18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Arcydzieła malarstwa europejskiego w Pałacu Herbsta [ZDJĘCIA]

Łukasz Kaczyński
Grzegorz Gałasiński
Po blisko 20 latach nieobecności w Łodzi powróciła stała ekspozycja polskiego i europejskiego malarstwa XIX-wiecznego. Eksponuje ją otwarta przed wakacjami Galeria Sztuki Dawnej w Pałacu Herbsta, oddział Muzeum Sztuki na Księżym Młynie. Galeria znajduje się na parterze zabytkowej powozowni, zaadaptowanej do celów wystawienniczych. Przestrzeń ponad 250 m kw, choć niemała, umożliwia zaprezentowanie tylko części cennej kolekcji.

Awantura o obrazy

Wizytówką kolekcji jest anonimowy "Portret doży Michele Steno", dzieło artysty ze szkoły weneckiej XV i XVI wieku. Obraz jest niewielkich rozmiarów i wiedza na temat jego również nie jest zbyt rozległa.

- Wiemy, że był własnością sopockiego kolekcjonera i w latach 30. trafił do Desy, czyli ówczesnego państwowego przedsiębiorstwa zajmującego się obrotem dzieł sztuki i antykami - opowiada Katarzyna Kończal z Działu Edukacji Pałacu Herbsta. - Jedna z hipotez mówi, że jest to kopia jednego z fresków z weneckiego Pałacu Dożów, które potem uległy zniszczeniu.

Znacznie więcej wiadomo na temat "Portretu matki" Henryka Rodakowskiego, płótna budzącego zachwyt zwiedzających i... ekspertów.

- "Widziałem prawdziwe arcydzieło: Rodakowskiego "Portret matki". Obraz ten godzien jest poprzedniego, który tak olśnił mnie na wystawie" - pisał w swym "Dzienniku" Eugene Delacroix, francuski malarz epoki romantyzmu. "Portret matki" ujrzał on w paryskiej pracowni Rodakowskiego, w 1853 roku, czyli roku powstania dzieła. "Poprzednim obrazem", o którym mówi, jest "Portret generała Henryka Dembińskiego" pędzla tego samego artysty, dziś znajdujący się w Muzeum Narodowym w Krakowie. Rodakowski otrzymał za niego Złoty Medal na Salonie Paryskim.

- Pierwszy kierownik Muzeum, słynny Marian Minich, wspominał, że po raz pierwszy obraz ten zobaczył w Krakowie jako dziecko. Gdy był już dyrektorem w Łodzi, w 1936 roku podjął pertraktacje z synem malarza, Zygmuntem - wyjaśnia Dorota Berbelska, kierownik Pałacu Herbsta. - Pierwotna cena, oszałamiające na ówczesne czasy 35 tys. zł, była zbyt wysoka. Gdy po pewnym czasie udało się ją zbić do 25 tys., Minich zdecydował się przedłożyć tę propozycję łódzkim radnym. Wywołał wielką awanturę.

Radni z ugrupowań lewicowych uznali, że niedopuszczalne jest przeznaczać taką sumę na jeden obraz, podczas gdy miasto zmaga się z problemami socjalnymi, głodem, biedą. Sprawa trafiła na łamy gazet. Decyzja jednak zapadła dla Minicha zadowalająca.

- I bardzo dobrze. Na "Portret matki" apetyt ostrzyły sobie bogate Muzeum Śląskie i Muzeum Narodowe w Warszawie - podkreśla Dorota Berbelska, kierownik Pałacu Herbsta.

Na przekór ślepocie

W 1928 roku podwaliny pod kolekcję stworzył dar od Kazimierza Bartoszewicza. Kolekcję rozbudowano również dzięki szczodrości kolekcjonerów, w tym Jakuba Brat-Kona czy Karola Eiserta, który testamentem przekazał w 1939 roku 21 dzieł sztuki. Niestety, niewiele z nich przetrwało wojnę. Jest wśród tych dzieł m.in. "Alchemik Sędziwój" Jana Matejki, obraz jak na tego artystę dość nietypowy właśnie z uwagi na postać alchemika, który pozornie nie pasuje do historycznych i realistycznych postaci kojarzonych z malarstwem Matejki.

- Na obrazie jest jednak również król Zygmunt III, któremu alchemik pokazuje złotą monetę. Najpewniej obraz powstał w odpowiedzi na trudną sytuację ekonomiczną kraju - tłumaczy Katarzyna Kończal. - Matejko często odpowiadał swymi obrazami na konkretne wydarzenia i sprawy bieżące. Jego uczniowie zaś zarzucali mu, że jest obojętny na nowe prądy w sztuce i trwa przy swoim malarstwie historycznym. Matejko odpowiadał im jednak, że dostrzega to, co nowe w malarstwie, ale wyboru dokonuje świadomie.

Dramatyczna historia wiąże się z obrazami "romansującego" z impresjonizmem Leona Wyczółkowskiego, z których w Pałacu podziwiać można m.in. "Rybaka". Wyczółkowski chorował na uszkodzenie dna oka spowodowane światłem słonecznym. Było ono efektem m.in. wpatrywania się w słońce opalizujące na różnorodnej materii.

- Przypadłość ta dopadła wielu impresjonistów, choćby Edgara Degasa czy Claude'a Moneta. Skutkowała tym, że Wyczółkowski nie dostrzegał odcieni pewnych kolorów - wyjaśnia problem Katarzyna Kończał. - Codziennie jeździł do lekarza zmieniać opatrunek, ale procederu swojego nie zaprzestał. W końcowym momencie życia zaczął tworzyć więcej grafik, co mogła wymusić choroba.

Ciekawie na tym tle przedstawia się twórczość Olgi Boznańskiej, której dwa portrety ("Portret pianistki Fridy Eissler" i "Portret Eugene'a Gondona") są własnością Muzeum Sztuki.

- Malarka buntowała się przed przypisywaniem jej do grona impresjonistów. Miała z nimi kontakty, ale w jej obrazach nie chodziło tylko o zabawę światłem, czego oba obrazy są dobrym przykładem. Jej chodziło o coś, co jest głębiej, o dotarcie do ludzkiej psychiki i oddanie jej na płótnie. Dla impresjonistów przedmiot obrazu, temat był tylko pretekstem do zabawy - wyjaśnia Katarzyna Kończał.

Obrazy jak sosy

W Galerii Sztuki Dawnej ujrzeć można też dzieła włoskich mistrzów (m.in. "Triumf Wenus" Giuseppe B. Chiariego), malarzy holenderskich ("Portret mężczyzny w peruce" Nicolaesa Maesa) oraz obrazy z przełomu XVII i XVIII stulecia o tematyce mitologicznej, biblijnej, rodzajowej. Nie brakuje prac Stanisława Wyspiańskiego czy Maksymiliana Gierymskiego, związanego ze szkołą monachijską. O obrazach tworzonych przez malarzy związanych z tym ośrodkiem mówiono pogardliwie "monachijskie sosy".

- To z uwagi na buro-szarą kolorystykę powtarzającą się w wielu obrazach - mówi Katarzyna Kończał. - Jeśli chodzi o malarstwo holenderskie, ciekawe jest, że ze względu na duże zapotrzebowanie na obrazy pośród bogatego mieszczaństwa, doszło do szerokiej specjalizacji malarzy. Nawet malarze martwej natury dzielili się na tych, którzy malowali przedmioty szklane, albo kwiaty, z rozróżnieniem na kwiaty suszone oraz tych, którzy specjalizowali się w malowaniu zwierząt.

Budowanie kolekcji z własnych, nie tak wcale olśniewających środków nie było możliwe, więc dyrektor Minich, który przejął opiekę nad kolekcją w 1934 roku od Przecława Smolika, sięgał do środków rady miejskiej, Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświaty Publicznej (otrzymywał stałą subwencję) i Funduszu Kultury Narodowej. Tak nabył m.in. "Portret syna Jerzego na koniu" Jana Matejki - ostatni zakup przed wybuchem II wojny światowej.

Wojna zatrzymała rozwój kolekcji i spowodowała jej częściowe rozproszenie. I to z powodu grabieżczej polityki okupantów, jak i późniejszych "wyzwolicieli". O "Portrecie matki" mówiono, że "ocalony przybył z Moskwy". Po zakończeniu wojny kolekcja znów zaczęła się rozwijać. Dziś, co przyznaje dyrektor Muzeum Sztuki Jarosław Suchan, na rynku pozostało stosunkowo mało dzieł XIX- i XX-wiecznych godnych uwagi. Większość trafiła już do kolekcji, prywatnych lub państwowych. Zakupów dokonuje się bardzo ostrożnie.

- Kilka dni po otwarciu galerii mieliśmy gości z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu - wspomina Dorota Berbelska. - Nie jako pierwsi bynajmniej zachwycali się kolekcją i dziwili, że tak dobry zbiór może być w Łodzi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki