Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

CKD to przypadek kliniczny. Czy uda się operacja-reaktywacja? [ZDJĘCIA]

Joanna Barczykowska
Centrum Kliniczno-Dydaktyczne w Łodzi to przypadek kliniczny. Czy w końcu uda się operacja-reaktywacja?
Centrum Kliniczno-Dydaktyczne w Łodzi to przypadek kliniczny. Czy w końcu uda się operacja-reaktywacja? Grzegorz Gałasiński
Łódzkie Centrum Kliniczno-Dydaktyczne to prawdziwy przypadek kliniczny. Jest tu prawie wszystko - nowoczesny budynek, najnowszy sprzęt oraz wielkie oczekiwania pacjentów i lekarzy. Brakuje tylko 50 milionów złotych. To dużo, ale jeśli wziąć pod uwagę, że budowa Centrum Kliniczno-Dydaktycznego w Łodzi trwa 38 lat i dotąd kosztowała ponad miliard złotych, to zmienia się perspektywa.

Wielki nieobecny i jego delegaci

Centrum Kliniczno-Dydaktyczne w Łodzi jest już gotowe i częściowo wyposażone. Na przełomie marca i kwietnia szpital ma dostać pozwolenie na użytkowanie. Do otwarcia brakuje jednak 50 milionów złotych, których potrzeba na wyposażenie oddziałów. Bez tego żaden pacjent nie będzie się mógł tu leczyć.

Przez lata Ministerstwo Zdrowia było głuche na prośby władz Uniwersytetu Medycznego, który wnioskował o dodatkowe pieniądze. W lutym impas został przełamany. Ministerstwo zdrowia, w osobie wiceministrów, stwierdziło, że CKD trzeba uruchomić, choć żadnych deklaracji się jeszcze nie doczekaliśmy. Wielkim nieobecnym w tej sprawie jest minister zdrowia Bartosz Arłukowicz. Mimo próśb wielu dziennikarzy i lekkich gróźb premiera o większą otwartość wobec mediów, minister tematu unika. Konsekwencji ewentualnego fiaska tak wielkiej inwestycji uniknąć by już nie mógł.

Tydzień temu do Łodzi przyjechali wiceministrowie zdrowia Cezary Rzemek i Sławomir Neumann. Panowie na własne oczy zobaczyli nowoczesny szpital, którego budowa kosztowała już, bagatela, miliard złotych. Czy Polska jest tak bogatym krajem, żeby marnotrawić tak wielkie pieniądze? Jeśli Centrum szybko nie zostanie uruchomione, tak właśnie się stanie. Po wizycie ministerstwo zdrowia poprosiło władze łódzkiej uczelni o przygotowanie wykazu sprzętu, koniecznego do rozpoczęcia działalności. Lista na biurko ministra trafiła w zeszły piątek. Teraz jest "analizowana".

W spór rektora Uniwersytetu Medycznego z ministerstwem zdrowia wmieszał się nawet sam premier. Donald Tusk na konferencji w Warszawie powiedział, że chciałby się dowiedzieć, "Kto w tej sprawie zawalił i czy rzeczywiście potrzebne są centralne pieniądze". Pieniądze potrzebne są, a zawalili przede wszystkim polityczni decydenci. Bo ten szpital szczęścia do polityki nie miał.

Klątwa CKD. Prawda czy legenda?

Mało która inwestycja w Polsce miała tak bardzo pod górkę. Budowa trwa od 38 lat. Z wieloma przerwami. Mimo upływu czasu kontrowersje wokół szpitala nie milkną. CKD ma dziś tyle samo przeciwników, co zwolenników. Leszek Balcerowicz, który w zeszłym tygodniu odwiedził studentów na Uniwersytecie Łódzkim, stwierdził, że w CKD zmarnowano krocie. Przeciwnicy podnoszą też, że budowa CKD trwa już 38 lat i dziś takich szpitali się nie buduje.

Argumenty są różne: szpital-wieżowiec jest droższy w utrzymaniu, zwiększa ryzyko pożaru i jest łatwym celem dla terrorystów. Kiedy jednak zobaczy się, że na budowę tego szpitala wydano już miliard złotych, to zmienia się perspektywa. Kiedy spojrzy się na stan budynków, w których dziś mieszczą się niektóre uniwersyteckie kliniki, to CKD staje się szansą na leczenie w godnych warunkach dla wielu pacjentów.

CKD z każdej strony robi dziś wrażenie. To największy, najdłużej budowany, a w środku najnowocześniejszy szpital w Łodzi. W środku nie brakuje wartościowego sprzętu. Tomograf komputerowy za pięć milionów złotych, rezonans magnetyczny za dziesięć milionów złotych. Kolejne dziesięć milionów kosztował sprzęt do operacji na otwartym sercu. Wszystko jest pochowane i czeka na lepsze czasy. Jak to się stało, że inwestycja, która pochłonęła już miliard złotych nie może być zakończona z powodu braku pięciu procent tej kwoty?

50 milionów to dużo. Nawet dla Ministerstwa Zdrowia, które dysponuje budżetem większym niż samorządy wojewódzkie. Ministerstwo Zdrowia zbyt długo było jednak głuche na prośby władz łódzkiej uczelni, która prowadzi inwestycję. Uniwersytet Medyczny w Łodzi nie ma przed sobą łatwego zadania. Rektor uczelni pokazał już raz, że potrafi. W półtora roku udało się wybudować i dokończyć Centrum Dydaktyczne, o jakim studenci innych polskich uczelni mogą tylko pomarzyć.

Budynek Centrum Kliniczno-Dydaktycznego sześć lat temu zaczęto budować praktycznie od nowa. To, co wybudowano za Gierka trzeba było dostosować do wymogów unijnych. Kto jednak miał okazję zwiedzić CKD od środka zobaczył sprzęt, który przemawia do wyobraźni. Oprócz wspomnianego już wcześniej tomografu, rezonansu czy sprzętu na sali operacyjnej, w jednej z sal stoją 22 sztuczne nerki. To aparaty, które mogą uratować niejedno życie. W całej Łodzi takich urządzeń jest zaledwie 30. Potrzebujących kilka razy więcej. Gdyby udało się uruchomić choć te sztuczne nerki, to oczekiwanie na dializy skróciłoby się w Łodzi prawie o połowę. Los łódzkich pacjentów zależy teraz od Warszawy.

Dziś trzeba zdać sobie sprawę z tego, że CKD trzeba utrzymywać bez względu na to, czy zapełni się pacjentami, czy nie. Nawet jeśli szpital nie ruszy, będzie generował koszty. Sprzętu za miliony złotych nie można bowiem, ot tak wyłączyć. Ktoś musi tego wszystkiego także pilnować, a budynek musi być ogrzewany. Roczny koszt utrzymania tego budynku to aż czterech miliony złotych.

CKD nie miało dobrego lobby

Centrum Kliniczno-Dydaktyczne nie miało szczęścia do tzw. ambasadorów marki. Tych po prostu zabrakło. Łódzkie Centrum nigdy nie miało silnego lobby w Warszawie. A jeśli już był jakiś lobbing, to okazywał się zdecydowanie za krótki. Kiedy w 2000 roku podejmowano kolejną już decyzję o dokończeniu CKD, mówiło się, że poparcie dla tej budowy to jedyna sprawa, co do której zgadzają się posłowie Leszek Miller i Stefan Niesiołowski. Jednak nawet politycy udzielający poparcia bezradnie drapali się w głowę, gdy dyskusja przechodziła do konkretów, czyli... pieniędzy. Według ustawy budżetowej z 2000 roku na ukończenie CKD potrzeba było jeszcze 730 mln zł. Dziś potrzeba 50 milionów. A lobbowania jak brakowało, tak brakuje.

Oczywiście po informacji Uniwersytetu Medycznego o tym, że Centrum Kliniczno-Dydaktyczne w Łodzi jest już praktycznie skończone, ale nie ruszy, bo zabrakło pieniędzy na sprzęt, lament podniosła i prawica, i lewica. Prawo i Sprawiedliwość chce zwołania nadzwyczajnej sesji sejmowej komisji zdrowia w łódzkim Centrum Kliniczno-Dydaktycznym, a Sojusz Lewicy Demokratycznej żąda debaty na temat łódzkiego szpitala podczas posiedzenia Sejmu.

Szef komisji zdrowia, Bolesław Piecha, razem z łódzkim posłem Marcinem Mastalerkiem w sprawie CKD zwołali konferencję w Warszawie. Obaj zarzucają premierowi, że od lat dofinansowuje szpital kliniczny w Gdańsku, bo ich zdaniem stawia sobie "pomnik", a o Łodzi zapomina. O Łodzi zapominają także posłowie ziemi łódzkiej, którzy przez lata nie chcieli o tę inwestycję walczyć, żeby nie ponieść pijarowej porażki. CKD potrzebowałoby na przykład ministra Krzysztofa Kwiatkowskiego, który od lat stoi na straży szpitala MSW w Łodzi. Najpierw nie pozwalał go zamknąć, a później sukcesywnie lobbował w Warszawie o pieniądze na remont kolejnych oddziałów. Do Łodzi wciąż ściąga wiceministrów zdrowia i ministrów spraw wewnętrznych, żeby o łódzkiej placówce nie zapomnieli.

Dobro nasze, dobro wasze

Władze Łodzi i regionu też nigdy nie mówiły wspólnym głosem. Każdy zajęty był gospodarowaniem na swoim podwórku. Marszałek województwa łódzkiego, do którego należy najwięcej szpitali i poradni w regionie, od inwestycji zawsze się dystansował. Był za, a nawet przeciw. Prezydent Łodzi CKD też nie traktowała jej jak wizytówki miasta. W Łodzi każdy swoją rzepkę skrobie, a CKD nigdy nie było traktowane jako dobro wspólne. Najlepszym przykładem jest kwestia uruchomienia w CKD oddziału toksykologicznego.

Uczelnia z władzami Łodzi i marszałkiem województwa o przeniesieniu toksykologii z Instytutu Medycyny Pracy do CKD rozmawia od kilku lat. CKD gwarantowałoby całą infrastruktura, potrzebną do leczenia tego typu pacjentów. Będzie tam m.in. zakład diagnostyki obrazowej, oddział nefrologiczny z pododdziałem dializ. Władze miasta powinny być zainteresowanie zapewnieniem mieszkańcom takiej opieki, a maleńki oddział toksykologii nie odpowiada dziś na potrzeby mieszkańców. Żeby w CKD powstał oddział, Łódź i województwo musiałyby zrobić "składkę". Chodzi o 20 mln zł, które trzeba zainwestować w mury i zakup łóżek. Niestety, ani marszałek, ani prezydent Łodzi nie chcą znaleźć w swoich budżetach dodatkowych środków. Zgodnie z zasadą, że każdy działa tylko na swoim podwórku.

Zdobycie 50 mln zł na zakup sprzętu do CKD będzie dużym sukcesem. Kolejnym będzie porozumienie między rektorem Uniwersytetu Medycznego a marszałkiem województwa co do przeniesienia klinik ze szpitali marszałkowskich do CKD. Tyle, że rektor bierze kliniki, ale długu nie weźmie. Marszałek ma dostać w zamian intratną działkę naprzeciwko Manufaktury. To transakcja zero-jedynkowa, bo żaden z nich nie przewiduje półśrodków. Jeśli porozumienia nie będzie, stracą tylko pacjenci, bo szpital im. Radlińskiego już od lat nadaje się do remontu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki