Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Inwestorzy niszczą łódzkie zabytki jak barbarzyńcy [ZDJĘCIA]

Wiesław Pierzchała
Po modernistycznej, z akcentami art deco, zajezdni tramwajowej MPK z 1928 roku zostały tylko sterty gruzów
Po modernistycznej, z akcentami art deco, zajezdni tramwajowej MPK z 1928 roku zostały tylko sterty gruzów Grzegorz Gałasiński
I znów na naszych oczach z pejzażu Łodzi zniknął cenny zabytek związany z dziejami miasta: modernistyczna, z akcentami art deco, zajezdnia tramwajowa MPK z 1928 roku przy skrzyżowaniu ul. Dąbrowskiego i Kilińskiego. Obiekt wyburzył jego właściciel, co spotkało się z powszechnym potępieniem i oburzeniem. Wstrząs był tym większy, że niedawno w podobny sposób została zniszczona stylowa, zabytkowa willa Reinholda Langego przy ul. Zgierskiej. Sprawa trafiła do sądu, a właściciel Michał L. został skazany na rok więzienia w zawieszeniu na trzy lata i na 15 tys. zł nawiązki na cele społeczne.

Wydawało się, że ten wyrok stanie się przestrogą dla tych inwestorów, którzy posiadają zabytkowe budowle i planują ich wyburzenie, aby z zyskiem sprzedać ogołoconą działkę lub samemu coś na niej postawić. Niestety, wyrok sądowy nie podziałał odstraszająco i po halach postojowych dla tramwajów zostały tylko sterty gruzów.

- Obawiałem się, że zajezdnia zostanie zburzona i tak się stało - przyznaje senator Ryszard Bonisławski, znawca dawnej Łodzi. - Szkoda. Ja się tam wychowałem, ojciec był kierownikiem warsztatów przy zajezdni i często tam bywałem. To właśnie tam po raz pierwszy w życiu prowadziłem tramwaj, oczywiście pod nadzorem dorosłych, za co później i tak zostaliśmy zbesztani. Moim marzeniem było, aby w tej zajezdni uruchomić muzeum komunikacji. Byłoby to słuszne rozwiązanie, gdyż trudno w hali z kanałami uruchomić coś innego. Chyba że jakąś bazę transportową. Niestety, stało się inaczej.

Właścicielem zajezdni jest łódzki przedsiębiorca Roman Bierzgalski, który po akcji wyburzeniowej przysłał do naszej redakcji zaskakujące oświadczenie. Wynika z niego, że zajezdnia nie była zabytkiem i dobrze się stało, że została wyburzona. Oczywiście zajezdnia była zabytkiem, gdyż - podobnie jak willa Reihnolda Langego - została wpisana do ewidencji zabytków i przez to, dzięki nowym przepisom, była pod opieką prawną. A to oznacza, że nie można było jej zburzyć bez zgody nadzoru budowlanego i służb konserwatorskich.

Tymczasem Roman Bierzgalski - jak podkreśla wojewódzki konserwator zabytków Wojciech Szygendowski - nie miał zgody ani jego, ani nadzoru budowlanego. Ponadto zajezdnia miała być wpisana do rejestru zabytków. Zapadła nawet w tej sprawie decyzja, ale inwestor odwołał się do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, a gdy nic nie wskórał - do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie, gdzie też przegrał. Skierował więc sprawę do Naczelnego Sądu Administracyjnego w stolicy i dopiero tam wygrał.

Zajezdnia nie znalazła się w rejestrze, ale Wojciech Szygendowski nie składa broni i twardo zapowiada, że wznowi procedurę wpisania jej do niego. Wprawdzie po hali nie zostało śladu, ale ocalał jeszcze budynek biurowy i warto walczyć o jego uratowanie. Wojciech Szygendowski podejrzewa też, że Roman Bierzgalski zaraz po zakupie zajezdni - nabył ją cztery lata temu za ponad 4 mln zł od MPK - planował jej wyburzenie.

Po wyburzeniu na przedsiębiorcę posypały się gromy. W swych komentarzach internauci nie zostawili na nim suchej nitki, zaś do zdecydowanej kontrofensywy przystąpili radni miejscy, władze Łodzi oraz poseł i były minister sprawiedliwości Krzysztof Kwiatkowski, którzy zaalarmowali prokuraturę o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Na tym się nie skończyło, bowiem wszyscy się zastanawiają, co zrobić, aby powstrzymać inwestorów barbarzyńców i uniknąć kolejnych wyburzeń cennych obiektów.

Przeważa opinia, że trzeba zaostrzyć przepisy o ochronie zabytków i sprawić, aby kary finansowe były znacznie surowsze i dotkliwsze. - Trzeba zaostrzyć przepisy, gdyż obecne nie działają odstraszająco - podkreśla Wojciech Szygendowski. Wtóruje mu radna miejska Urszula Janiak-Niziołek: - Kary za rozbiórki zabytków są zbyt łagodne - zaznacza. - Nie może być tak, że kara finansowa za ścięcie drzewa jest wyższa niż za "ścięcie" zabytku. W sprawie tej potrzebne są zmiany.

Stąd ofensywa samorządowców, którzy zaplanowali nadzwyczajne posiedzenie komisji planu przestrzennego, budownictwa, urbanistyki i architektury Rady Miejskiej oraz zapewnili, że będą lobbować wśród łódzkich parlamentarzystów, aby doprowadzili w Sejmie do zmiany przepisów o ochronie zabytków. Sondażowe rozmowy w tej sprawie Krzysztof Kwiatkowski odbył już z Piotrem Żuchowskim, sekretarzem stanu w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego, który nadzoruje ochronę zabytków. Rozmowy te będą kontynuowane.

Zmiany ustawy są w rękach posłów i senatorów, natomiast radni miejscy w Łodzi też wiele mogą zrobić dla ratowania zabytków. Chodzi o to, aby uchwalili plany miejscowe zagospodarowania przestrzennego, w których jasno zostałoby określone, że dany obiekt zabytkowy ma tu stać i basta. Oznacza to, że gdyby właściciel go rozebrał, to nic innego w tym miejscu nie mógłby postawić. I takie rozwiązanie byłoby skutecznym straszakiem przed zapędami niektórych inwestorów.
Ponadto - jak przyznaje Marcin Masłowski, rzecznik prezydenta Łodzi - warto by wrócić do przepisów, według których sprzedaż zabytkowego budynku będącego w rejestrze zabytków byłaby możliwa dopiero po zgodzie służb konserwatorskich.

A pora na zdecydowane działania w tej sprawie jest już najwyższa, gdyż Łódź w ostatnich latach straciła wiele cennych zabytkowych budynków. Niektórzy miłośnicy dawnej Łodzi mówią wręcz, że straciliśmy ich więcej niż podczas drugiej wojny światowej.

A zabytki niszczone są ogniem i mieczem. Oczywiście mieczem spychaczy i buldożerów. Tajemniczy pożar wybuchł m.in. w rozebranej zajezdni MPK. Zaatakowali ją podpalacze, których jednak nie wykryto i śledztwo zostało umorzone. W tym roku ogień pojawił się też na zabytkowej stacji kolejowej Karolew przy ul. Wróblewskiego oraz w zabytkowej maszynowni z końca XIX wieku na terenie tzw. tkalni papieskiej, czyli Nowej Tkalni zbudowanej w rejonie ul. Kilińskiego i Milionowej przez Karola Scheiblera na Księżym Młynie.

W większym lub mniejszym stopniu zostały zniszczone inne zabytki. Po stylowej willi Bluma i Monitza z dwudziestolecia międzywojennego przy ul. Wigury w samym centrum miasta nie ma śladu. Niestety, została rozebrana przez właściciela tuż przed wpisaniem jej do rejestru zabytków. Częściowo zostały rozebrane słynne fabryki czołowych łódzkich fabrykantów: Ludwika Geyera między ul. Piotrkowską i Wól-czańską, browary Ludwika Anstadta przy ul. Sędziowskiej oraz zakłady Roberta i Alfreda Biedermannów przy ul. Smugowej.

Szczególnie wiele emocji towarzyszyło trzy lata temu pracom rozbiórkowym w dawnej fabryce Geyera, znanej w PRL jako zakłady bawełniane Eskimo. - Zniknęły w niej m.in. bardzo cenne mury fabryki Jana Krystiana Rundziehera z lat 20. i 30. XIX wieku, na których rozbiórkę nigdy się nie zgodziliśmy - zaznaczał wówczas Piotr Ugorowicz z Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków w Łodzi. - Pozostałe obiekty to m.in. liczne przybudówki, które nie są tak cenne, jak wspomniana jedna z pierwszych fabryk Łodzi przemysłowej.

Dla odmiany nawet śladu nie zostało po znanych zakładach wełnianych Norbelana u zbiegu al. Mickiewicza i ul. Żeromskiego, czyli dawnej fabryce Karola Eiserta. A szkoda, gdyż były to obiekty bardzo cenne dla historii miasta. Wprawdzie wiele budynków było siermiężnych i bezstylowych, i można było je rozebrać, jednak potężna przędzalnia z czerwonej cegły, stojąca wzdłuż al. Mickiewicza, robiła wrażenie i za wszelką cenę należało ją zachować, odnowić i odpowiednio zagospodarować.

Niestety, nic takiego nie nastąpiło, gdyż służby konserwatorskie nie zdążyły wpisać obiektu do rejestru zabytków, co wówczas oznaczało, że nie był on prawnie chroniony. Inwestor - firma Plaza Centers Poland (kapitał izraelski) z siedzibą w Warszawie - skwapliwie z tego prawa skorzystał. Do tego samego inwestora należy też dawna fabryka kotłów Johna i Krebsa, którą po drugiej wojnie światowej przekształcono w Fabrykę Kotłów i Radiatorów "Fakora" u zbiegu ul. Rzgowskiej i Warneńczyka na Chojnach. Stało się o niej głośno dwa lata temu, gdy właściciel przymierzał się do rozbiórki obiektów, zaś służby konserwatorskie za wszelką cenę chciały ją uratować.

Podczas inspekcji konserwatorzy odkryli, że hala sprzed pierwszej wojny światowej jest unikatem w skali kraju, gdyż jest jedną z najstarszych zachowanych fabrycznych konstrukcji żelbetowych. W tej sytuacji konserwatorzy zablokowali prace rozbiórkowe i błyskawicznie wpisali do rejestru zabytków pięć obiektów. Mieli pełne poparcie sympatyków starych fabryk.

Utworzyli oni specjalne drużyny, które dzień i noc czuwały, aby nie rozebrano Fakory. Od decyzji służb konserwatorskich inwestor odwołał się do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, które podjęło kompromisową decyzję: w rejestrze zabytków znajdzie się jedna piąta cennej hali, komin, portiernia i wieża ciśnień. To polubowne rozstrzygnięcie, które jednak nie wszystkich zadowala, bowiem większa część cennej hali zostanie jednak rozebrana. W miejscu tym powstanie centrum handlowo-rozrywkowe.

Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki