Państwo N. mieszkają na stałe w Warszawie, ale na miesiąc przyjechali do rodziny na wieś. W minioną niedzielę rano dziecko dostało drgawek i wysokiej temperatury. Rodzice pojechali do Skierniewic, aby skorzystać z nocnej pomocy lekarskiej. Lekarz zdiagnozował wirusówkę i polecił leczenie objawowe. W poniedziałek Dominika znów czuła się źle. - Miała stan podgorączkowy i biegunkę - mówi Mariusz Nowacki, stryjek zmarłej dziewczynki, który był obecny przy wydarzeniu.
Około godz. 19 temperatura podskoczyła u dziecka do 41,2 stopnia. Dyspozytor z Łodzi uznała jednak, że nie ma konieczności wysłania karetki i przekierowała rozmowę do nocnej pomocy lekarskiej w Skierniewicach. Powiedziała, że nocna pomoc też dysponuje karetką.
- Szwagierka opisała przez telefon objawy choroby, a lekarz powiedział, byśmy przyjechali z dzieckiem do Skierniewic. Powiedzieliśmy, że nie mamy auta. Usłyszeliśmy więc, że mamy obniżać dziecku temperaturę.
Pan Mariusz opowiada, że gorączka spadła i gdzieś około godziny pierwszej w nocy dziecko zasnęło. - O trzeciej nad ranem szwagierka obudziła mnie z krzykiem, że Dominika jest nieprzytomna - ze łzami w oczach wspomina stryjek dziecka. - Pogotowie przyjechało po 20 minutach, ale w karetce zepsuł się akumulator. Zanim przyjechała druga karetka, Dominika przestała oddychać. Od razu ją zaintubowano i szybko przewieziono do Łodzi.
Dziewczynka zmarła w środę o godz. 18. Jak twierdzi Tadeusz Bujnowski, ordynator oddziału skierniewickiego szpitala, gdzie Dominika leczyła się kilka miesięcy wcześniej, prawdopodobną przyczyną śmierci był obrzęk mózgu.
- Chcę podkreślić, że szpital nie ma nic wspólnego z tragedią - zastrzega ordynator. - Jesteśmy jednak nią wstrząśnięci. Rozumiem swojego kolegę z nocnej pomocy lekarskiej, że nie pojechał do dziecka. Może w tym czasie miał w poczekalni kilku innych maluchów w podobnym stanie? A był sam.
Sprawą zajęła się już łódzka Prokuratura Okręgowa, która przesłuchuje nagrania rozmów rodziców Dominiki z pogotowiem.
Grzegorz Kania, współwłaściciel JMG Medyk, świadczącego NPL w Skierniewicach, twierdzi, że nie zna szczegółów zdarzenia. - Ale jeśli matka dzwoniła na pogotowie, mówiąc, że dziecko ma wysoką gorączkę i drgawki, czyli jest w stanie zagrażającym życiu, powinni natychmiast przyjechać, a nie odbijać piłeczkę - mówi.
Wstępne badania wykazały, że dziecko zmarło na powikłania po grypie typu B.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?