Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bogusław Mec był malarzem swoich piosenek

Łukasz Kaczyński
Polskapresse / archiwum
Jeszcze nie tak dawno wspominał na naszych łamach Irenę Jarocką, która niespodziewanie odeszła. Dziś nie ma go już między nami. Po dziesięciu latach walki z białaczką, nad którą zdawało się zatriumfował, Bogusław Mec zmarł w minioną niedzielę. W piątek na Cmentarzu na Dołach w Łodzi pożegnają go rodzina, przyjaciele i znakomitości polskiej piosenki.

- Przed laty bardzo często mieliśmy ze sobą kontakt. W latach 80. rozpoczęliśmy mocną współpracę i naszymi nazwiskami firmowaliśmy cały program. Nagraliśmy też duety i te wspólne piosenki to były dla nas swego rodzaju lokomotywy - wspomina piosenkarka Krystyna Giżowska. - Poza tym te wspólne piosenki ubarwiały program i czyniły go ciekawszym. Zaczęło się wszystko od "W drodze do Fontenbleu". Graliśmy wtedy bardzo dużo koncertów i jeździliśmy we wspólne trasy koncertowe. Szczerze mówiąc byliśmy wtedy ze sobą częściej w trasie niż z rodziną w domu. Później mnóstwo zmieniło się w naszej branży i trzeba było zawiesić wspólne trasy koncertowe i każdy z nas zaczął iść swoją drogą, ale mieszkając w Łodzi spotykaliśmy się często. Mamy z mężem studio nagrań w domu i Boguś często przyjeżdżał, nagrywał lub dogrywał coś.

- Poznaliśmy się, gdy Boguś był jeszcze w Akademii Sztuk Pięknych. Ja już śpiewałem, a on startował właśnie w przeglądzie piosenki w Filharmonii Łódzkiej. Znalazłem się w jury konkursu. Po wysłuchaniu jednej trzeciej jego piosenki zdałem sobie sprawę, że mamy do czynienia z kompletnie nowym zjawiskiem na naszej i w ogóle europejskiej estradzie - wspomina Krzysztof Cwynar, piosenkarz i kompozytor, działacz społeczny. - Nie było wtedy kogoś śpiewającego tym tembrem. Ktoś powiedział, że on śpiewa tak niedbale. Właśnie ta niedbałość sprawiała, że przy jego anglosaskim tembrze i nonszalancji, z którą wykonywał utwory, stało się jasne, że ma on niepodważalny i indywidualny styl.

Smakować życie

- Poznałem Bogusława Meca, a już później "Bogusia" dla mnie zawsze, w latach 70. Jeszcze gdy startował ze swoim debiutem w piosence studenckiej - wspomina Ryszard Czubaczyński, wieloletni dyrektor Muzeum Miasta Łodzi. - Wzbudził wtedy w publiczności wielkie wrażenie wykonując przy wtórze gitary utwór "To nie był sen" do tekstu Aleksandra Puszkina. Jego ciepły głos i specyficzna interpretacja sprawiły, że zajął wtedy pierwsze miejsce. To było objawienie. W jego scenicznym zachowaniu było coś bliskiego amerykańskim śpiewakom, których utwory przecież też śpiewał potem. Myślę, że nie tyle się na nich wzorował, tylko wpadł na takich sposób śpiewania, na który pozwalał mu jego głos. Bo Boguś nie miał wielkiej skali, ale miał niezwykłą barwę głosu. Później przyszły kolejne sukcesy.

- Pokazał się wtedy jako młody człowiek z ogromnym dystansem do życia, który jednocześnie przekonuje ludzi dookoła do smakowania go. Przekonuje, by zatrzymać się nad fajnymi rzeczami i nie pędzić, zdążyć skonsumować piękne dni, które się ludziom zdarzają - dodaje Cwynar. - Było to o tyle niezwykłe, że jego bliscy wiedzieli, że najpierw ceni sobie żart, a potem poważne podejście do życia.

- "Jej portret" to jedna z najpiękniejszych powojennych piosenek, choć powiem szczerze, że w pierwszym odczuciu on nie chciał tego śpiewać. Był bardzo wybredny w doborze repertuaru - opowiada Czubaczyński. - Piosenka ta wydawała mu się za "miękka" i miał ku dla tego pewne argumenty. Zresztą Boguś przyznawał się potem do tego, że w nie w pierwszym podejściu przyjął tę propozycję.

Niepowtarzalny facet

- Ludzie przytaczają wielkie nazwiska porównywalne z jego głosem. Dla mnie on nie jest porównywalny - podkreśla Cwynar. - Bogdan był artystą skończonym, zamkniętym we własnym stylu i własnej propozycji i z nikim go nigdy nie porównywałem. Nad tymi wymienianymi nazwiskami Bogdan miał tę przewagę, że oni nie malowali obrazów, nie rysowali, nie projektowali. W ten zresztą sposób podochodził do tworzenia utworów muzycznych. Nie był wirtuozem gry na gitarze, ale nawet to co robił z uderzeniem w struny miało inny wyraz muzyczny. Po prostu od "a" do "z" tworzył malarsko piosenki.
- Spotykaliśmy się przy różnych imieninach lub innych rocznicach. Właśnie ostatni raz widzieliśmy się 21 stycznia na urodzinach Bogusia. Byli wszyscy jego przyjaciele, z którymi znamy się od tylu lat. To była taka stara ferajna i wspominaliśmy dawne czasy - opowiada Giżowska. - Z perspektywy czasu widzę teraz, że pewne zachowania Bogusia jakby zwiastowały jego odejście. Zebrało mu się na totalne wspominki, od czasów studenckich, rozrabiania i wojska, wspominał numery, jakie wtedy robił, aż przez wszystkie wspólne lata i śmialiśmy się jak dzieciaki, bo w końcu łączyło nas wiele wspólnych wspomnień. I tak posiedzieliśmy do trzeciej nad ranem, choć planowaliśmy wrócić do domu koło północy.

- Miałem też przyjemność spotkać go przy okazji "Studia 13", audycji, w której trzynaście polskich rozgłośni radiowych głosowało na piosenki. Pamiętam byłem wtedy nawet w studio w Łodzi z takim nieżyjącym już reżyserem panem Januszem Rzeszewskim. Właśnie Boguś wykonał "Jej portret" i bezapelacyjnie wygrał. Później był pochód przebojów, które były nie tylko przyjemne, ale także ambitne w tekście, przekazie, albo interpretacji, jak "Pozór" czy "Nic śmiesznego", "W drodze do Fontenbleu". Wiele piosenek zapadało w ucho, ale Bogusław wyróżniał się przede wszystkim osobowością. W charakterystycznym kapeluszu był postacią estradową, która odróżniała się od innych artystów. I tak było do końca. Nie był przebierańcem. Wygląd, sposób poruszania sprawiały, że się go zapamiętywało.

- Spotkaliśmy się także po jego pierwszej wygranej nad chorobą, jak to się nam wtedy wydawało. To było chyba osiem lat temu - wspomina Czubaczyński. - Pomagałem mu w realizacji w Programie Drugim TVP jubileuszu trzydziestolecia jego pracy artystycznej. Odbyło się to w Pałacu Poznańskiego. Byłem wtedy dyrektorem Muzeum Miasta. Jako gość programu wystąpiła wtedy między innymi Kayah, niedługo po swoim debiucie. Był to taki spektakl, w którym Bogusław przedstawił wszystkie swoje możliwości wokalne i interpretacyjne. Świetnie umiał współpracować z publicznością, był bardzo dowcipny na estradzie. Swoje występy łączył zawsze z takim nonszalanckim chłodem, albo autoironią. Był to po prostu facet niepowtarzalny.

Powiedział, że musi żyć

- Boguś ostatnio lekceważył chorobę, co okazywał zwłaszcza wobec innych. Nigdy nie pokazywał prawdziwych odczuć. Mówił, że przeżył z chorobą już dziesięć lat i następne lata też musi, że będzie żył dłużej niż Kolberger i się nie da. I fakt, że dzięki żonie, która roztoczyła nad nim parasol ochronny i bardzo się poświęcała, on mógł skupić się tylko na scenie, występach - mówi Krystyna Giżowska. - Często bagatelizował problemy, ale myślę że niesamowita chęć życia i to, że powiedział sobie, że żyć musi, dawały mu wielką siłę i pozwoliły przetrwać tyle. Poza tym on do końca występował. Dla artysty scena, publiczność, adrenalina - to daje niesamowite wsparcie. Aktywność trzyma człowieka w ryzach. Poza tym miał mnóstwo przyjaciół, ludzie dzwonili do niego, myśleli o nim stale.

- Boguś wystąpił na jednym z koncertów charytatywnych z cyklu "Połączeni Pasją". Na następnym był już w kiepskiej formie. Tak choroba powróciła i od tego czasu nie widzieliśmy się. Ale stale dowiadywałem się co u niego słychać, bo nie sposób nie było o nim nie myśleć. Jego koledzy, muzycy i piosenkarze, występowali z koncertami charytatywnymi dla niego i pamiętam, on jakby uznał, że się odradza.

- Boguś był duszą towarzystwa i uwielbiałam przebywać w jego obecności - mówi Krystyna Giżowska. - Miał specyficzny rodzaj humoru, trochę zabarwiony cynizmem, czasami ironią, ale to też zależy w stosunku do kogo. Jakieś starcia przy wspólnych przedsięwzięciach nie miały wpływu na nasze przyjaźnie i kontakty.

- Kiedyś rozmawialiśmy nawet o tym, że obaj mamy córki, tylko że jego mieszka w Stanach Zjednoczonych i ta odległość nie ułatwiała kontaktu. Trochę mi zazdrościł, że mogę mieć pod bokiem najbliższą rodzinę - wspomina Ryszard Czubaczyński.

- Przymierzaliśmy się do wystawy jego prac - wspomina Czubaczyński. - Utraciliśmy bardzo wybitnego przedstawiciela dziedziny, jaką jest piosenka. Zaszufladkowanie Meca jest bardzo trudne i tę jego niepowtarzalność właśnie tracimy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki