Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polityka blisko śmietnika, czyli ile będzie kosztować śmieciowa rewolucja

Jolanta Sobczyńska, Piotr Brzózka
Krzysztof Szymczak
Jeszcze nigdy w historii polityka samorządowa nie zeszła tak blisko poziomu śmietnika. Dosłownie. 18 zł za śmieci segregowane, 36 zł za spontanicznie wrzucone do kosza - czy właśnie tyle w 2013 roku zapłacimy za wywóz odpadów w Łodzi? Takie stawki zaproponował magistrat i w takiej, a nie innej postaci sprawę poddano konsultacjom społecznym.

Kwestia opłat zdążyła już wywołać falę złych emocji. Nic dziwnego. Łodzianie usłyszeli wszak, że z dnia na dzień ich opłaty wzrosną, w niektórych skrajnych przypadkach nawet o kilkaset procent. Tu mowa o tych, którzy dziś swojej spółdzielni płacą 6 czy 7 zł. Dość powiedzieć, że według nowych reguł czteroosobowa rodzina niesegregująca śmieci miałaby płacić za ich odbiór 144 zł miesięcznie.

Fala wzburzenia szybko opanowała kręgi polityczne. To też nic dziwnego - na kieszeniach wyborców można dużo ugrać, można też stracić. Dostrzegają to najwyraźniej w samym magistracie. Do niedawna oficjalną linię prezentował głównie wiceprezydent Radosław Stępień, który przedstawiał stawki. Stępień tłumaczył też, że kwoty są zawyżone o 30-procentową "stawkę ryzyka", wynikającą między innymi z oceny tego, jak wielu mieszkańców za śmieci może nie zapłacić w ogóle. Dziś jednak prezydent miasta Hanna Zdanowska krytykuje miejskie służby za te kalkulacje i zapowiada, że za śmieci zapłacimy mniej.

O co chodzi? Czy prezydent Stępień blefował, by mieć z czego zejść pod żądaniami opozycji? Czy Hanna Zdanowska prowadzi odrębną grę i podejmuje ruchy, uwarunkowane sytuacją polityczną, w dodatku wewnątrzpartyjną? A może to zabawa w złego i dobrego policjanta, wskutek której zapłacimy wprawdzie więcej niż dziś, ale bez narzekania, bo z przeświadczeniem, że mogło być dużo gorzej?

Przyczyną całego zamieszania jest tzw. ustawa śmieciowa, wchodząca w życie 1 lipca 2013 roku, szlachetna w założeniach, ale przynosząca - jak widać - ogrom zamieszania w praktyce. Mówiąc w skrócie, nowe prawo nakłada na gminy obowiązek zarządzania odpadami. To samorządy, wspólnie z wyłonionymi w przetargach firmami, będą się zajmować odbieraniem naszych śmieci. To samorządy, a nie firmy śmieciarskie, będą teraz naszym partnerem. Dlatego też gminy w całym kraju mają ustalić reguły oraz określić koszty i wynikające z tego stawki dla mieszkańców.

Ten nowy "podatek", jak nazywają opłatę niektórzy, mają płacić bez wyjątku wszystkie gospodarstwa domowe. W zamierzeniach autorów, przepisy mają ukrócić praktyki, stosowane zwłaszcza przez niektórych właścicieli domów jednorodzinnych, którym zdarza się nie podpisywać umów na wywóz nieczystości, a śmieci palić we własnym zakresie, wyrzucać na dzikie wysypiska bądź podrzucać do ogólnie dostępnych kontenerów, stojących na osiedlach wielorodzinnych. Założenie jest proste - skoro płacić będą wszyscy mieszkańcy, nikomu nie będzie się opłacać wywożenie śmieci do lasu.

Na początku posłowie chcieli, by stawki za wywóz śmieci samorządy ustalały w przeliczeniu na mieszkańca. W związku z problemami, dotyczącymi doliczenia się tychże, zwłaszcza w dużych ośrodkach akademickich, na wniosek Senatu wprowadzono też inne możliwości naliczania opłat: zależnie od powierzchni mieszkania, zależnie od ilości zużywanej w gospodarstwie domowym wody, a także ryczałtem, od posesji. Żadna metoda nie jest idealna, o czym przekonują się samorządy, decydując się na którąkolwiek z nich.

Zawsze można powiedzieć, że wspomniane stawki wybraliśmy sobie sami. Magistrat zorganizował wszak konsultacje społeczne. Decydowaliśmy, czy wolimy płacić od osoby, czy od metra kwadratowego mieszkania. Orientacyjne stawki uczciwie zostały podane. Wybieraliśmy więc - 18,12 zł od głowy kontra 1 zł za metr. W plebiscycie (również esemesowym) łodzianie zdecydowanie postawili na pierwsze rozwiązanie.

Nasz wybór metody naliczania opłat radni miejscy mają przyklepać na sesji 5 grudnia i w tej kwestii kontrowersji raczej nie będzie. Na tym samym posiedzeniu mają jednak zapaść decyzje, dotyczące konkretnych stawek za odbiór i zagospodarowanie odpadów. To oznacza, że połowę swojej kadencji władze będą świętować w napiętej atmosferze.

Prezydent Hanna Zdanowska podkreśla wprawdzie na każdym kroku, że śmieci nie mają barw politycznych, jednak kwestia "podatku śmieciowego" elektryzuje nie tylko opinię publiczną. Śmieciami grają dziś w Łodzi wszystkie ugrupowania polityczne. Stosowne uchwały, dotyczące śmieci, miały trafić na sesję 21 listopada, nic takiego jednak się nie stało. Od kilku tygodni poszczególne partie dyskutują o sprawie we własnym gronie, ich przedstawiciele spotykają się też z prezydentem. Część radnych SLD przekonuje, że do czasu sformułowania konkretnej uchwały stawka za śmieci segregowane zostanie obniżona z 18 do 12,5 złotego. SLD przedstawiło zresztą wczoraj swoje propozycje. Do 10 zł za śmieci segregowane i do 15 za niesegregowane.

Znacznie ciekawsze jednak jest to, że zaproponowane na początku przez Stępnia stawki otwarcie krytykuje nawet część radnych rządzącej Łodzią Platformy Obywatelskiej. Łukasz Magin wylicza: pod koniec października Ministerstwo Środowiska poinformowało, że samorządy, które już przyjęły swoje stawki, określiły je na poziomie 7 - 10 zł. Zaś Krajowa Izba Gospodarcza szacuje, że średnia opłata za odbiór odpadów - biorąc pod uwagę zarówno śmieci posegregowane, jak i nieposegregowane - kształtuje się na poziomie 15 zł za osobę.

Żeby było jeszcze ciekawiej, własne służby komunalne otwarcie zaatakowała Hanna Zdanowska. Pani prezydent twierdzi dziś, że wymieniane na etapie konsultacji kwoty były jedynie propozycjami, na pewno zaś nie może być tak, że opłata za śmieci niesegregowane będzie aż dwukrotnie wyższa od tej za odpady segregowane (co akurat stoi chyba w sprzeczności z założeniami twórców ustawy, którzy chcieliby, aby ta pierwsza stawka była swoistą karą za niesegregowanie odpadów).

Pytanie, skąd ta wolta na szczytach magistratu? Odpowiedzi może być kilka. Rzecz pierwsza - tak się składa, że przeciw wysokim opłatom opowiada się grupa radnych, z których część politycznie kojarzona jest z byłym ministrem sprawiedliwości Krzysztofem Kwiatkowskim. To stawia nieco Hannę Zdanowską (obóz Cezarego Grabarczyka) pod murem - rozgrywki frakcyjne w PO zawsze miały niebagatelne znaczenie, a tu kwestia budzi na tyle duży społeczny oddźwięk, że nie można wykluczyć rozłamu w klubie radnych. Czy to dłuższego czy doraźnego w sprawie opłat śmieciowych. Gdyby rządzącej ekipie zabrakło głosów do przeforsowania stawek 18 i 36, byłoby to PR-ową kompromitacją, co więcej stawiało prezydent Zdanowską po złej stronie mocy. Dlatego zmuszona jest podjąć inicjatywę.
Dużo mniej prawdziwa wydaje się teza, też gdzieś pojawiająca się na korytarzach, że prezydent Zdanowska postanowiła "ugotować" Radosława Stępnia, którego ustami magistrat komunikował wcześniej wysokość opłat. Zostawiając więc political fiction, być może chodzi po prostu o czysto rynkową grę w złego policjanta. Łatwiej wyjść przed kamery i powiedzieć, że łodzianie zapłacą 12 zamiast 18 zł niż przekazać komunikat: płaciliście spółdzielni 6 zł, teraz stawka rośnie do 12. Kwota ta sama, a percepcja kompletnie odmienna - to jeden z podstawowych zabiegów, stosowanych w negocjacjach handlowych. Choć może nie wygląda to zbyt elegancko, biorąc pod uwagę, że za stołem nie siedzi wrogi negocjator, lecz mieszkańcy. Zresztą niemal od początku po cichu mówiono, że 18 zł to stawka do negocjacji. Żeby było z czego zejść, jak opozycja podniesie larum. A wiadomo, że opozycji za drogo będzie zawsze i bez wyjątku.

Co na to wszystko Radosław Stępień? W czwartek wiceprezydent powiedział, że w poczuciu odpowiedzialności nie zaproponuje stawek, które nie bilansowałyby systemu. Zaznaczył, że trwają konsultacje z "siłami politycznymi" i jest możliwie dojście do konsensusu. Gdyby jednak porozumienie to doprowadziło do uchwalenia opłat zbyt niskich, musimy liczyć się z tym, że w przyszłości zostaną one podniesione bądź też dołożymy do interesu z budżetu miasta. Czyli w domyśle - i tak ktoś na tym straci.

Tak jak wspomnieliśmy powyżej, nowe przepisy mają uszczelnić system zarządzania odpadami, między innymi poprzez powszechny obowiązek wnoszenia opłat do kasy gminy. W Łodzi władze najwyraźniej nastawiły się na to, że szczelność nie będzie zbyt duża - tak to przynajmniej artykułował Radosław Stępień. Wiceprezydent z rozbrajającą szczerością tłumaczył, że opłata byłaby zdecydowanie niższa, gdyby nie stawka ryzyka, wynosząca aż 30 procent. Wynika ona między innymi z założenia, że duża część mieszkańców za wywóz śmieci nie zapłaci. Bo przecież czynszu też liczna grupa łodzian nie płaci.

Niestety, deklaracja ta zabrzmiała jak wyraz kapitulacji. Zamiast zakładać skuteczną windykację należności, miasto z góry postanowiło przerzucić na mieszkańców obowiązek pokrycia strat. Wypowiedzią swoją wiceprezydent Stępień przyznał się do bezradności miasta, co gorsza de facto zaproponował uczciwym łodzianom, by zapłacili za nieuczciwych. Trafnie ktoś zauważył - co działoby się, gdyby zastosowaną tu logikę doprowadzić do granic absurdu i założyć, że nie płaci 99,9 procent mieszkańców. Czy wówczas ten promil płacących pokrywałby z własnej kieszeni cały koszt wywozu śmieci? Czy na barki kilku mieszkańców zrzucona zostałaby odpowiedzialność uregulowania kilkunastomilionowego rachunku?

Jasne jest, że nie zapłacą wszyscy, jasne jest też, że w przyszłości złożą się na to pozostali, jednak stawianie sprawy a priori jest głęboko niepedagogiczne. Warto też z większą wiarą podejść do kwestii odzyskiwania długów, choćby i dotychczasowe doświadczenia miasta w tej materii nie były udane. Na szczęście można podejrzewać, że władze miasta nie utrzymają 30 procent, bo i to od początku miał być przedmiotem negocjacji z Radą Miejską. Pytanie, ile w rzeczywistości prezydent jest w stanie zejść z kwoty początkowej. Radni SLD zgadzają się na stawkę ryzyka, taką, jaka obowiązuje przy podatku od nieruchomości. Dużo niższą - rzędu 5 procent. O takiej wartości wspomina też twórca ustawy, poseł Tadeusz Arkit z PO.

Na razie wiele samorządów wstrzymuje się jeszcze z ogłaszaniem wysokości opłat. Nie jest pewne, czy ustawa nie wyląduje w koszu, wysłana tam przez Trybunał Konstytucyjny. Ten zajmie się śmieciami z inicjatywy samorządu Inowrocławia. Bo sprawa śmieci to też problem przyszłości miejskich spółek, którym miasta powierzały odbiór nieczystości z gminnych nieruchomości. Tymczasem w nowej ustawie śmieciowej pojawił się zapis, który zmusza samorządy do rozpisywania przetargów na odbiór śmieci. W zamyśle - konkurencja ma sprawić, że ceny, a więc i opłaty dla mieszkańców będą niższe.

Samorządy sprzeciwiają się temu rozwiązaniu, martwiąc się o interes własnych przedsiębiorstw. Inowrocław już zareagował, a grupa radnych PO z Łodzi przygotowała projekt uchwały, popierający działania kolegów z tego miasta. Bo ten zapis może sprawić, że zagrożony będzie los miejskiej spółki MPO. Tymczasem kilka dni temu władze Łodzi ogłosiły, że chcą sprzedać udziały w MPO. W kwietniu 2013 roku decyzje ma podjąć Rada Miejska. Magistrat twierdzi jednak, że nie ma pewności, iż MPO jest w stanie wygrać publiczny przetarg. Co w takiej sytuacji zrobić z firmą?

Wątpliwości wokół realiów wprowadzania w życie ustawy jest zresztą dużo więcej. Większość miast, w tym Łódź, wybrała sposób naliczania opłat od głowy. Nie jest to metoda pozbawiona wad. Jeden śmieci produkuje więcej, drugi mniej. Poza tym stoimy przed pytaniem - jak mieszkańców liczyć i jak tę wiedzę weryfikować? Czy według meldunku? Przecież tysiące osób mieszkają poza miejscem zameldowania. Według naszych dobrowolnych deklaracji, co do liczby osób zamieszkujących dany lokal? Tak to zapewne będzie wyglądać, obyśmy się tylko w połowie przyszłego roku nie zdziwili, że w Łodzi mieszka 300, a nie 700 tysięcy osób, a w statystycznej rodzinie żyje bezdzietna matka z połową męża. Bo tak wyjdzie z deklaracji. Bo dlaczego nie? Wystarczy dłużej i głośniej mówić o stawce ryzyka...

Emocje wzbudza też kwestia sortowania śmieci w ogromnych skupiskach ludzkich. Wiadomo, że opłaty niższe bądź wyższe byłyby naliczane dla danego bloku czy wspólnoty. Jasne jest, że wszyscy zadeklarują segregację śmieci, bo tak wyjdzie taniej. Pytanie, jak to wyjdzie w praktyce. Na przykład w bloku szerokim na 10 klatek. Ciężko wyobrazić sobie kamery monitoringu, zainstalowane nad puszkami na śmieci, ciężko myśleć o sąsiedzkich patrolach, pilnujących rzetelności segregacji. Może więc czeka nas wielki test z sąsiedzkiej solidarności? Który z pewnością byśmy oblali, gdyby nie fakt, że chodzi o nasze kieszenie - w tym nadzieja. Kieszenie te mają zresztą niebagatelne znaczenie polityczne. To przez kieszenie prowadzi droga do serc wyborców. W Łodzi można przegrać za dziurawe drogi, można przegrać za śnieg na drogach, można pośliznąć się i na śmieciach. Ważna, ale nie najważniejsza z pozoru kwestia stawek za wywóz śmieci może się okazać jedną z najbardziej doniosłych politycznie decyzji tej kadencji.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki