18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wolontariusze i więźniowie budują hospicjum dla dzieci [ZDJĘCIA]

Agnieszka Magnuszewska
Natalia i Agata z budowlanki nie traktują budowy hospicjum .jak zwykłych praktyk.
Natalia i Agata z budowlanki nie traktują budowy hospicjum .jak zwykłych praktyk. Łukasz Sobieralski
Budowa stacjonarnego hospicjum dla osieroconych dzieci może zakończyć się wkrótce. Potrzebne są jednak pilnie materiały budowlane. Wsparcie licznych osób dobrej woli i praca wolontariuszy już nie wystarczy. W wigilię dzieci miały już znaleźć swoje miejsce na Ziemi, choć nie wiadomo na jak długo. Zamieszkać w trochę nietypowym domu, ale na pewno z ciepłą atmosferą i troszczącymi się opiekunami. Powinny tego doświadczyć, jak najdłużej, bo nie dość, że nie mają rodziców, to jeszcze są bardzo ciężko chore.

Czworo maluchów już czeka na otwarcie stacjonarnego hospicjum dla osieroconych dzieci w Łodzi. Placówka, przeznaczona dla dziesięciorga chorych maluchów, ma służyć wszystkim dzieciom z centralnej Polski. Niestety, remont budynku się przedłuża, pomimo ogromnego wsparcia ludzi dobrej woli i pracy wolontariuszy. Niektórzy przy okazji uczą się przyszłego zawodu, inni starają się odkupić winy.

Inspiracją Scarlett O'Hara, więźniowie wsparciem

- Na razie na budowę hospicjum poszło 1,4 mln zł, zarówno z darowizn pieniężnych, jak i rzeczowych. Wszystko od dobrych ludzi, bo my, jako fundacja, nie mamy na to funduszy. Gdy w lipcu 2010 r. dostaliśmy budynek od miasta i chcieliśmy rozpocząć jego remont, mieliśmy spore zadłużenie na prowadzeniu hospicjum domowego - przyznaje Tisa Żawrocka-Kwiatkowska, prezes Fundacji Gajusz. - Na początku szukaliśmy wsparcia publicznego, ale go nie otrzymaliśmy. A to dziwne, bo przecież nie budujemy SPA, tylko miejsce, gdzie będziemy leczyć ubezpieczonych obywateli.

Wsparcie przyszło od prywatnych osób, firm, uczniów oraz zakładu karnego.

- Gdy szukałyśmy ekipy, która mogłaby rozpocząć remont budynku przy ul. Dąbrowskiego, nikt nie odbierał od nas telefonu. Wtedy pomyślałam, że wezmę przykład ze swojej ulubionej bohaterki filmowej Scarlett O'Hara i tak jak ona spróbuję zaangażować do pracy więźniów - wspomina pani Tisa. - Dlatego zwróciłam się z prośbą do zakładu karnego, którego dyrektor zorganizował ekipę w ciągu trzech dni! Więźniowie pracują u nas już dwudziesty miesiąc.

Mała cegiełka i drobna rekompensata

W kwietniu 2012 roku do aresztantów dołączyło sześć więźniarek. Głównie sprzątają.

- Do pracy przychodzą dziewczyny, które mają końcówkę wyroku. Przyjeżdżamy tu z zakładu same, więc mamy duży kredyt zaufania u dyrekcji. Praca w hospicjum to drobna rekompensata za lata spędzone w zakładzie - przyznaje pani Wanda, która odsiedziała prawie sześć lat. - Zostały mi jeszcze dwa lata. Za co dostałam wyrok? Za... głowę. Uderzyłam w nią konkubenta. I zabiłam. Bił mnie przez 14 lat. Oddałam raz, a konkretnie. Wyszło tak przez przypadek, nawet nie pamiętam momentu, w którym to się stało - dodaje cicho więźniarka.

Odsiadkę kończy też pani Mariola. W zakładzie karnym przy Beskidzkiej spędziła dziesięć lat.

- Współudział w zabójstwie. Dopisano mi pośrednictwo - mówi krótko. - Praca w hospicjum jest resocjalizacją, wdrożeniem się w normalne życie. Zresztą, w inny sposób nie możemy pomóc tym chorym dzieciom, które w każdej chwili mogą odejść.

Więźniarki podkreślają, że praca poza zakładem wiąże się z przejściem długiej procedury.

- Poprzez zachowanie i kulturę osobistą musiałyśmy zdobyć zaufanie pana dyrektora, ochrony i wychowawcy. Zostałyśmy wytypowane do tej pracy i żadnej z nas nawet do głowy nie przyszło, żeby odmówić. Chociaż to tylko sprzątanie, praca sprawia nam dużą satysfakcję. To taka nasza mała cegiełka dołożona do budowy hospicjum - podkreśla pani Wanda. - Ogromnie nam żal tych maluchów. Wiem, co to znaczy osoba przewlekle chora, bo opiekowałam się mamą przed śmiercią.

- Jednak, gdy umiera osoba dorosła, to jest inaczej. Przecież przeszła już coś w życiu, a maleństwa mają przed sobą tyle do zobaczenia. A nie zobaczą - dodaje pani Mariola. - Cieszę się, że moje dzieci nie są tak bardzo chore, chociaż córka ma epilepsję. Nie straciłam z nimi kontaktu pomimo odsiadki. Oczywiście, ciężko było im się pogodzić, że trafiłam do więzienia, ale dzieci i reszta rodziny wspierały mnie przez te wszystkie lata.

Świadomość, że robi się coś ważnego

Więźniarki liczą, że nawet po ukończeniu remontu będą mogły pracować w hospicjum. Teraz sprzątają tam tylko w piątki, bo w pozostałe dni w budynku pracują aresztanci i więźniowie. A nie wolno im się kontaktować.

- To działanie prewencyjne Służby Więziennej - wyjaśnia kpt. Bartłomiej Turbiarz, rzecznik dyrektora okręgowego Służby Więziennej w Łodzi.

Standardowo do prac publicznych i charytatywnych typowanych jest 30 więźniów. Pomagają nie tylko w Fundacji Gajusz, ale również w Fundacji Kolorowy Świat, schronisku dla zwierząt czy szpitalu Bonifratrów.

- Praca to najlepsza resocjalizacja. Osadzonym często brakuje takiego nawyku. A pracując skazany wie, że musi rano wstać, ogolić się, zjeść śniadanie i sumiennie pracować. Jeżeli te zachowania po wyjściu na wolność przeniesie na grunt normalnego życia, to już będzie duży sukces - zaznacza Turbiarz.

Na razie do sprzątania w hospicjum jest sporo. Gotowe jest tylko pierwsze piętro, gdzie znajduje się siedziba hospicjum domowego i wolontariatu fundacji. Na parterze, gdzie ma powstać siedem pokoi dla dziesięciorga dzieci, praca wre. W tumanach kurzu między mężczyznami krążą uczennice budowlanki.

- W hospicjum mamy praktyki. To doskonała okazja, by nauczyć się fachu, ale przede wszystkim mamy świadomość, że robimy coś dla wyższego celu - podkreśla Agata, uczennica drugiej klasy w Zespole Szkół Ponadgimnazjalnych nr 15.

- Każda klasa pomaga jak może. W naszej jest siedemnaście osób i przychodzimy wtedy, kiedy możemy - dodaje Natalia, koleżanka Agaty. - Czasem zbiera się nas spora grupa.

Uczennice budowlanki na razie głównie sprzątają.

- A to oznacza, że jesteśmy całe brudne, ale ktoś to musi zrobić - podkreśla Agata. - Chociaż ostatnio nawet murowałyśmy. Jak czegoś nie wiemy albo nie możemy zrobić, to starsi panowie nam pomagają. Koledzy ze szkoły zresztą też. Nikogo już nie dziwi, że do budowlanki chodzą dziewczyny. Zwłaszcza że w tegorocznym roczniku jest ich bardzo dużo. To za sprawą nowych kierunków utworzonych w szkole. A dlaczego budowlanka, a nie ogólniak?

- Po technikum łatwiej się dostać na politechnikę i mamy obeznanie zawodowe - wyjaśnia Natalia. - Trzeba myśleć o przyszłości.

Dwa miesiące dzielą dzieci od domu

Znacznie bliższa przyszłość spędza sen z powiek Tisy Żawrockiej - Kwiatkowskiej. Hospicjum stacjonarne dla osieroconych dzieci miało zainaugurować swoją działalność w wigilię.

- Ale mamy opóźnienie. Być może udałoby się ukończyć prace za dwa miesiące, jeżeli zdobylibyśmy szybko jastrych szybkowiążący, czyli specjalny beton. Potrzebujemy go w bardzo dużej ilości, na kwotę aż 40 tys. zł. - mówi prezes fundacji. - Mamy już potrzebną aparaturę i sporą część mebli, więc wyposażenie wnętrz poszłoby szybko.

Chociaż hospicjum nie jest jeszcze ukończone, już ma zarezerwowane cztery miejsca. Ostatnio w tej sprawie dzwoniono z Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. Pozostałe dzieci przebywają w Domu Pomocy Społecznej w Sieradzu, w rzeszowskim hospicjum oraz szpitalu.

Pierwszymi mieszkańcami nowej placówki mają być dzieci w wieku 2, 6 i 10 lat oraz roczny maluch. Niektóre z nich nie mają jelit, inne cierpią na chorobę neurodegeneracyjną czy tzw. wielowadzie. Pochodzą z Pabianic, małej podłódzkiej miejscowości oraz spoza regionu łódzkiego.

Oprócz choroby łączy je jeszcze to - zostały porzucone albo odebrano je rodzicom.

- Dzieci przebywają w różnych placówkach i przyzwyczajają się do różnych opiekunów. Jeżeli pozostają w szpitalu, to co jakiś czas są przerzucane z oddziału na oddział. Ciągła zmiana otoczenia nie wpływa na nie pozytywnie - podkreśla Tisa Żawrocka-Kwiatkowska. - Dlatego chcemy zapewnić dzieciom spokojną, rodzinną atmosferę. A stworzenie domu jest znacznie większym wyzwaniem niż budowa zakładu opieki zdrowotnej - dodaje prezes.

Fundacja chce też zapewnić dzieciom kontakt z ich rodzicami, pomimo to że zostały im odebrane. Mama dla dziecka to zawsze mama. Dlatego na drugim piętrze budynku fundacja zamierza stworzyć w przyszłości hotel, w którym najbliżsi maluchów mogliby przebywać.

Na tym samym piętrze powstanie sala wykładowa dla pracowni pediatrycznej opieki paliatywnej Uniwersytetu Medycznego, z którym fundacja współpracuje.

Damy ci więcej - zarejestruj się!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki