukuje podjadając zabronione przez nią żelki, słodycze. Ma cechę ciągłego łasucha. Poza tym jest normalnym policjantem. Wyszukuje w internecie łobuzów i haki na nich. W następnych odcinkach będzie widać, że jest normalnym, funkcyjnym policjantem, bierze udział w akcjach.

Jak Pan wspomina pracę na planie "Komisarza Aleksa"?

Bardzo miło. Pomimo, że praca z psem nie jest łatwa, bo jest on kompletnie nieobliczalny. Ale na planie spotkałem fantastycznych ludzi. Znakomicie się się z nimi pracowało, ale też żartowało, znajdowało wspólny język. Fajne były zadania, które wykonywałem w serialu. Ciągle coś improwizowałem. Niezależnie, co było napisane w scenariuszu, trzeba było to tak ponaginać, by stworzyć postać, sytuację, scenę.

Na co dzień wygląda Pan zupełnie inaczej niż w serialu...

No tak. Lubię szukać rzeczy, które są wyzwaniem. Jeśli myślę o sobie, że mogę zagrać przystojnego mężczyznę, to dlaczego mam nim nie być. Dlaczego też nie mam być pulchnym pantoflarzem, nawet trochę zastraszonym przez żonę, przy okazji nie do końca rozgarniętym jeśli mówi się do niego o sprawach zawodowych. Było to znakomite zadanie.

Pies Pana polubił?

Tak, bardzo. W jednym z odcinków miał odnaleźć swego pana, Marka Bromskiego, granego przez Kubę Wesołowskiego. I zamiast do niego przybiegł do mnie.

Najwięcej zabawnych scen dotyczyło psa?

Bardzo różnie. Między nami, grającymi główne role, musiało coś zaiskrzyć. Przecież pochodzimy z rożnych miast. Ja z Łodzi, Magdalena Walach z Krakowa, Kuba Wesołowski z Warszawy. To było takie sympatyczne, energetyczne powiązanie. Musieliśmy nauczyć się swojego języka.

Dobrze zaaklimatyzowali się w Łodzi?

Kiedyś Kuba Wesołowski zapytał mnie: jak tu chodzić? Odpowiedziałem mu, że Łódź nie kłamie. Jeśli coś wygląda ładnie, sympatycznie to możesz wejść. Jeśli coś nie wygląda mile, to raczej unikaj takich miejsc. Myślę, że mile wspominają pracę w Łodzi. Niedawno rozmawiałem z Kubą przy okazji łódzkiej premiery "Komisarza Aleksa". Mówił, że z wielkim sentymentem przyjeżdża do Łodzi.

Spełnia Pan swoje dziecięce marzenia, kiedy chciał zostać policjantem?

Nie chciałem być policjantem. W dzieciństwie marzyłem, by być Jankiem Kosem i Zorro. Teraz spełnił mi się Szarik.
Łódzki aktor gra jedną z głównych ról w łódzkim serialu. To miłe?

Pewnie. Kiedy zaczynałem studiować w Łodzi, w Wytwórni Filmów Fabularnych robiło się 17 filmów. Była "oświatówka", Se-Ma-For, w ośrodku telewizyjnym nagrywano teatr. Kiedy kończyłem studia, realizowano już tylko 2 filmy. Nastąpiła totalna zapaść. Mam nadzieję, że ruchy, jakie wykonuje Łódź w sprawie ściągnięcia do miasta filmowców, są bardzo dobre. Jest tu fantastyczny rynek i miejsce do robienia filmów.

Czy jednak nie za mało się robi, by do Łodzi ściągnąć filmowców?

Rzeczywiście, są tu gotowe scenografie do robienia filmów. Ale jest też inna rzecz. Gdy rozmawiam w Warszawie w produkcjach seriali, filmów, to 70 procent ludzi z tej branży jest z Łodzi. I nie mówię tu o tych, którzy kończyli szkołę filmową.

"Komisarz Alex" może być przełomem dla Łodzi w sprawie promocji przez film?

To bardzo prawdopodobne. Na razie byłbym wstrzemięźliwy z prognozami. Jeśli oglądalność serialu będzie wielka, powstaną kolejne sezony kręcone w naszym mieście. Może Łódź nabierze takiego kolorytu, jak w "Komisarzu Aleksie"? Bo i Wrocław miał swoje seriale, Kraków, w Sandomierzu kręcony jest "Ojciec Mateusz". Czemu Łódź ma być gorsza? Poza tym ludzie tak zwanego show biznesu są często w bolesnym szpagacie między miejscem, gdzie na stałe mieszkają, pracują w teatrze, a miejscem, gdzie robi się więcej, czyli w Warszawie. Ten szpagat jest naprawdę bolesny. Ja to odczuwam od lat.

Pracując przy "Komisarzu Aleksie" nie musiał Pan być w tym szpagacie...

To był nieprawdopodobny komfort. Nie tylko dla mnie. Także dla mojego teatru i produkcji. Jeśli pracuję w Warszawie, to teatr boi się, czy zdążę na spektakl lub próbę. A produkcja błaga, by zostać jeszcze godzinę, bo trzeba nakręcić kolejną scenę. Ja też sam się denerwuje czy dojadę na spektakl. Przy okazji spędzam nieprawdopodobne ilości godzin w samochodzie.

Jest pan głównie aktorem teatralnym, choć filmów czy seriali nazbierało się w Pana karierze. To, że postawił Pan na teatr, było świadomym wyborem?

Był taki moment, gdy w serialu "Samo życie" grałem jedną z głównych ról. Mogłem poważniej zacząć telewizyjną karierę. Ale dostałem kilka propozycji z Teatru imienia Jaracza. Pomyślałem sobie, że bardzo lubię teatr, "Jaracza", ludzi, którzy tam są. Całe lata marzyłem o tym, by znaleźć się w tym zespole. Dlatego przyjąłem te teatralne propozycje. Odbyło się to kosztem serialu. I nie żałuję. Zrobiłem parę interesujących rzeczy w teatrze, z fantastycznymi ludźmi. Przyniosło mi to kilka nagród, sporo satysfakcji nie tylko ludzkiej, ale i artystycznej. To też pozwoliło mi dalej pracować w kinie.

Gdyby teraz dostał Pan propozycję zagrania głównej roli w serialu, ale gdyby kolidowała z teatralnym spektaklem, to jednak wybrałby Pan teatr?

Nie wiem, czy można to teraz rozpatrywać w ten sposób. Czasy się bardzo zmieniły. My, także aktorzy teatralni, musimy pokazywać się. Także dla teatru dobre jest, że Czop ma tak zwaną gębę. Kiedy był grany "Makbet" czy "Blask życia", to nagle się okazywało, że ludzie, którzy kojarzą twarz aktora, a jeszcze lepiej nazwisko, przychodzą chętniej na spektakle. Ale to działa w dwie strony. Okazuje się, że w produkcjach filmowych zaczynają cenić aktorów teatralnych.

Po pierwszym odcinku "Komisarza Aleksa" łodzianie rozpoznają Pana na ulicy?

To nie jest tak, że narzekam na brak popularności. Ona jest umiarkowana, ale zdarza się. I na poziomie teatralnym, bo znają moją twarz ze spektakli czy teatralnych plakatów, ale i znają mnie z ról w serialach, filmach. Tego jest sporo.

Pan Łodzi jest wierny od czasów studiów w szkole filmowej...

Tak. Wiele razy miałem chwile zwątpienia, jeśli chodzi o Łódź. Traktuję to miasto z wielkim sercem. Trochę mi żal, że tak wolno się zmienia. Tu są bardzo fajni ludzie. Gdyby był szybszy pociąg do Warszawy, to nikt by stąd nie uciekał. Ja też nie miałbym powodu, by się tam przenosić. Jeśli dostanę konkretną propozycję, to nie wiem co będzie. Aktor żyje na walizkach. Gdy robiłem w Anglii film "Sommers Town", który był tam jednym z najlepszych filmów 2008 roku, wyjechałem z Łodzi i mieszkałem trochę za granicą. W Polsce ten film mało kto go zna, a w Anglii wygrywał różne festiwale.

Marzy Pan o wielkiej roli w serialu, filmie?

Teraz zagrałem główną rolę w filmie łódzkiego twórcy Władysława Pasikowskiego. To film "Pokłosie". Mam nadzieję, że niedługo wejdzie na ekrany kin. Zagrałem w nim razem z Maćkiem Stuhrem, Jerzym Radziwiłowiczem, Zbyszkiem Zamachowskim, Danutą Szaflarską. Zdjęcia są autorstwem Pawła Edelmana, a scenografia Allana Starskiego.

Łódź to Pana przystań na stałe?

To zależy od wielu czynników. Myślę, że jestem dziś odważniejszy, co do pewnych decyzji, których kiedyś bym nie podjął. Teraz, gdyby przyszła propozycja, która bardzo by mnie interesowała, to zrobię to, co będę w danym momencie uważał za słuszne

Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki