18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zapomniane imperium łódzkich odlewników

Łukasz Kaczyński
Pani Ewa do dziś ma przedwojenne akcje udziałowe firmy
Pani Ewa do dziś ma przedwojenne akcje udziałowe firmy Adam Kuźmicki
Weightowie byli twórcami pierwszej w Królestwie Polskim fabryki maszyn odlewniczych. Jednakże o ich odlewniczym imperium, w którym wielkie namiętności zderzały się z rodzinnymi obowiązkami, przypomina tylko kilka przypadkiem zachowanych klap kanalizacyjnych - pisze Łukasz Kaczyński.

Nie wszyscy wiedzą, że pierwsza w dawnym Królestwie Polskim fabryka urządzeń odlewniczych powstała ponad sto lat temu w Łodzi. Jednak w przeciwieństwie do imperium Izraela Poznańskiego, po którym pozostał nie tylko okazały pałac i kompleks przędzalni, historia wielu innych zamożnych i znaczących rodzin fabrykanckich zapisana jest dosłownie w łódzkim bruku.

Gdyby nie niepozorna klapa kanalizacyjna z tajemniczym ni to znakiem, ni to herbem i inicjałami, pamięć o odlewniczym imperium rodziny Weightów przeminęłaby bez śladu. Pomimo iż w Łodzi nadal mieszka wnuczka Stanisława Weighta, założyciela monumentalnej odlewni, która krótko po zakończeniu II wojny światowej przestała istnieć.

- Mój tata, Jan Weight, który był ostatnim przedwojennym prezesem przedsiębiorstwa, już w 1945 roku ponownie objął kierownictwo firmy. Jednak powojenne władze nie pozwoliły mu kontynuować pracy w rodzinnym przedsiębiorstwie, które jak wiele innych zostało upaństwowione - opowiada pani Ewa Weight.

Tym samym Jan Weight podzielił los wielu przedwojennych przemysłowców, ale w skomplikowanych losach rodziny Weight jak w lustrze przegląda się ponad sto lat historii Polski: wojny, wielkie fortuny obrócone w pył, wielokulturowe dzieje naszego miasta. Rodzinie Weight nieobce były też wewnętrzne rozgrywki i międzypokoleniowe spory, czy dramatyczne wybory między powinnością a własnymi ambicjami i planami.

Trzeba było mieć głowę do interesów
Nim w 1910 lub 1911 roku powstała fabryka maszyn odlewniczych, Weightowie trzy lata prowadzili odlewnię żelaza.

Nabywając bardzo rozległą działkę przy ul. Senatorskiej 22, między dzisiejszymi ulicami Brzozową i Dębową, nieprawdopodobnie rozwinęli działalność.

Produkowali maszyny formierskie (do wykonywania form odlewniczych), piece do wytapiania metalu, różnego rodzaju urządzenia dla fabryk chemicznych, maszyny do przygotowania materiału formierskiego i oczyszczania odlewów, piece do przetapiania metali, a nawet klocki hamulcowe dla kolejnictwa.

- Jest to niezwykła sytuacja. Oto jedynym materialnym dowodem istnienia i działalności tak ważnych łódzkich przedsiębiorców jest klapa kanalizacyjna, choć ta dziedzina ich wytwórczości stanowiła tylko margines wszystkich produktów - podkreśla Jarosław Janowski, znany łódzki przewodnik, członek Stowarzyszenia ZŁOM, czyli Zrzeszenia Łódzkich Odkrywców Metali. - To nam uświadamia, że oprócz tych najczęściej powtarzanych nazwisk łódzkich fabrykantów istniała ogromna rzesza innych, równie ważnych, o których dziś nie mamy pojęcia.

Rodzinną spółką kierowali bracia Stanisław i Edward Weight.
- Stanisław miał techniczne, odlewnicze wykształcenie. To była jego pasja. Natomiast Edward początkowo pracował w przemyśle tekstylnym - opowiada Ewa Weight pokazując jego kieszonkowy notatnik, w którym rozrysowane są projekty żakardów wraz z doklejonymi próbkami materiału. Kilka stron dalej ustępują miejsca wzorom kół zębatych i turbin.- I to on miał prawdziwą głowę do interesu. Natomiast mój ojciec, jako najstarszy z synów, został przez swego ojca wskazany, by kierować przedsiębiorstwem. Robił to sprawnie, ale z obowiązku, aby podtrzymać firmę, ale bardziej interesował się architekturą. Podobnie jak ja miał artystyczną duszę - przyznaje pani Ewa i dodaje, że historia rodziny do dziś ma dla niej wiele tajemniczych miejsc.
Nie chciał podpisać volkslisty
Roczne obroty przedsiębiorstwa "St. Weight i Ska" przekraczały 400 tysięcy rubli. Weightowie zatrudniali wówczas około 200 osób. Mieli też swoje przedstawicielstwa handlowe w Warszawie, a także w Cesarstwie Rosyjskim: w Moskwie, Kijowie i Petersburgu. Zdaniem badaczy świadczy to o dużym nastawieniu przedsiębiorstwa na rynek wschodni.

Ma to też związek z ważnym w życiu rodziny Weightów epizodem wojennym. Podczas I wojny światowej rodzina uciekła właśnie w głąb Rosji.

- Natomiast gdy wybuchła II wojna światowa tata nie zgodził się podpisać volkslisty. Ponownie musieli uciekać z Łodzi - opowiada pani Ewa. W kontekście niemiecko brzmiącego nazwiska jest to informacja znacząca. - O ile mi wiadomo, Weightowie przybyli do tej części Europy najpewniej z Anglii lub Holandii. Dopiero małżeństwa zawarte z rodziną Macherów dokonały lekkiego ich zniemczenia. Jednak zawsze czuli się Polakami. I tak zostało do dziś.

Tradycje kosmopolityczne były Weightom bliskie. Przed wojną rodzina utrzymywała przyjacielskie kontakty z łódzkimi przemysłowcami różnych narodowości, w tym z rodziną Rosenblattów, której główny przedstawiciel, Szaja Rosenblatt, jest twórcą jednej z największych amerykańskich fundacji. Weightowie nie dzielili ludzi według narodowości czy wyznania, ale na dobrych i złych.

Od parowych rusztów po radiatory
W okresie międzywojennym firma przemianowana została na "Zakłady Przemysłowe St. Weight S.A.". Jej kapitał wynosił 1 milion złotych, a zatrudnienie wzrosło do 400 robotników (a także 15 pracowników technicznych). Swoje biura spółka prowadziła w Warszawie, Krakowie, Kaliszu, Lwowie, Włocławku i Poznaniu. Jej kapitał zakładowy podzielony został na tysiąc akcji, a na czele firmy stali: Jan Weigt (ojciec pani Ewy), Stefan Weight, Stefan Krauze oraz inżynierowi Jan Kopczyński i Leon Szulczyński.

Rozkwit włókiennictwa w regionie miał niebagatelne znaczenie na rozwój firmy. Gałąź odlewnicza pełniła funkcję usługową w stosunku do przemysłu tekstylnego.

W 1935 roku sprzedaż w przedsiębiorstwie Weightów osiągnęła niebagatelny poziom trzech milionów złotych, a bogaty asortyment obejmował także turbiny wodne, grzejniki i kotły, aparaty chemiczne, wyposażenie młynów i pralni mechanicznych i parowych, ruszty parowe, odlewy kwasoodporne, odboje do bram, a także radiatory, czyli... dzisiejsze kaloryfery.

Bloki z akcjami udziałowymi pani Ewa ma w domu do dziś. Podobnie jak instrukcję i przewodnik dla "panów młynarzy" wydany przez firmę. Zaś przedwojenny katalog udało się nam odnaleźć w antykwariacie w... Zakopanem.
Produkty te z dumą prezentowane były na wystawach i targach w Warszawie, Poznaniu, a nawet Rzymie. Imperium Weightów sięgało poza Łódź. W Pabianicach prowadzili młyn (w tym miejscu są dziś zakłady zbożowe).
Wakacje jak co roku w Tworzyjankach
Po budynkach odlewni nie ma już niestety śladu. Sporządzony w 1910 roku szacunek techniczny wylicza, że składały się na nie parterowy kantor, odlewnia żelaza z przybudówką, ślusarnia i magazyn, toalety i studnia. Z uwagi na charakter materiałów i gabaryty produktów można wyobrazić sobie jakich rozmiarów musiał to być kompleks. W okresie proseprity firma musiała jeszcze bardziej się rozrosnąć. Jej opuszczone resztki, rozkradzione przez złomiarzy i zdewastowane, w ostatnich kilku latach rozebrano. Pozostała jedynie rodzinna kamienica vis a vis placu fabryki.

- W latach dwudziestych dziadek dobudował do niej jeszcze jeden pawilon mieszkalny - mówi pani Ewa, która jeszcze do niedawna mieszkała w rodzinnej kamienicy. Dziś mieszka na nowo zbudowanym łódzkim osiedlu. - W głębi podwórza mieściły się stajnie, w których dziadek Stanisław trzymał swoje konie. Nie były to konie pociągowe, ale bardzo eleganckie. Dziadek zaprzęgał je często do karocy i zabierał rodzinę do Tworzyjanek, gdzie znajdowała się nasza letnia posiadłość. Tam rodzina często spędzała wakacje. Tam też w pierwszej chwili skryła się przed działaniami wojennymi.

Niejeden lot nad łódzkim gniazdem
Niezwykle barwną postacią musiał być już w międzywojniu Jan Weight, stojący wówczas na czele "Zakładów Przemysłowych St. Weight i S.A.". Ten zapalony automobilista i poszukiwacz mocnych wrażeń na tle innych łódzkich fabrykantów musiał się wyróżniać. Był czynnym członkiem Łódzkiego Touring Klubu i uczestniczył w blisko stu rajdach i nocnych jazdach w całej Polsce.

Na skórzanej klapie Jan Weight kolekcjonował zdobyte wtedy odznaczenia. Klapa przypinana była niczym trofeum na okoliczność kolejnych rajdów. Odznaczenia znajdują się podobno u rodziny z Warszawy.

Ale Jan Weight był nie tylko znanym w kraju automobilistą. Już w Łodzi oddawał się lotom balonem i samolotem, pasjami jeździł na narty do Zakopanego.

- Na przestrzeni lat tata miał kilka samochodów. Ostatnim był aero, amerykańskiej produkcji. W 1939 roku ścigał się nim po raz ostatni. Potem przyszła wojna - wspomina pani Ewa.

Gdy po wojnie Jan Weight został zwolniony z rodzinnej fabryki, tułał się podejmując różnych dorywczych zajęć. Jako zamożny fabrykant przedwojenny nie mógł w nowej rzeczywistości znaleźć pracy. Żył z rodziną na zaadoptowanym strychu. Pracował w różnych spółdzielniach, zatrudnił się przy produkcji scenografii filmowej. Przygotował m.in. abażury i lampy do "Dziejów grzechu".
Udało mu się jednak wygospodarować środki na wyedukowanie ukochanej córki.

Pani Ewa Weight, artysta plastyk z dyplomem łódzkiej Akademii Sztuki Pięknych, pracowała przez wiele lat jako konserwator tkanin w Centralnym Muzeum Włókiennictwa w Łodzi.

- Ukończyłam Wydział Tkaniny i miałam szansę podjąć stypendium w Zakładach Pietrusińskiego w Zgierzu. Nie chciałam jednak pracować przy tkaninach przemysłowych. Podobnie jak mój tata i ja miałam artystyczną duszę. Udało mi się zamienić miejsce odbycia stypendium i już w Muzeum zostałam - wspomina pani Ewa. - Kochałam tę pracę i dawała mi dużo zadowolenia.

Na przestrzeni czasu pani Ewa zajmowała się nie tylko rzadkimi i cennymi eksponatami ze zbiorów muzeum, ale pracowała nad przywróceniem świetności herbowym gobelinom z Muzeum Zamku Wawelskiego.
Niestety, historia dopisała do fascynujących losów rodziny Weight niewesołe memento. Nie tylko po ich bytności w Łodzi pozostało niewiele śladów. Niedawno bardzo podobne odznaczenia, do tych, jakie Jan Weight przypinał do swego samochodu, wystawione zostały na sprzedaż w jednym z warszawskich antykwariatów. Sprzedawano je na sztuki, a wartość całej kolekcji oscylowała wokół kilkudziesięciu tysięcy złotych!

Dziś działa w Łodzi Zakład Hydrauliki Siłowej, ale jego lokalizacja jest inna i jest on tylko prawnym spadkobiercą dorobku Weight'ów.
O samej rodzinie niewiele się dzisiaj mówi. Ileż jeszcze takich fabrycznych łódzkich rodów czeka na swoje odkrycie i przypomnienie? Zapraszamy naszych Czytelników do dzielenia się z nami swoimi wiadomościami, zbiorami, wspomnieniami. Nie możemy zapominać o tym, skąd Łódź się wzięła...
Łukasz Kaczyński

Przy pracy nad artykułem korzystałem z: "Księgi fabryk Łodzi" J. Kusiński, R. Bonisławski, M. Janik; "Region łódzki jako ośrodek przemysłu metalowo-maszynowego Królestwa Polskiego" D. Klementowicz

Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki