Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marek Kondrat: Ja już teraz żyję zupełnie cicho

Anna Gronczewska
Marek Kondrat otworzył winiarnię w Off Piotrkowska
Marek Kondrat otworzył winiarnię w Off Piotrkowska Grzegorz Gałasiński
Aktorstwo to zakończona sprawa. Nie mam związanych z tym emocji. A bez emocji nie da się uprawiać tego zawodu - mówi Marek Kondrat w rozmowie z Anną Gronczewską. - Nie należę już do dzisiejszych czasów. Uwielbiam życie niepośpieszne, w którym czuje się poszczególne rzeczy. Lubię rozmawiać z ludźmi. Lubię jedzenie, ale jako formę kontaktu. Nigdy nie jadam dlatego, że jestem głodny. Żyję, a jak mi coś doskwiera, to buczę o tym, naprawdę przypieprzam. Posługuję się językiem, który zawiera wszystko, co jest mi potrzebne do życia - poczucie humoru, własną przeszłość, przywiązanie do literatury, kultury. Wierzę, że gdy przerzucimy się z mocnego alkoholu na wina, to troszkę złagodniejemy

Mówi Pan, że lubi przyjeżdżać do Łodzi. Wspomnienia?
Mnóstwo! To moje drugie miasto, oprócz Warszawy. Miałem 10 lat, gdy zjawiłem się w Łodzi, siedziałem tu prawie pół roku. Mieszkałem wtedy w Hotelu Grand.

Grał Pan Wawrzka w "Historii żółtej ciżemki"...
Tak. Kaczyńscy w sąsiedniej hali kręcili "O dwóch takich, co ukradli księżyc". To te czasy.

Przed wojną w teatrze w Łodzi występował też Pana tata, znakomity aktor Tadeusz Kondrat...
Rzeczywiście, grał tutaj. Łódź to także rola ojca w "Sanatorium pod Klepsydrą" Wojciecha Hasa. Był to dla mojego taty jeden z najbardziej znaczących filmów. Łódź to także nieszczęście rodzinne.

Co się wydarzyło?
W 1955 roku tata kręcił "Zemstę" w reżyserii Antoniego Bohdziewicza. Miał pod Strykowem wypadek samochodowy. Wracał z Warszawy, gdzie grał w Teatrze Kameralnym w spektaklu razem z Haliną Mikołajską. Po przedstawieniu wracał na plan do Łodzi, by następnego dnia rano rozpocząć zdjęcia. Jechali nocą, kierowca zasnął, wjechali w nieoświetloną ciężarówkę. Cudem go odratowali. Był kaleką przez całe moje młode i dorosłe życie. Pamiętam go chodzącego z laską i niepełnosprawnego.

Wielki dramat...
Tak. Tym bardziej że to był środek jego kariery aktorskiej. Miał wtedy 42 lata... Człowiek w sile wieku, niesłychanie popularny i lubiany. W Łodzi długo leżał w klinice profesora Stępnia, neurochirurga, który go operował i przywrócił do życia. Matka spędziła z nim w Łodzi mnóstwo czasu. Ja byłem pod opieką przyjaciół rodziców w Warszawie. Miałem wtedy 5 lat. To wszystko jest moja Łódź. Tu nastąpił początek mojego życia zawodowego w "Historii żółtej ciżemki" i początek prawdziwego życia zawodowego, czyli "Zaklęte rewiry". Tu nakręciłem dziesiątki filmów, których tytułów już nie wymienię. Na Łąkową przyjeżdżało się jak do domu. Gdy opowiadam teraz ludziom filmu o sprzęcie, którego wtedy używano, nie mają o tym pojęcia. Na wózku jeździła niesłychanie ciężka kamera. Reflektory były łukowe - rozpalały się za pomocą specjalnych narzędzi. Pamiętam chrzciny reflektorów.

Chrzciny?
Trzeba było postawić technikom wódkę. Wtedy któraś z lamp nazywała się Marek albo Wawrzuś.

Jakie było to Pana łódzkie filmowe dzieciństwo?
Uwielbiałem podróż do Łodzi pociągiem. Siedziałem z mamą przy oknie. Pociąg jeździł znacznie krócej niż teraz... Przejeżdżaliśmy wzdłuż poligonu wojskowego, który był gdzieś za Skierniewicami. Oglądałem czołgi, makiety. Bardzo czekałem na moment, gdy dojedziemy w to miejsce. W Koluszkach wiedziałem, że już za chwilę będziemy w Łodzi. Jechaliśmy do Hotelu Grand lub szliśmy tam na piechotę. Mieliśmy swój pokój, tuż nad wejściem do hotelu. Pamiętam, że miał numer 144. Chodziliśmy do "Malinowej". Kiedy już po latach mieszkałem w tym hotelu, miałem tam znajomych kelnerów, którzy pamiętali mnie z dzieciństwa i z "Zaklętych rewirów". Nigdy nie jadłem tego, co było w karcie. Przychodził kelner i mówił: - Poczekaj, zjesz to, co my, na zapleczu.

Hotel Grand był drugim domem?
Tak. To piękny hotel. Naprzeciwko było kino Polonia i strzelnica, w której przestrzeliwałem z wiatrówki całe honorarium. Tak to wyglądało...

Teraz wraca Pan do Łodzi trochę w innej roli...
Tamta rola już się wygrała. Ten kostium miał już za krótkie spodnie...

Nie brakuje Panu sceny, filmu?
Absolutnie nie! Gdyby brakowało, to bym coś robił. Aktorstwo to zakończona sprawa. Nie mam związanych z tym emocji. A bez emocji nie da się uprawiać tego zawodu.

Dał się Pan jednak namówić Januszowi Majewskiemu i wystąpił w "Małej maturze 1947"...
Bo mnie strasznie namawiał. Powiedział, że nakręciłem z nim pierwszy dorosły film i muszę też zrobić ostatni. Taka klamra mi się podoba, choć rólka była niewielka. Janusz to osobny rozdział mojego życia. Pamiętam, jak wchodziłem do Hotelu Bristol w Warszawie, który był w remoncie, ale on miał tam swój pokój i organizował casting - tak byśmy dziś to nazwali. Zobaczył mnie i obsadził w "Zaklętych rewirach". Nie rozstajemy się od tamtego czasu. To niesłychanie bliska przyjaźń.

Teraz zajmuje się Pan winami. Sposób na życie? Przyjemność?
Sposób na życie przyjemne. To jest świat, którego nie znałem, a odkrył mi niesamowite uroki. Spotkałem w nim ludzi, którzy nie poganiają czasu, którzy od któregoś pokolenia siedzą w tym samym miejscu. To inna mentalność, coś niesłychanie zmysłowego, bardzo mi bliskiego. Uwielbiam życie niepośpieszne, w którym czuje się poszczególne rzeczy. Lubię rozmawiać z ludźmi. Lubię jedzenie, ale jako formę kontaktu. Nigdy nie jadam dlatego, że jestem głodny.
Mówi Pan o czymś, co w dzisiejszych czasach jest rzadkością...
Nie należę już do dzisiejszych czasów. Mieszczę się tylko w nich z tym, co lubię i próbuję zarazić tym ludzi, którzy są niesłychanie przedsiębiorczy, którzy od początku 90. lat zorganizowali nam zupełnie inną ojczyznę. Są utalentowani. Ja tych ludzi mniej więcej znam. Reklamuję przecież instytucję, która ma swoją klientelę. Ja się z tymi ludźmi spotykam w dwunastu regionach tej instytucji. Opowiadam im o takim nieśpiesznym życiu. To nie jest opowieść o tym, że w jakiejś butelce jest poziomka, a w drugiej wyczuwalna lukrecja. To nikogo nie obchodzi. Mówię o tym, że muszą znaleźć czas dla siebie, bo pracują w trójnasób. Nasza wolność to przecież świeża wolność, a w tej świeżej wolności każdy chce nadrobić utracony czas.

Polski rolnik będzie kiedyś żył tak, jak właściciel winnicy we Francji?
W Opolskiem spotykam rolników, o jakich nam się nie śniło. Mają parę tysięcy hektarów upraw, wyższe wykształcenie. Fruwają samolotami albo helikopterami. I pięknie opowiadają o swojej pracy. To nie jest typowe polskie rolnictwo. Ale rolnika z trzema hektarami też lubię. Jest niesłychanie związany z naturą, umie o niej opowiadać. Ale to archaizm, króluje po prawej stronie Wisły i ma trochę skansenowy wymiar. Podróżując po Polsce, wciąż widzę skutki zaborów. Nam się wydaje, że to było dawno. Jednak odcisk tych zaborów widać do dziś.

Otworzył Pan w Łodzi sklep z winami. To dobre miejsce, by je sprzedawać?
Łódź to robotnicze miasto, widać ślady biedy. Ale gdzie ich nie widać? Ale to jest potężne miasto. Tu nie mieszkają sami robotnicy. Mam tu swoją klientelę, jeśli chodzi o wspomnianą wcześniej instytucję. To są ludzie, których spotykam w Pałacu Poznańskiego, gdzie jemy razem kolację. Ja dobieram do tej kolacji wina, opowiadamy o ich interesach, o ludziach, którzy zrobili to wino. To jest dwugodzinny posiad, nawiązanie bliskości. Nie jesteśmy anonimowi ani po jednej, ani po drugiej stronie. To są osoby, dla których zbudowano Manufakturę. Spotykamy się w OFF Piotrkowska Center. Jestem przekonany, że za dwa lata będzie to jedno z wiodących miejsc w tym mieście. Zagospodarują je fantastycznie młodzi ludzie. Znam podobne miejsca w Warszawie, np. lofty w okolicy Cmentarza Powązkowskiego. Zajęli je artyści - fotograficy, projektanci. Są tam świetne knajpy. To jest już trochę inny świat. Łódź jest bardzo blisko Warszawy. Stąd ludzie jeżdżą do pracy w stolicy.

Nie marzy Pan o własnej winnicy?
Nie znam się na tym. Staram się żyć spokojnie, wiele czasu spędzam na wsi. Już nie podróżuję po winnicach, jak kiedyś. Znam większość ludzi, którzy je prowadzą. Gdy ich odwiedzam, czuję się jak u siebie w domu. Ale mam też swoją chałupę. Lubię pójść do lasu. Ja już żyję zupełnie cicho. Rezygnacja z poprzedniego zawodu była także wyborem sposobu przeżywania czasu. Nie poganiam go już następną propozycją zawodową.

Żyje Pan takim życiem, o jakim marzy wiele osób, ale pewnie nigdy nie uda się im tak żyć...
Wszystko jest w naszych rękach. Pochodzę z kraju i czasu, gdzie nic poza biedą nie było. Urodziłem się w 1950 roku w Krakowie. W 1951 roku byłem już w Warszawie. Pierwsze moje wspomnienia z dzieciństwa to pięcio-, siedmiometrowy gruz na Muranowie, wieża kościoła św. Augustyna - tak było aż po Powązki. Rok po roku gromadzili się dookoła ludzie, którzy odnajdywali się w tej opustoszałej Warszawie. Rzuceni z Wrocławia, z Katowic, bardzo często ze Lwowa. Lwów to było środowisko moich rodziców, w którym się wychowywałem. To są ludzie, których znam tyle lat, ile mam. Spotkaliśmy się na podwórku jako chłopcy.

Wielu powie, że Panu było łatwiej rzucić wszystko i zacząć spokojne życie, bo miał pan znaną twarz...
Widać, że starty nie są równe. Nic na to nie mogę poradzić. Nie przebiorę się za kogoś innego i nie będę sobie ujmował, by coś wyrównać. Nie mam przerostu potrzeb. Stać mnie na wiele rzeczy, ale nie objawiam swego stanu posiadania.

Ale ma Pan teraz swoje wina.
Wina są zabawą, na jaką mogę sobie pozwolić, bo od piętnastu lat jestem związany z instytucją, której nazwy skutecznie nie wymieniam, ale która nie chce się mnie pozbyć. To jest wzajemny układ, do tego bardzo dobry. Oni przecież sercem się nie kierują, tylko badaniami. Ludzie mnie lubią. Ja to odwzajemniam. Żyję, a jak mi coś doskwiera, to buczę o tym, naprawdę przypieprzam. Posługuję się językiem, który zawiera wszystko, co jest mi potrzebne do życia - poczucie humoru, własną przeszłość, przywiązanie do literatury, kultury. Wierzę, że gdy przerzucimy się z mocnego alkoholu na wina, to troszkę złagodniejemy. Przykłady są.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki