Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ryszard Kotys: Miałem zagrać Ferdka Kiepskiego

Anna Gronczewska
Ryszard Kotys
Ryszard Kotys Tomasz Bolt
Z Ryszardem Kotysem, emerytowanym dziś aktorem Teatru im. Stefana Jaracza w Łodzi, o roli Mariana Paździocha w "Świecie według Kiepskich" i nie tylko rozmawia Anna Gronczewska:

Niedawno skończył Pan 80 lat. Co sprawia, że znajduje się Pan w tak dobrej kondycji?
Zdrowy tryb życia i praca. Ja ciągle pracuję, muszę się zmobilizować, by pójść do pracy. A to człowieka trzyma w dobrej kondycji.

A taki jubileusz to czas na podsumowania?
Nie, bo nie traktuję swego życia tak, jakby było zamknięte. Tak samo aktorstwa. Lata tu nie decydują. Można coś zagrać nawet na łożu śmierci. Na przykład zagrać w filmie umierającego. I stworzyć wspaniałą kreację!

Ze swojej kariery aktorskiej jest Pan zadowolony?
Tak. Dobrze mi się ułożyła. Zacząłem od teatru w Kielcach, który prowadzili Irena i Tadeusz Byrscy, mający taką przedwojenną pasję pracy dla ludzi. Potem przeszedłem do teatru Krystyny Skuszanki w Nowej Hucie. Teatru jak na na owe czasy awangardowym. Współpracowali z nami na przykład tacy scenografowie jak Józef Szajna, Tadeusz Kantor, Krystyna Zachwatowicz. Jeździliśmy po świecie, co było wtedy wielką sprawą. Na przykład w 1957 roku pojechaliśmy na festiwal do Wenecji ze "Sługą dwóch panów". W następnym roku pojechaliśmy do Paryża. Odwiedziliśmy również Moskwę, Leningrad, gdzie idea awangardy była żywa, można było się czegoś nauczyć. Przez wiele lat pracowałem w Teatrze Polskim we Wrocławiu.

Kiedy zaczął się łódzki etap Pana życia?
W 1989 roku. W rezultacie najdłużej pracowałem w Łodzi, w Teatrze imienia Stefana Jaracza. Tu przeszedłem na emeryturę. Jeszcze jako emeryt grałem w dwóch sztukach. Ale gdy związałem się z serialem "Świat według Kiepskich" praca w teatrze zaczęła mi trochę przeszkadzać. Poza tym nie miałem ze strony dyrekcji propozycji, które byłyby nie do odrzucenia. W Łodzi zagrałem przecież bardzo wiele znaczących ról. Za czasów dyrektora Bogdana Hussakowskiego, ale też Waldemara Zawodzińskiego.

Może Pan o sobie powiedzieć, że jest łódzkim aktorem?
Między innymi łódzkim, ale nie tylko łódzkim. Bardzo ważna była dla mnie praca w Teatrze imienia Stefana Jaracza, ale nie mogę zapomnieć o tym, co zrobiłem we Wrocławiu czy Nowej Hucie.

Gra Pan wiele, wystąpił między innymi w około stu filmach. Którą rolę Pan najmilej wspomina?
Trudno powiedzieć. Na pewno rolę w "Szpitalu przemienienia" reżyserowanym przez Edwarda Żebrowskiego, w "Wielkim Szu" Sylwestra Chęcińskiego. Warto by też wspomnieć epizod z "Samych swoich", gdzie sprzedawałem kota, który pochodzi z miasta Łodzi. Co do tej pory pamięta wiele osób, które się ze mną spotykają. Dobrze też wspominam "Niedzielne dzieci" Agnieszki Holland, gdzie zagrałem jedną z głównych ról.

Często nazywano Pana jednak mistrzem ról drugiego planu...
Grałem wiele ról drugoplanowych, epizodów, ale byłem zauważalny. Ludzie mnie zapamiętywali. Wydaje mi się, że byłem przydatnym aktorem filmowym. Reżyserzy wskazywali często na mnie, podkreślali że ja tylko mogę zagrać tę rolę. Bez względu na to, czy była mała czy duża. Nie trafiałem na plan z łapanki. Obsadzenie mnie było przemyślane.

Nie marzy Pan jeszcze o zagraniu wielkiej, głównej roli?
Taką rolę chciałby zagrać każdy aktor. Pewnie dałbym sobie z nią radę. Tak się złożyło, że nie dostałem takich propozycji. O przepraszam, miałem je w młodości. Antoni Bohdziewicz chciał, bym zagrał główne role w dwóch jego filmach, ale nie zostały one zrealizowane. Może gdyby je wyprodukowano, inaczej potoczyłoby się moje aktorskie życie?

Czy to prawda, że w "Świecie według Kiepskich" to Pan miał grać Ferdka Kiepskiego?
Tak. Scenarzyści tego serialu pamiętali mnie z desek wrocławskiego teatru, z filmów. Zapomnieli tylko, że już trochę inaczej wyglądam, mam więcej lat. A Ferdka Kiepskiego miał zagrać człowiek będący czterdziestoletnim małżonkiem i ojcem rodziny. Kiedy okazało się, że nie mogę wcielić się postać Ferdynanda, zaproponowali mi inną rolę, właśnie Mariana Paździocha. Początkowo miał to być epizod, a z czasem rozrósł się on do jednej z głównych ról. I tak już zostało.

Teraz jest Pan kojarzony głównie z Marianem Paździochem...
Tak. Nakręciliśmy ponad czterysta odcinków "Świata według Kiepskich". Teraz nie ma dnia, by w Polsacie nie można było obejrzeć tego serialu. Pokazywane są premierowe odcinki, ale też powtarzane stare. Świadczy to o tym, że widzowie bardzo lubią bohaterów tego serialu. A stacji opłaca się go pokazywać. Polsat to telewizja komercyjna i by nas nie trzymali, gdybyśmy nie przynosili im dochodów.
Na czym polega fenomen "Świata według Kiepskich"? Czy wynika z tego, że lubimy się śmiać z głupszych od siebie?
Coś w tym jest. Widzę to na podstawie swojej roli. Marian Paździoch nie jest kryształową postacią, wręcz przeciwnie. Ma różne wady. A ludzie uważają, że jest sympatyczny, bo prawdziwy. Nigdy nie spotkałem kogoś, kto by był na Paździocha obrażony, mówił, że postępuje niemoralnie. Kiedyś na czym to polega tłumaczył mi pewien student, z którym jechałem pociągiem. To ciekawe spostrzeżenia.

Na czym więc to polega?
Bo ludzie są tacy, jak Paździoch. Wydaje mi się, że sukces całego serialu wynika z tego, że ludzie utożsamiają się z występującymi w nim postaciami. Mają też poczucie, że są od nich lepsi, mądrzejsi. Mogą się z tego pośmiać. Jeżdżąc ostatnio po Polsce z przedstawieniem "Andropauza" spotkałem się z takim odbiorem serialu, postaci Paździocha, że nawet sobie tego nie wyobrażałem. Nie myślałem, że widzowie traktują to tak serio. Ten serial cieszy się naprawdę ogromną popularnością, która nas aktorów dotyka. Co bywa czasem przekleństwem. A ta popularność wykracza poza granice kraju. Niedawno byłem w Kanadzie i okazało się, że tam mamy wiernych wielbicieli. Z podobnym zainteresowaniem spotkałem się w podczas wizyty w Hanowerze.

Polubił Pan Mariana Paździocha?
Ja nie traktuję go jako postać, którą się lubi lub nie. Patrzę na to z innej strony. Jestem aktorem, który ma do zagrania taką wyrazistą postać, z jej wadami, zaletami i niesamowitą fantazją. On przecież bez przerwy coś znajduje, interesuje się też sprawami galaktyki, a nie tylko swojego podwórka. Z wielką przyjemnością prowadzę postać Paździocha. Ja przecież się z nim nie utożsamiam, tylko ludzie sądzą, że gdy widzą mnie na ulicy, to są przekonani, że zobaczyli Paździocha. Niektórzy myślą, że zszedłem z ekranu. Ludzie mówią do mnie: "Panie Marianie"! Ja mam dystans do tego, jestem aktorem. Bardzo przyjemnie się gra Paździocha, zawsze coś nowego może mnie spotkać podczas odtwarzania tej postaci. Grając go wcielam się też w inne role, w które on się przebiera. Jest na przykład badaczem gwiazd, a to człowiekiem planującym różne wyprawy. To dla mnie bardzo barwna postać.

Czy to prawda, że scenarzyści nawet nazwiska Mariana nie wybrali przypadkowo?
Tak. Któryś z producentów opowiadał, że usłyszeli piosenkę: "Na podwórku u Paździocha"... Tak się im spodobała, że Paździoch pojawił się w serialu. Kiedyś na spotkaniu w Lubomierzu spotkałem człowieka, który przyniósł koszulkę sportową i poprosił, bym napisał na niej: "Paździochowi - Paździoch".

Dlaczego akurat tak?
Wytłumaczył, że ma znajomego Paździocha, który jest bardzo dobrym człowiekiem. I chciałby mu zanieść koszulkę z moim podpisem.

Czy przez te wszystkie lata Paździoch nie stał się trochę lepszym, sympatyczniejszym człowiekiem?
Ostatnio obejrzałem kilka odcinków sprzed lat. Widzę rozwój postaci Paździocha. On jest bardzo związany z naszą rzeczywistością.

Jeszcze niedawno mówiło się, że "Kiepscy" zakończą swój żywot, a ciągle powstają nowe odcinki serialu.
Serial jest emitowany od trzynastu lat i dalej się podoba. W środy można oglądać premierowe odcinki. W styczniu mamy następną sesję zdjęciową i nikt nie ma zamiaru z nas zrezygnować.

Dziś nikt nie wyobraża sobie Paździocha bez Ferdka Kiepskiego i odwrotnie...
Chyba tak. Są sobie przypisani, nie mogliby bez siebie żyć. Był taki moment załamania, że myślano, by zmienić sąsiadów Ferdka. Nic z tego nie wyszło. Od razu odrzucono taki pomysł. Scenarzyści zaznaczyli, że tego nie zmienią. Te postacie i konflikt pomiędzy nimi, czasem współpraca, są osią tego serialu. Niektóre postacie same odpadły. Jak babka, którą świetnie grała Krystyna Feldman. Nie ma już listonosza, w którego wcielał się Bohdan Smoleń. Bo jak nie ma babki, to nie ma przecież komu przynosić renty.

Takich kamienic jak ta, w której mieszkają Kiepski i Paździoch, bez wygód, ze wspólną ubikacją na korytarzu, jest jeszcze w naszym kraju sporo?
Myślę, że na prowincji jest takich miejsc sporo. Pewnie spotka się też je i w Łodzi. Tu w centrum, przed bramami kamienic, można spotkać ludzi pijących piwo, nie mających pracy. W innych miastach takie obrazki spotyka się na peryferiach. W Łodzi niestety widzi się w samym jej sercu. Tym różni się od innych miast.

Często bywa Pan w Łodzi?
Mam tu mieszkanie, ale teraz częściej przebywam pod Poznaniem. Czasami odwiedzam Łódź.

Zobaczymy Pana znów na scenie Teatru imienia Stefana Jaracza?
To zależy od propozycji dyrekcji teatru. Ja już nie jestem w zespole, więc nie mogę niczego proponować.

Czego Panu życzyć?
By życie artystyczne, zawodowe nadal układało się dobrze. I bym miał ciągle tyle sił, bym mógł dalej występować.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Ryszard Kotys: Miałem zagrać Ferdka Kiepskiego - Dziennik Łódzki

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki