Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gabriel Mazurkiewicz: mówili o nim urwis, a był prymusem

Marek Kondraciuk
Gabriel Mazurkiewicz w Nowej Zelandii, jednym z 54 krajów świata, które odwiedził w swojej karierze.
Gabriel Mazurkiewicz w Nowej Zelandii, jednym z 54 krajów świata, które odwiedził w swojej karierze. archiwum
Mistrz z Londynu na 100 m kraulem, Nathan Adrian, trenował do 14. roku życia pod okiem łodzianina Gabriela Mazurkiewicza. O byłym waterpoliście Anilany, Legii Warszawa i Stali Stocznia Szczecin, wielokrotnym reprezentancie Polski, a później trenerze pływania, który po 27 latach spędzonych w USA i roku w Chinach wrócił do rodzinnej Łodzi - pisze Marek Kondraciuk.

Jak to dobrze, że mam wyrozumiałych sąsiadów - mówi Gabriel Mazurkiewicz. - Kiedy Nathan Adrian wygrał, krzyczałem, skakałem przed telewizorem, cieszyłem się jak dziecko. Ochłonąłem, jak stanął na podium, zagrali mu hymn. Poczułem dumę. Co tu gadać, wzruszyłem się. Pomyślałem, że jakaś cząstka złotego medalu olimpijskiego należy trochę też do mnie i to było miłe uczucie. Igrzyska w Londynie to powinien być jego czas, a jednak denerwowałem się. Nie myślałem, że po 50 latach spędzonych w wodzie i nad brzegiem basenu będę przeżywać takie emocje przed telewizorem - dodaje Mazurkiewicz.

Amerykański mistrz igrzysk w najbardziej prestiżowej konkurencji pływackiej na 100 m dowolnym, Nathan Adrian, od początku kariery do 14. roku życia trenował w rodzinnym Bremerton koło Seattle, w stanie Waszyngton, pod okiem łodzianina Gabriela Mazurkiewicza, byłego waterpolisty Anilany, Legii Warszawa i Stali Stocznia Szczecin, wielokrotnego reprezentanta Polski, a później trenera pływania, który po 27 latach spędzonych w USA i roku w Chinach wrócił do rodzinnej Łodzi.

Wychował nie tylko Adriana, ale także olimpijki z Aten 2004 siostry Danę i Tarę Kirk, czworo innych reprezentantów Stanów Zjednoczonych: Doak Finch, Kristin Heiss, Whitney Rockwell i Annę Turner oraz troje reprezentantów Chin: Zhu Xiao, Shi Jinglin i Kaylin Bing.

- Nathan był zapatrzony w starsze rodzeństwo: siostrę Donellę i brata Justina, którzy też pływali - wspomina trener Mazurkiewicz. - To była usportowiona rodzina, bo tata James Adrian, fizyk nuklearny i Mama Cecilia, pochodząca z Hongkongu pielęgniarka wychowywali dzieci w duchu sportu. Na Nata koledzy wołali Bok Choy, od nazwy azjatyckiej zieleniny, nawiązując do jego chińskich korzeni. Z mlekiem matki wyssał chyba chińską pracowitość. Solidny chłopak. Rozstaliśmy się, kiedy przeniósł się do college'u. Później studiował w Berkeley - dodaje trener.

Typowy przywódca
Gabriel Mazurkiewicz odnosił sukcesy trenerskie w pływaniu, choć jego kariera sportowa związana była z piłką wodną. Zaczął w 1962 roku.

- Pamiętam, jak Gabryś przyszedł pierwszy raz na basen z ośmioma kumplami, jak on szóstoklasistami - wspomina dr Bogusław Orlicz, lekarz i wieloletni trener Anilany. - Wyróżniał się. W wodzie czuł się jak ryba, dyrygował kolegami, a oni słuchali go. Typowy przywódca. Zaproponowałem, żeby zaczął trenować w klubie. Mówili o nim, że jest urwis, a uczył się bardzo dobrze. Na treningach też był prymusem. Po dwóch latach trafił do kadry juniorów.

Szybkie nogi
- Mieszkałem na rogu Zielonej i Gdańskiej, a do szkoły chodziłem na Lipową - mówi Gabriel Mazurkiewicz. - Musiałem więc przejść przez Zielony Rynek, koło słynnego Złotego Rogu. Tam nauczyłem się szybko biegać, bo żeby uniknąć kłopotów, trzeba było mieć szybkie nogi. Nieopodal mieszkał Paweł Kurczewski, późniejszy olimpijczyk i wicemistrz świata w zapasach. W środowisku, w którym wychowywaliśmy się, nie było inspiracji do nauki. Wcześnie zrozumiałem, że jeśli w nie wsiąknę, to nic w życiu nie osiągnę.

Za krzywdy kolegów
W sporcie Mazurkiewicz robił błyskawiczne postępy. Grał na "dobijaku", a więc jako środkowy, bo lubił walkę. Szybko stał się liderem Anilany i reprezentacji Polski.

- Ceniłem to, że mobilizował drużynę - mówi o swoim wychowanku trener Orlicz. - Jak przegraliśmy tytuł mistrzowski jedną bramką, to wziął wszystkich kolegów pod prysznic i była tęga awantura, ale zintegrował zespół. Jako pierwsi w Polsce trenowaliśmy na siłowni. Mówiłem, że mężczyzna musi podrzucić tyle ile waży. Gabryś trenował sumiennie, miał atletyczną sylwetkę, a później podczas meczów... wyrównywał krzywdy kolegów.

- Zdarzało się - śmieje się Mazurkiewicz. - We Wrocławiu Bolek Knop ze Ślęzy, z którym świetnie się znaliśmy, uderzył Bogdana Białka. No i musiałem wyrównać krzywdę kolegi.

- Gabryś miał silne poczucie swojej osobowości, ale nie wywyższał się - dodaje dr Orlicz. - Uprawiał sport, ale myślał o przyszłości. Uczył się w Technikum Włókienniczym. Mówił, że kiedyś otworzy własną pralnię chemiczną. Zdał na Politechnikę, na wydział chemii, ale po roku wziął urlop dziekański. Trener kadry Olek Czuperski wziął go do Legii. W stolicy Gabryś skończył AWF i to chyba było jego powołanie.

- Sport ukierunkował moje życie, a doktor Orlicz był dla mnie więcej niż ojcem - mówi Gabriel Mazurkiewicz. - Całkiem serio myślałem o tym, żeby jak on zostać lekarzem, ale skończyło się tylko na tym, że... związałem się z lekarką, ale szybko rozstaliśmy się.

W latach osiemdziesiątych Gabriel Mazurkiewicz próbował wyemigrować. Najpierw do Szwecji, później do Austrii i do Niemiec, a w końcu za ocean.

Lepiej nie wracać
- Chciałem emigrować - wspomina późniejszy trener mistrza olimpijskiego. - Poznałem Niemców, wkrótce przysłali mi zaproszenie do Frankfurtu nad Menem na serię wykładów o organizacji sportu w PRL. Tamtejszy uniwersytet miał opinię "czerwonego", więc nie zdziwiłem się. Solidnie się przygotowałem, a oni śmiali się później, bo to był żart, a zaproszenie było fikcyjne. Oficer, który wydawał mi paszport powiedział: - Wiem, że pan nie wróci i niech pan posłucha mojej rady - lepiej, żeby pan nie wracał.

I tak właśnie się stało. Po siedmiu miesiącach spędzonych w Niemczech Gabriel Mazurkiewicz wylądował w Portland, a data była symboliczna: 13 grudnia 1984, trzecia rocznica stanu wojennego.

- Zima w Oregonie jest paskudna, chłodno, wilgotno, ciągle pada. "Caritas" załatwił mi mieszkanie. Z lotniska odebrał mnie pijany facet z żoną, u których miałem mieszkać. To była nora, z karaluchami. Płakałem dwie noce, nie wiedziałem co robić. Dostałem jednak pracę. Od 1 w nocy do 6 rano robiłem kanapki, a na 10 szedłem sprzątać kościół. Rozpuściłem wici, że szukam pracy w sporcie. Wkrótce udało się, zostałem asystentem trenera pływania w szkole.

Minęły jednak prawie dwa lata zanim Mazurkiewicz wszedł na stałe do upragnionego zawodu. W czerwcu 1986 rozpoczął pracę na pełnym etacie trenera w El Paso, w Teksasie. Tak rozpoczęły się peregrynacje łodzianina po Ameryce.

- Postanowiłem sobie, że w każdym stanie spędzę co najmniej tydzień - wspomina Gabriel Mazurkiewicz. - Szukałem też coraz lepszych kontraktów.

Wzdłuż i wszerz USA
Po pięciu latach Mazurkiewicz przeniósł się w inne klimaty, na Alaskę.

- Trenowałem najbardziej wysunięty na północ klub USA, w Fairbanks - mówi łódzki trener. - Temperatura dochodziła tam do minus 60 stopni Celsjusza. Wytrzymałem dwa i pół roku i przeniosłem się do Północnej Karoliny. Byłem już członkiem American Swimming Coaches Association, stowarzyszenia amerykańskich trenerów. Wciąż szukałem nowych inspiracji zawodowych - dodaje.

Po dwuletnim pobycie w Karolinie kolejnymi przystankami były Kalifornia i stan Waszyngton, gdzie w małym klubie, trenującym na 25-yardowym basenie trener Mazurkiewicz wychował m.in. troje późniejszych olimpijczyków: siostry Kirk i Nathana Adriana.

W chińskim "więzieniu"
- Miałem satysfakcję, bo wszyscy moi wychowankowie z Bremerton dostali stypendia i pokończyli studia - mówi Gabriel Mazurkiewicz. - Podobnie było w Scarborough koło Portland, w stanie Maine. Wychowałem tam między innymi finalistkę mistrzostw USA na 50 metrów kraulem Annę Turner, która dostała pełne stypendium na uniwersytecie noblistów w Berkeley, a teraz jest wziętą malarką i rzeźbiarką w Nowym Jorku.

Kolejne doświadczenia trenerskie Gabriel Mazurkiewicz zdobywał w Fort Collens (stan Colorado), w Rosenburg (Oregon) i Princeton (New Jersey).

- W Princeton dostałem zaskakującą propozycję wyjazdu do Chin - mówi Gabriel Mazurkiewicz. - Czemu nie spróbować - pomyślałem. Związek pływacki prowincji Jiang Su, małej jak na chińskie realia, bo zamieszkałej przez... 85 milionów ludzi, poszukiwał trenera za pośrednictwem firmy z Kalifornii, prowadzonej przez Chinkę. Miałem być tam trzy lata, ale wytrzymałem osiem miesięcy. Pracowałem w Nanjing, w instytucie sportu trzy razy większym od AWF na Bielanach. Czułem się, jak w więzieniu. Miałem tłumaczkę, która "nauczyła mnie Chin", ale odsunęli ją. Nowa dopiero uczyła się angielskiego i ja jej pomagałem, a nie ona mnie. Niuanse szkoleniowe często tłumaczyła na opak. Donosiła przełożonym o każdym moim kroku, o moich pomysłach. Byłem odizolowany, bo do miasta trzeba było jechać godzinę metrem. Nikt wokół nie znał angielskiego. Na mistrzostwach Chin moi zawodnicy osiągnęli najlepszy wynik od 20 lat, zdobyli trzy złote, srebrny i trzy brązowe medale, a menedżerka powiedziała, że... oczekiwali więcej! To była kropla, która przelała szklankę. Wracam - postanowiłem. I nie do USA, ale do mojej Łodzi - dodaje Mazurkiewicz.

Podzielić się wiedzą
Od 10 miesięcy Gabriel Mazurkiewicz jest w rodzinnym mieście i ma dość smutne refleksje.

- Czuję się trochę odepchnięty - mówi. - Odnowiłem kontakty w środowisku pływackim, chciałbym podzielić się doświadczeniami. Mam zapisane pięć tysięcy treningów, konsultowałem się wielokrotnie z najlepszymi szkoleniowcami amerykańskimi. Jestem otwarty na współpracę, ale nikt nie jest nią zainteresowany. Nie chodzi o pieniądze, chcę się po prostu podzielić wiedzą. Miałem wykłady dla trenerów w USA, światowa federacja pływacka FINA zaprosiła mnie do Bangladeszu w ramach pomocy krajom trzeciego świata. W Stanach popularne są kliniki prowadzone przez najwybitniejszych trenerów. Wszyscy chętnie dzielą się spostrzeżeniami, choć jest kult rywalizacji. W kraju tego nie dostrzegam - dodaje trener.

Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki