Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jerzy Kropiwnicki: Za sto tysięcy uratuję budżet miasta [WYWIAD]

Sławomir Sowa
Jerzy Kropiwnicki
Jerzy Kropiwnicki DziennikŁódzki/archiwum
Z Jerzym Kropiwnickim, byłym prezydentem Łodzi, o finansach miasta rozmawia Sławomir Sowa.

Miasto jest na granicy 60 procent ustawowego dopuszczalnego zadłużenia. Jakie kroki zaproponowałby Pan, aby Łódź z tego wyszła?
Jak mnie pan Tusk mianuje komisarzem, to mogę się za to zabrać. Żartowałem. Ale proszę bardzo - jeżeli pani Zdanowska zapłaci mi sto tysięcy złotych ryczałtem, a Rada Miejska zobowiąże się do przegłosowania bud-żetu, który ułożę, to mogę się tego podjąć. Jestem jednym z lepszych fachowców w kraju, jeśli chodzi o ekonomię i nie pracuję za darmo. Myślę, że do końca tej kadencji dałoby się zredukować zadłużenie do 45 procent.

Według wieloletniej prognozy finansowej, za dwa lata to zadłużenie ma sięgnąć 68 procent.
To jest dramat. Najpierw należałoby dokonać biczowania obecnej władzy, zwłaszcza Rady Miejskiej, która budżet uchwala. Pani Zdanowska nie dysponuje większością w tej radzie, a ponieważ jest osobą bardzo łagodną i nie ma mojego temperamentu, to siłą rzeczy musi kolejnym żądającym realizować postulaty miłe ich wyborcom, choćby nawet nie były priorytetowe dla miasta. Po prostu musi kupować poparcie swoich radnych.

Wydawałoby się, że tą metodą kupuje się poparcie opozycji...
No właśnie. Zdradzę panu pewną kuchnię. Zawsze zostawiałem kieszonkę budżetową, w której były pieniądze na to, żeby robić dobrze opozycji, jeżeli chcieliśmy uzyskać jej wsparcie dla dobrego budżetu. Wielkość tej kieszonki była ściśle tajna. I muszę panu powiedzieć, że Platforma była wyjątkowo łapczywa na takie kawałki i do dziś się tego nie oduczyła. Nawet nie powiem panu, ile musiałem zapłacić za nie do końca przekonujące projekty, z jakimi przyszli do mnie panowie z władz klubu, żebym mógł przeforsować rzeczy, które miały fundamentalne znaczenie dla naszego miasta. Nawiasem mówiąc, panowie zobowiązali się wtedy w zamian do głosowania za absolutorium, ale oczywiście zagłosowali przeciw. No, ale jak ktoś się dogaduje z panem Walaskiem, to musi się liczyć z tym, że jego słowo jest właśnie takie, jakie jest.

A z jakim długiem Pan zaczynał swoje rządy w 2002 roku?
Sytuacja była podobna jak teraz. W dodatku otrzymałem ostrzeżenie od agencji ratingowej, że może nastąpić obniżenie wiarygodności finansowej miasta, a to byłby dramat z punktu widzenia kosztów kredytów, zarówno dla miasta, jak i dla inwestorów krajowych i zagranicznych. Trzeba więc było dokonać bardzo ostrych cięć. Nie podlegały im tylko wydatki na cele społeczne i związane z bezpieczeństwem miasta. Drugą kategorię stanowiły pozostałe wydatki, przy czym w tych wszystkich pozostałych uprzywilejowaną pozycję zajmowało to, co wiązało się z zamiarami inwestycyjnymi, które mogły spowodować w niedługim czasie wzrost zatrudnienia. Cięcia poszły według tego samego wskaźnika 10 procent we wszystkich działach, poza tymi, które wymieniłem. Takie cięcia zrobiłem tylko raz. Przez następne lata trzymałem budżet twardą ręką do tego stopnia, że w kolejnych swoich badaniach agencje ratingowe systematycznie podnosiły wskaźnik wiarygodności finansowej Łodzi, co miało wpływ na jej atrakcyjność dla inwestorów. Zadłużenie miasta utrzymywało się wtedy na poziomie 32, 33 procent. Jednocześnie dbałem o wysoki procent inwestycji w całym budżecie i pilnowałem, żeby zadłużenie nie skoczyło mi, broń Boże, pod 50 procent. Co roku Łódź otrzymywała coraz wyższe oceny wiarygodności finansowej.

Więc co się stało, kiedy stracił Pan władzę?
Po pierwsze, udział inwestycji w budżecie spadł na korzyść wydatków bieżących. To spowodowało, że Łódź straciła rozpęd rozwojowy i wynikający stąd wzrost zatrudnienia. Po drugie, od czasu, kiedy przeprowadzono czystkę w urzędach - nawet wśród osób, które politycznie nie miały ze mną nic wspólnego, ale znały się na czymś - zaczęła spadać ściągalność podatków, które zależą od miasta, na przykład podatków od nieruchomości. Myśmy ten wskaźnik ściągalności nieustannie podnosili. Po moim odwołaniu służby, które zajmowały się ewidencjonowaniem i szacowaniem nieruchomości, zostały zdziesiątkowane. Następne niepokojące zjawisko to rozpędzenie ekip, które zajmowały się określonymi programami unijnymi, w trakcie ich realizacji. To spowodowało, że dramatycznie zmniejszył się dopływ środków z Unii Europejskiej. Na dodatek zaczęto uprawiać zabawę "donieś do prokuratora, donieś do Unii". Co mi dzisiaj z tego, poza satysfakcją moralną, że kilka dni temu komisja kontrolna UE (OLAF) i prokuratura uznały, iż rachunki dotyczące oczyszczalni ścieków były w najlepszym porządku i nie było podstaw do stawiania zarzutów? Przez te lata ciągano moich ludzi na przesłuchania. Można wyobrazić sobie, jaki to tworzy klimat dla następców. Kolejny czynnik, który ma negatywny wpływ na finanse Łodzi, to prezenty robione przez władze krajowe różnym grupom społecznym, kosztem samorządów lokalnych. Na przykład słuszne podwyżki dla nauczycieli, za które jednak płaci samorząd.

Niektórzy twierdzą, że dzisiejsze zadłużenie Łodzi, to częściowo scheda pańskich rządów. Przez kilka lat utrzymywał je Pan na poziomie 32, 33 procent, ale w roku 2009 było to już 41 procent.
Scheda po mnie? Ja miałem 41 procent, oni mają 60. Ale powiem panu, jak to było. Uprzedziłem agencje ratingowe, że za rok 2009 nastąpi podniesienie tego wskaźnika, zapytali, do jakiego pułapu i na jak długo. Odpowiedziałem, że na rok i nie przekroczy 45 procent. Odpowiedzieli, że OK. W tamtym czasie trzeba było dokonywać poważnych wydatków inwestycyjnych na terenie miasta i oni to rozumieli. Kiedy odchodziłem z urzędu, agencje ratingowe wypowiedziały się bardzo pozytywnie o zostawionym budżecie.

Rozm. Sławomir Sowa

Damy ci więcej - zarejestruj się!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki