18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szewach Weiss: w Łodzi spontanicznie mówimy sercem [WYWIAD]

Paweł Patora
Szewach Weiss
Szewach Weiss Marcin Osman/polskapresse
Z prof. Szewachem Weissem, byłym ambasadorem Izraela w Polsce, byłym przewodniczącym Knesetu, przyjacielem Polski, rozmawia Paweł Patora.

Jak ocenia Pan wspólną inaugurację roku akademickiego na dwóch łódzkich uniwersytetach?
Ona była, w moim przekonaniu, jedną z najciekawszych na świecie. Wy może tego tak nie czujecie, ale ja - patrząc z zewnątrz - widzę, że była wyjątkowa. Pojednanie między uczelniami zasługuje na duże uznanie. Niestety, każda elita, każdy uniwersytet ma podejście - przepraszam - neofeudalne. Nikomu nie odda kluczy. Żadne ministerstwo nikomu nie odda kluczy, żadne miasteczko nie chce się jednać z innym. Tutaj te uniwersytety muszą być bardzo odważne, prestiżowe i czuć się bardzo dobrze naukowo, że zdecydowały się na takie prawdziwe braterstwo. To jest coś cudnego. Dwa doktoraty na jednej uroczystości, ci studenci, tamci studenci, umowa o współpracy i gość światowej klasy. Język angielski, polski, hebrajski, wszystko razem. Pomyślałem sobie: Boże ty mój! Gdyby Julian Tuwim lub Słonimski byli na tej uroczystości, powstałby piękny wiersz o uniwersaliz-mie naukowym i solidarności.

My tu w Łodzi mówimy sercem - powiedział Pan podczas uroczystości. Dlaczego?
Powiedziałem też, że historia w takich miejscach jak Łódź nie chce być historią. Jest cały czas rzeczywistością, w takim miejscu, z takimi pamiątkami… Aaron Ciechanover jest dumą Izraela - naukowcem, lekarzem, humanistą. Jest może najwybitniejszym chemikiem na świecie. Nie tylko ze względu na Nagrodę Nobla. O nim się mówi cały czas - taki nowy Einstein. Ja zajmuję się innymi sprawami i nie jestem tak ważny naukowo, ale mam coś do powiedzenia w zagadnieniach historii polsko-żydowskiej. I my spontanicznie, będąc w Łodzi, mówimy sercem.

Co tutaj szczególnie chwyta za serce?
Do Polski, do Łodzi przyjeżdżamy zawsze z sercem i tęsknotą, bo pamiętamy, co tutaj było i co mogło być, gdyby nie zagłada podczas drugiej wojny światowej. Przecież jest to miasto, w którym kiedyś było tylu Żydów! Miasto, gdzie każde okienko, każde stare drzwi mówią do nas po żydowsku, w języku jidysz. Tutaj człowiek musi mówić od serca. Widziałem, że prof. Ciechanover przygotował na tę uroczystość naukową przemowę. Zrezygnował z niej jednak, czując, jaki tutaj jest klimat. Mówił o swoich polskich korzeniach. Przedstawił świadectwo urodzenia taty, który przyszedł na świat w Mławie, pokazał zdjęcie domu mamy w Warszawie, mówił też o przodkach z Ciechanowa - miasta, od którego ma nazwisko.

Pan podobnie, przyjmując rok temu dyplom doktora honoris causa Uniwersytetu Medycznego w Łodzi, wyraził swoje osobiste refleksje…
Chciałem wtedy dać wykład historyczny, ale nie mogłem. Od razu wróciłem do Łodzi Rubinsteina, Tuwima, Edelmana, Poznańskiego, do Łodzi wspólnej kultury polsko-żydowskiej. Ilu tu było żydowskich lekarzy, profesorów, twórców, pracujących razem z Polakami!

Jak się zaczęły Pana osobiste kontakty z Łodzią?
Uwielbiałem Marka Edelmana, wiedząc dokładnie, że jest twardy, że nie jest syjonistą. Ja jestem syjonistą, a on był bundowcem. W Izraelu nie wszyscy go ładnie przyjmowali. Oczywiście jego koledzy, powstańcy z getta, żołnierze Armii Krajowej, ci, którzy walczyli razem z nim, kochali go. Ale syjoniści nie. A ja mam duszę ogólnożydowską. I myślałem, że fakt, iż ten człowiek mieszka tu w Łodzi, ma wymiar symboliczny. Bo to przecież niemożliwe, żeby Polska, żeby Łódź była pusta, skoro żyło tu tylu Żydów. I zawsze gdy jako ambasador Izraela w Polsce miałem jechać z Warszawy na przykład do Krakowa, to mówiłem mojemu kierowcy, żebyśmy wyjechali dwie lub trzy godziny wcześniej, żeby odwiedzić Marka Edelmana. Był koniak francuski i rozmowa w jidysz. Tak to się zaczęło. A potem to się rozszerzyło.

W jaki sposób?
Spotkałem Symchę Kellera i innych... Tu też była kuchnia mojej mamusi, która co prawda mieszkała w Borysławiu, ale kuchnia była tam ta sama - kartoflanka, placek po żydowsku, ryba po żydowsku, trochę modlitwy… Później byłem zapraszany na różne uroczystości, na przykład rocznice likwidacji getta w Łodzi.

Powiedział Pan w piątek, że prof. Ciechanover jest Pana przyjacielem. Skąd ta przyjaźń, skoro pracujecie Panowie w różnych dziedzinach nauki?
Jestem od niego o 12 lat starszy. On mieszkał w Hajfie, trzy domy dalej niż moja świętej pamięci małżonka. Gdy chodziłem do niej jako narzeczony, choć miałem 30 lat, już byłem popularnym dziennikarzem izraelskiego radia. On do mnie podchodził i rozmawialiśmy. Potem, gdy byłem profesorem na uniwersytecie w Hajfie, on był już wtedy najsłynniejszym, choć młodym profesorem w Technionie. Chcieliśmy pojednania obu tych uczelni. Ja to bardzo popierałem, młodzi naukowcy w Technionie też, ale nasi "baronowie" nie chcieli oddać kluczy. Dlatego może nie wszyscy wiedzieli, dlaczego on wczoraj powiedział, że nie jest zwykłą sprawą pojednanie między uniwersytetami. Tymczasem nawiązał w ten sposób do naszej biografii.

Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki