Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marek Michalik: Mój pech, że to akurat Jagiełło wprowadzał mnie do PiS [WYWIAD]

rozm. Marcin Darda
Marek Michalik. Rocznik 1960, łodzianin. Były poseł, były wiceminister środowiska, były wiceprezydent Łodzi, od niedawna były szef klubu PiS w łódzkiej RM. Z wykształcenia historyk, absolwent UŁ
Marek Michalik. Rocznik 1960, łodzianin. Były poseł, były wiceminister środowiska, były wiceprezydent Łodzi, od niedawna były szef klubu PiS w łódzkiej RM. Z wykształcenia historyk, absolwent UŁ DziennikŁódzki/archiwum
Z Markiem Michalikiem, byłym przewodniczącym klubu PiS w łódzkiej Radzie Miejskiej, rozmawia Marcin Darda

Nie czuje się Pan dziwnie w PiS?

No wie pan? To był mój wybór, a co najważniejsze wybór ideowy, a nie koniunkturalny, na zasadzie, że idę tam, bo mam tam wielu znajomych, albo dostanę pracę. Kiedy stanąłem na rozdrożu, to oceniałem partie właśnie w sferze ideowej i wybór Prawa i Sprawiedliwości to był jedyny możliwy wybór. Zresztą konsultowałem to także z moim politycznym otoczeniem, m.in. z Markiem Markiewiczem. Wspólnie podjęliśmy tę decyzję.

A nie irytuje Pana fakt, że to partia, która narzuca Łodzi lidera, narzuca kandydata na prezydenta Łodzi spoza Łodzi?

Myślę, że kandydatura Hanny Zdanowskiej jako kandydatki na prezydenta Łodzi też była akceptowana przez Donalda Tuska.

Ale najpierw chciała jej łódzka PO, poza tym jest łodzianką. A kandydaturą Witolda Waszczykowskiego łódzki PiS był raczej zaskoczony.

Fakt, ja uważam, że w takich miastach jak Łódź, czyli w dużych aglomeracjach lepiej jest wystawić kandydata na stałe związanego z miastem, zamieszkałego w nim, a nie "byłego" łodzianina. Ale nie uważam, że jest źle, gdy kandydatem jest były łodzianin, który zrobił karierę w Warszawie i nagle chce się podjąć olbrzymiego wyzwania jakim jest kierowanie takim miastem jak Łódź.

Ale chyba trudno angażować się mocno w pomaganie, gdy się wie, że taki kandydat w zasadzie szanse miał małe. Także z przyczyn obiektywnych, bo PiS kandydata na prezydenta wybrał później niż inni.

Obaj, czyli ja i pan Waszczykowski wiedzieliśmy, że gremia łódzkie PiS rekomendowały mnie na kandydata na prezydenta, ale Komitet Polityczny partii wybrał jednak inaczej, bo to z Witolda Waszczykowskiego zrobiono kandydata na prezydenta Łodzi. Ale ja nie chowałem żadnej urazy, dosyć szybko zdecydowałem, że ministrowi Waszczykowskiemu będę w tej kampanii pomagał i byłem jednym z tych, którzy pomagali mu najefektywniej. A mówienie, że Witold Waszczykowski to nie łodzianin też do niczego nie prowadzi, bo w kandydowaniu w Łodzi nie chodzi o to, by się tu urodzić, żyć i pracować i broń Boże ani na chwilę się z niej nie wyprowadzić. Znam pana Waszczykowskiego i wiem, że jest to osoba dobrze znająca i czująca to miasto. Zresztą potrafił to udowodnić i nadal udowadnia. Ale zgadzam się z panem co do tego, że w PiS decyzje podejmuje się trudno i późno, ale może tym razem tego kandydata na prezydenta ze strony PiS poznamy wcześniej, bo to by niewątpliwie ułatwiało każdemu, kto tym kandydatem miałby być, funkcjonowanie i przygotowywanie się do kampanii. Nawet jeśli ta kandydatura miałaby być znana w bardzo wąskim gremium.

A Pan by chciał być tym kandydatem PiS na prezydenta Łodzi?

Swego czasu oczywiście chciałem, swego czasu miałem, a myślę, że i nadal mam pomysł na to, jak pokierować Łodzią i nadal, kiedy próbuję porównywać to co robi pani prezydent Hanna Zdanowska z tym co ja bym zrobił na jej miejscu w konkretnych sytuacjach, to widzę, że jest w tym inna propozycja i jakiś potencjał. Nie wykluczam takiej możliwości, ale też nie powiem "tak, zrobię wszystko by zostać kandydatem Prawa i Sprawiedliwości na prezydenta Łodzi". Otóż nie, nie zrobię wszystkiego. Jeżeli znajdą się gremia, które zechcą mnie poprzeć, to ja oczywiście jako osoba istniejąca w polityce i samorządzie taką propozycję rozważę.

Może być ciężko. Nie jest Pan w PiS od początku, a do partii wprowadzał Pana Jarosław Jagiełło, którego w PiS już nie ma. Kto wie, może to dziś spora przeszkoda.

(śmiech) To jest rzeczywiście mój pech, że ta osoba wprowadziła mnie do partii. Mam nadzieję, że to jest kompletnie bez znaczenia, kto mnie wprowadzał, a jeśli ma znaczenie, to jest bardzo niedobrze. Na marginesie dodam, że bardzo negatywnie oceniam ludzi, którzy odchodzą ze swoich partii. Sam musiałem to raz zrobić w związku z konfliktem w Konfederacji Polski Niepodległej, ale strasznie ciężko to odchorowałem. Uważam, że zdradzanie swojej partii to pewnego rodzaju polityczna prostytucja i ja tego nie absolutnie akceptuję.

Rozumiem, że to prztyczek w stronę posła Jagiełły. A dlaczego nie jest Pan już szefem klubu PiS?

Jest prawdą, że oprócz tego, iż jestem samorządowcem i radnym, to jestem również aktywny zawodowo, ale ta moja praca zarobkowa jest niestety poza Łodzią, a absorbuje mnie coraz bardziej. To jest usługa biznesowa związana z ochroną środowiska na rzecz samorządów województwa łódzkiego. Trochę mniej czasu poświęcałem przez to klubowi, uznaliśmy razem, że każdy ma prawo realizować swoją wizję. Ale choć spędzam dużo czasu zawodowo poza Łodzią, to podatki płacę w Łodzi.

Pan był aktywny na sesjach, ale stricte łódzkie tematy na konferencjach i briefingach lansował jednak poseł Mastalerek.

I tak, i nie. Przecież trudno odmówić przewodniczącemu partii wypowiadania się na temat bieżących wydarzeń w stolicy województwa i okręgu. Mnie to w żaden sposób nie dziwiło, że przewodniczący w tych sprawach chce zabierać głos, ale nie stanowiło też dla mnie żadnego dysonansu. Ale zawsze chciałem o tym wiedzieć, by nie było sytuacji kolizyjnych, na przykład dwóch konferencji w tym samym czasie.Takich sytuacji na szczęście nie było.

Ale poseł Mastalerek to szef okręgu. Mnie ciekawi, dlaczego w ogóle głosu nie zabiera szef PiS w Łodzi, czyli Krzysztof Stasiak.

Choć jestem w zarządzie powiatowym i w zarządzie okręgowym PiS, to jednak trudno mi oceniać wiceprzewodniczącego Rady Miejskiej i przewodniczącego partii w Łodzi. Moim zdaniem pan Stasiak dobrze swoje obowiązki wypełnia, jest aktywnym działaczem wewnątrz PiS.

A skoro już jesteśmy wewnątrz PiS, to Pan chciał być szefem tej partii w Łodzi. Wystartował Pan mimo że wcześniej ustalono, iż ma nim być Stasiak.

Wbrew temu co Pan mówi, akurat ze mną tego nie ustalano. Wszystkich, którzy dostali się do zarządu pytano, czy chcą startować na przewodniczącego, a mnie na końcu. Byłem więc ostatnim ogniwem, które mogło decydować o tym, czy będzie startować dwóch kandydatów, czy tylko jeden. Dla mnie najzdrowszą sytuacją jest taka, kiedy jakiś wybór jest. Nie robiłem sobie żadnych nadziei i złudzeń, że mogę wygrać, nie przygotowywałem się do tych wyborów jak prezes Piechociński, który uścisnął tysiące dłoni w całej Polsce i rozmawiał chyba z każdym członkiem swojej partii. Po prostu to zrobiłem. Może nie powinienem, ale... Dla zdrowia organizacji to było dobre, bo ja uważam, że dla partii trucizną jest, gdy pojawia się tylko jeden kandydat na przewodniczącego partii, a nie przynajmniej dwóch, bez żadnej konkurencji. Oczywiście mam na myśli tylko niższe szczeble w hierarchii partyjnej, bez przenoszenia tego na prezesa partii Jarosława Kaczyńskiego. Wybranemu Krzysztofowi Stasiakowi szczerze pogratulowałem. Nie żałuję zatem tego startu, dobrze zrobiłem.

Poważnie? Dzięki temu Janina Goss i Marcin Mastalerek zauważyli, że ma Pan jakieś poparcie, że nie wszyscy na Stasiaka głosują. To chyba nie jest komfortowa sytuacja w partii takiej jak PiS.

Nie wiem, czy to się komuś nie spodobało, bo do mnie takie informacje jednak nie dochodzą. Byłem przewodniczącym w kilku partiach, nie tylko KPN, bo także RS AWS i w Partii Centrum, to wiem, że jeśli coś się pojawia na rzeczy, to powinno się o tym dyskutować, rozmawiać i wyjaśniać. Jeśli ktoś uważa, że z tego powodu, iż konkurowałem o stanowisko przewodniczącego źle służę swojej partii, to po prostu ten ktoś jest w błędzie. Nie zdobyłem zresztą jakiejś dużej ilości głosów, ale taką, która pokazała, że jest jakaś różnorodność w łódzkim PiS i to moim skromnym zdaniem jest bardzo pozytywny objaw.

A jakie ambicje polityczne dziś ma ten Michalik, który musi więcej czasu poświęcać pracy zawodowej niż aktywności publicznej? Być tylko szeregowym radnym?

Swego czasu powiedziałem, że ja z krytyki prezydentury Hanny Zdanowskiej nie zrezygnuję, bo zrezygnować nie mogę. Nadal będę namawiał panią prezydent i jej otoczenie polityczne, by jednak próbowali przedstawić łodzianom jakąś wizję, która byłaby wizją na miarę tego miasta, a nie na miarę jakiegoś ośrodka powiatowego, w którym tylko się remontuje domy. W związku z tym póki co jak najlepiej i najefektywniej będę wypełniał swój mandat radnego miejskiego, a jeśli Bóg da i ktoś zechce mnie lepiej wykorzystać, to jestem zawsze gotów, by coś dla swojego miasta zrobić. Wolałbym naprawdę więcej robić dla Łodzi, niż dla innych, sąsiednich samorządów, czym teraz zajmuję się zawodowo.

A jeśli będzie inaczej? Kto wie, czy szczyty list za dwa lata w wyborach samorządowych nie zajmie młodzieżówka przewodniczącego Mastalerka,albo ludzi pani Goss. Nie boi się Pan wycięcia z listy do Rady Miejskiej?

Za tę krytykę prezydent Łodzi zapłaciłem naprawdę wysoką cenę, nawet próbowano pozbawić mnie z tego powodu mandatu radnego. Ta intryga polityczna spowodowała powrót do pytań, czy dobrze robię pozwalając na prowokacyjne działania oponentów, czy mój dotychczasowy dorobek i dobre imię nie są istotnie zagrożone. Czy warto? Ostatecznie nie zarzuciłem tej drogi. Tak to widzę. Mimo tej wysokiej ceny, którą przyszło mi zapłacić, jeżeli po całej kadencji ktoś uzna, że ta cena jednak była dosyć niska i nie znajdę się na listach do Rady Miejskiej, to trudno. Na pewno świat się wtedy nie skończy, na pewno też Łódź będzie istniała dalej.

Rozmawiał Marcin Darda

Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki