Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Michał Fajbusiewicz wraca do telewizji z "Magazynem Kryminalnym 997"

rozm. Anna Gronczewska
Michał Fajbusiewicz wraca do telewizji z "Magazynem Kryminalnym 997"
Michał Fajbusiewicz wraca do telewizji z "Magazynem Kryminalnym 997" Grzegorz Gałasiński
Z Michałem Fajbusiewiczem, dziennikarzem telewizyjnym, rozmawia Anna Gronczewska.

Powraca Pan z "Magazynem Kryminalnym 997", ale będzie można go teraz oglądać nie w publicznej telewizji, ale w Polsacie. Będzie się różnił od tego, który znaliśmy?

Niewiele. Tylko tym, że ja będę się pokazywał na planie filmowym zamiast w studiu. W tym studiu poprzednio byli też policjanci i eksperci. Teraz ja sam będę komentował przedstawiane w programie sprawy.

Ale znów będzie Pan próbował rozwikłać niezakończone sprawy kryminalne?

Oczywiście tak. Nie chce mi się rywalizować z serialami rozrywkowymi, bo badania wykazują, że tak traktowane są przez publiczność crime stories.

Pana program był pierwszym w Polsce, który pokazał pracę policji od innej strony...

Dla ścisłości - na początku pracę milicji. Zajmowaliśmy się beznadziejnymi sprawami, w których wyczerpano prawie wszelkie możliwości śledcze. Podejmowaliśmy sprawy najczęściej umorzone już przez prokuratury. Oczywiście, dziś nie ma takiej widowni telewizyjnej jak przed laty, więc szanse uzyskania informacji od widzów są teraz mniejsze niż były kiedyś. Przecież "997" jeszcze na początku lat dziewięćdziesiątych miał widownię sięgającą 15-16 milionów osób. Teraz takiej nie są w stanie zapewnić wszystkie stacje telewizyjne razem, bo mniej ludzi ogląda telewizję, a polskich kanałów jest ponad sto. Przykład: gdy papież Franciszek obejmował Tron Piotrowy to we wszystkich stacjach widownia sięgała w sumie 10 milionów ludzi. To już nie te czasy, co kiedyś. Kiedy ja startowałem, mieliśmy dwa kanały telewizyjne. Oglądało je 80 procent Polaków. Teraz może 40 procent... Połowa ludzi w inny sposób spędza czas, nie siedzą przed telewizorem. To też trzeba brać pod uwagę. Dlatego zawsze przypominam, że mój program ścigał się - jeśli chodzi o oglądalność - z serialem o Izaurze. W jednym tygodniu "Izaura" miała 18-milionową widownię, a w następnym my przyciągnęliśmy 18,1 miliona. Taka rywalizacja tak różnych programów była zabawna.

Skąd się wziął pomysł na "Magazyn Kryminalny 997"?

Wcześniej miałem inny program, jego tytuł to "Stan krytyczny". Pokazywałem patologiczne zjawiska, mające miejsce w Polsce, w tym także kryminalne. Chyba pierwszy w Polsce pokazywałem umierających narkomanów, seryjnych morderców, prostytucję nieletnich. Emitowano ten program po północy, bo ówczesna władza nie za bardzo akceptowała programy pokazujące takie tematy. Ale i tak miałem miliony widzów. Potem powstał "997", coś zupełnie nowego w szarzyźnie telewizyjnej lat osiemdziesiątych. Poza "dziewiątkami" nie pokazywano w telewizji tematyki kryminalnej. Dzisiaj jest przesyt tych tematów.

Musiał Pan namawiać szefów milicji, by zgodzili się pomóc w realizacji tego programu?

Miałem na początku ogromne problemy. Komendantem głównym milicji był wtedy generał Bejm, który nie zgodził się na ten program. W czasie wstępnej rozmowy ze mną powiedział: "Towarzyszu redaktorze, wam się chyba wszystkim w głowie poprzewracało!". Bo wtedy oni do wszystkich mówili towarzyszu... Generał stwierdził, że taki program będzie ośmieszać pracę milicji i pokazywać niewykryte sprawy. Jednak znalazłem sojuszników w wydziale prasowym Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, u generała Czesława Kiszczaka. Spodobał się im ten pomysł i to oni przeforsowali u ministra decyzję o jego realizacji. Może to dzisiaj śmieszyć, że decyzje zapadały na takim szczeblu. Do 1989 roku kolaudację programu miałem w gabinecie komendanta głównego milicji. Jeździłem na kolaudację radiowozem milicyjnym, na sygnale z kasetą VHS, bo często robiło się program na ostatnią chwilę. Generał z zastępcami oglądali program i ta milicyjna kolaudacja się odbywała jeszcze przed kolaudacją w telewizji. Było to o tyle śmieszne, że nigdy nie zajmowali się istotnymi sprawami, ale jakimiś głupotami. Na przykład tym, że pies jest na nieregulaminowej lince, albo milicjant ma niezapięty mundur. Nie badali nigdy czy przedstawiłem za dużo informacji ze śledztwa.

Początkowo "997" prowadził pułkownik Jan Płócienniczak, łodzianin....

Wtedy pracował już w Komendzie Głównej Milicji. Przedtem Płócienniczak był wiele razy moim gościem w programie "Stan krytyczny". Wytypowany został wtedy przez Komendę Główną z sekcji zabójstw. Ale pierwszy program "997" prowadził Sławek Komorowski, dziennikarz "Teleexpressu". Nie bardzo się to sprawdziło. Doszliśmy do wniosku, że lepiej by było, aby program prowadził milicjant, którego tylko od czasu do czasu miałem podpytywać. Byłem drugim prowadzącym, nie widać mnie było cały czas na antenie. Jan Płócienniczak zyskał dużą popularność, otrzymał "Wiktora" w pierwszej transzy.

Magazyn zajmował się głównie niewyjaśnionymi morderstwami. Pamięta Pan pierwsze przedstawiane w programie?

W pierwszych dwóch latach program był pokazywany raz w miesiącu i trwał godzinę. Pierwsze sprawy miały szczęśliwe zakończenie właśnie dzięki temu, że były przedstawiane w magazynie. Trudno było to przewidzieć, gdy przygotowywałem ten format. Pierwsza sprawa dotyczyła zabójstwa pielęgniarki w Warszawie. Ostatni raz widziano ją żywą w barze "Antałek". Była to niesamowita historia: człowiek, który ją zabił, oglądał nasz program i chciał sprawdzić czy rozpoznają go kelnerki z tego baru. Miał czarne włosy, ale przefarbował je na rudo i poszedł do "Antałka". Jedna kelnerka go rozpoznała i zawołała milicję. Tak więc zabójca wpadł przez własną głupotę. Mieszkał w Pruszkowie, więc nie wiadomo, czy ktoś kiedykolwiek do niego by dotarł. Potem okazało się, że spotkał pielęgniarkę w autobusie, gdy wracała do domu. Wyciągnął ją, zgwałcił i zamordował przy wiadukcie koło warszawskiego Dworca Zachodniego.

W drugim odcinku pokazywaliśmy sprawę morderstwa kobiety z rodziny redaktora tygodnika z Wrocławia. Mieszkała przy ul. Powstańców Śląskich, w charakterystycznych blokach, do których wchodziło się z otwartych antresoli. Pojawił się tam kiedyś mężczyzna, który się jąkał. Najpierw trafił do sąsiadki ofiary, która bardzo dobrze go zapamiętała. I cztery dni po emisji programu został zatrzymany. Ktoś na niego doniósł. Takich rozwiązanych spraw było bardzo dużo, bo co drugi dorosły Polak oglądał ten magazyn. Prawdopodobieństwo trafienia na świadka zdarzenia, kogoś, kto skojarzy pokazywane szczegóły, było więc ogromne. Nasz program pełnił również funkcje prewencyjne, za co ludzie nam byli wdzięczni. Ja nie zajmowałem się gangsterką, której na początku lat osiemdziesiątych zresztą nie było.

Po 1989 roku, kiedy milicja stała się policją, łatwiej było realizować program?

Trudniej. W 1993 roku do zaprzestania realizacji programu chciał doprowadzić komendant główny policji Eugeniusz Smolarek. Uznał, że szkolimy... przestępców. To tak, jakby zakazać pokazywania filmów kryminalnych. Wyśmiewałem tego Smolarka i mówiłem, że mój instruktaż polegał najwyżej na tym, że siekierę trzyma się za trzonek, a nie za ostrze. Znam kulisy tej sprawy, ale nie chcę o tym mówić... Skutek był taki, że nasz program spadł z anteny, ale szybko wrócił na nią.

Są sprawy, o których nie może Pan zapomnieć?

Najbardziej boli mnie łódzka sprawa. Dotyczy zaginięcia Iwony Mogiły-Lisowskiej, byłej dziennikarki Tele24. Przez 24 lata pokazywałem tę sprawę sześć razy i nie przyniosło to rozwiązania. Jedynym skutkiem był zakaz zajmowania się przeze mnie tą sprawą, obowiązujący kilka lat. Jedna z osób będących przez jakiś czas w kręgu podejrzeń uzyskała taki zakaz w sądzie.

Co dało Panu najwięcej satysfakcji?

Trudno ocenić. Ja przecież nikogo nie złapałem, może poza oszustem, tu w Łodzi, na ulicy. Sprawców zatrzymywano przecież dzięki informacjom uzyskiwanym od telewidzów. Nie mogę sobie przypisywać zbytnich zasług. Największą sensację wzbudziła sprawa z warszawskiej Pragi. Zjechały wtedy nawet zachodnie stacje telewizyjne. Dla wszystkich było szokiem, że statysta, który występował w programie, jest zabójcą. I to akurat w tej inscenizowanej sprawie! Zabił dziennikarza z Radia Bis.

Tak się złożyło, że zamówieni do programu statyści odeszli, bo nasza ekipa nie przyjechała na czas i musieliśmy wziąć ludzi z łapanki. Wzięliśmy też jednego z gapiów. Bardzo dziwnie zachowywał się na planie. Ciągle się wtrącał, próbował "reżyserować". Mówił, że scena nie powinna wyglądać tak, ale inaczej. Nie reagowałem, ale potem przekazałem te informacje policjantom. Chodzili wokół niego ze trzy - cztery miesiące i odkryli, że jest zabójcą. Okazało się, że było trzech sprawców. Ten człowiek dostał 12 lat i pewnie już dawno jest na wolności.

Jeden przestępca, wykryty dzięki programowi, groził panu zabójstwem...

Tak. To był człowiek z Krakowa, który zabetonował swojego pracodawcę. Zatrzymano go jeszcze w czasie emisji programu. Wpadł w "prawną dziurę" po zniesieniu kary śmierci, a przed wprowadzeniem dożywocia. Skazano go więc na 25 lat więzienia. Ten człowiek był też podejrzewany o pięć innych zbrodni, ale mu ich nie udowodniono. Miał już wyjść z więzienia za dobre sprawowanie, gdy przysłał do mnie list. Zapowiedział, że za parę tygodni opuszcza zakład karny i rozliczy się ze mną za to co mu zrobiłem. Zwykle nie reagowałem na takie pogróżki, ale to był okrutny zabójca, więc złożyłem doniesienie do prokuratury.
Sąd skazał go na 2,5 roku więzienia za groźby karalne. To jednak nie wszystko. Miał wyjść z więzienia warunkowo, więc odwiesili mu wyrok i siedział jeszcze w sumie 12,5 roku. Pewnie nie żyje, bo już wtedy był starszym panem.

W Pana programach w rolę morderców i ich ofiar wcielali się statyści...

Wiele scen kręciliśmy w Łodzi. Grali więc łódzcy aktorzy, studenci szkoły filmowej. Jeden aktor, grający zabójcę, musiał dostać od nas zaświadczenie, że nim nie jest. Poprosił o dokument po tym, jak dwa razy go z pociągu wysadzono, bo ludzie wskazali go jako mordercę.

Co spowodowało, że "Magazyn" zdjęto z anteny publicznej telewizji?

Oficjalnie mówiono, że zdecydowała słaba oglądalność. A tak naprawdę chodziło o względy polityczne. Trzeba było znaleźć czas antenowy na nowy program...

Kiedy nowe odcinki?

W maju zostanie wyemitowany pilotażowy. Scenariusze już są. Pokażemy dwie sprawy - jedną z Zelowa, drugą z Krosna. Ze wstępnej umowy wynika, że program regularnie ruszy od września.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki