Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Oblał benzyną i podpalił pracownice GOPS w Makowie. 15 września rozpocznie się proces podpalacza

Wiesław Pierzchała
Sławomir Burzyński
Ustalono, że proces oskarżonego o okrutne, podwójne zabójstwo 63-letniego Lecha G. zacznie się 15 września w Sądzie Okręgowym w Łodzi.

Sprawa ta jest wstrząsająca i porażająca. Lech G. wtargnął do Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Makowie (powiat skierniewicki). Był wściekły, ponieważ pracownicy ośrodka nie zgodzili się, aby zamieszkał w domu pomocy społecznej. Dlatego postanowił się zemścić. 63-latek wszedł do pokoju na piętrze, polał benzyną dwie pracownice, podpalił je, wybiegł na korytarz i przytrzymał drzwi, aby płonące jak pochodnie kobiety nie mogły uciec. Obie zmarły w strasznych męczarniach: jedna na miejscu, druga w szpitalu. Nie dziwi więc, że prokuratura w Skierniewicach zarzuciła oskarżonemu zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem. Grozi mu dożywocie. Ustalono, że jego proces rozpocznie się w połowie września.

Do pamiętnej i niespotykanej tragedii doszło 15 grudnia 2014 roku. Tego dnia przed południem oskarżony był widziany na przystanku autobusowym w Słomkowie. Miał torbę, w której najpewniej miał pojemniki z benzyną. Stamtąd przyjechał do Makowa. Przed godz. 13 wszedł do siedziby GOPS przy ulicy Głównej. Udał się do pokoju na piętrze, w którym urzędowały Małgorzata K. i Renata B. Według śledczych, po podpaleniu obu kobiet Lech G. najpierw trzymał drzwi od zewnątrz, a potem wyszedł przed płonący budynek i obserwował akcję ratunkową.

Na pomoc płonącym pracownicom ruszyli świadkowie. Jeden z nich, Piotr M., na materacu gaśniczym wydostał z płonącego ośrodka Małgorzatę K. Była przytomna. Błagała, aby ratować jej życie, bo ma dwoje dzieci. Dodała, że podpalaczem jest Lech G. Była w ciężkim stanie. Jej ciało było poparzone w 90 procentach. Śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego przewiózł ją do szpitala w Warszawie. Niestety, lekarzom nie udało się jej uratować. Zmarła 18 grudnia.

Jej koleżanka z pokoju, Renata B., leżała na podłodze za biurkiem. Była nieprzytomna. Aby się do niej dostać, strażacy wybili szybę w oknie. W pokoju był ogień i pełno dymu. Przybyły lekarz stwierdził zgon. Więcej szczęścia miały trzy pracownice sąsiedniego pokoju. Gdy usłyszały wybuch, wyjrzały na korytarz, na którym pojawiły się kłęby dymu. Przez okno uciekły na dach i dzięki temu ocalały.
Tymczasem Lech G. udał się na przystanek PKS, wsiadł do autobusu i wrócił do Słomkowa, w którym o godz. 14.05 został zatrzymany przez policję. Był trzeźwy. W śledztwie nie przyznał się do winy. Utrzymywał, że nie pamięta, czy 15 grudnia był w Makowie. Potem zmienił zdanie i stwierdził, że skoro mu postawiono takie zarzuty, to tak właśnie musiało się wydarzyć.

//www.youtube.com/v/awi8QMaCEcU&autoplay=1

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki