Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Antygona" w Teatrze Nowym w Łodzi [RECENZJA]

Łukasz Kaczyński
Spektakl jest surowy, czasem dosadny, a żałoba jest w nim ukazana jako jedno z narzędzi państwa prawa
Spektakl jest surowy, czasem dosadny, a żałoba jest w nim ukazana jako jedno z narzędzi państwa prawa Bartłomiej Sowa / materiały Teatru Nowego
Nareszcie Teatr Nowy w Łodzi przypomniał sobie, że oprócz kameralnej ma dużą scenę i ona też potrzebuje nowego repertuaru. W tym wypadku - nowego potraktowania klasycznej tragedii antycznej. Na ile nowego? I co w tej nowości jest wartością?

Jeśli Sofokles przez odwołanie do mitu ukazywał wzajemny stosunek sił rządzących wszechświatem i losu człowieka, Marcin Liber przez postać Antygony mówi o siłach rządzących polityką i Historią. Postępuje niemal według klucza Wyspiańskiego, który w "Wyzwoleniu" rzucał wyzwanie "poetyce grobów", czerpanej z etosu romantycznego, z myśli narodowo-wyzwoleńczej.

Konrad przybywał z zaświatów na deski teatru zerwać z mistyką śmierci, uwodzącą naród. U Libera Antygona wchodzi na scenę, w przeznaczoną jej rolę, przez ścianę z tekstem sztuki zapisanym niczym tablice pamięci poległych. Jest ona (stanie się) symbolem - o tę samoświadomość i wiedzę historiozoficzną czynią postać bogatszą Marcin Liber i dramaturg Marcin Cecko. Ta innowacja jest w spektaklu najciekawsza. Są momenty, gdy Antygona wychodzi ze swej roli i wtedy widz poznaje intymną sferę jej myśli, niedostępną (paradoksalnie) dla wszędobylskich mikrofonów i kamer.

Antygona rozkłada materac przed trumną Eteoklesa i po żmudnej, cichej walce, biernym oporem wniwecz obraca wystawną ceremonię. Pokonuje Kreona, ale musi jeszcze stoczyć walkę o uwolnienie swego gestu z wymiaru politycznego, o nadanie mu charakteru prywatnego. Ismenę (Domika Biernat) stać tylko na okładanie przedstawicieli władzy puchową poduszką. Jest uległa prawu, to ona łagodzić będzie gniew Kreona.

Teby stworzone przez Libera (i scenografa Mirka Kaczmarka) to imperium rządzone silną ręką (czy do końca prawowitą?). Każdy gest jest tu elementem gry politycznej i serwowanego gawiedzi spektaklu. Oko kamery śledzi i transmituje na ekran każdy ruch i emocję. Ten pomysł z reguły wypala, choć zahacza o łopatologię, np. czy grający Hajmona Piotr Trojan oddaje stres tupiąc nogą, by na pewno wszyscy to dostrzegli?

Dobrze ustawione są sceny zbiorowe, z charyzmatycznym Piotrem Trojanem i te z udziałem chóru zuniformizowanych urzędników, który oddaje salwy honorowe, a którego przedstawiciele dopuszczani są przez Posłańca (Bartosz Turzyński), by pokazowo padli na trumnę. W pamięci pozostaje też Stasimon III o miłości, która runie na ofiary.

Liber posługuje się aktorami niemal jak pionkami na szachownicy. Mają działać, bez niuansów, psychologii. W jego "sfaszyzowanych" Tebach daje to czasem niezłe efekty. Ale gdy Gracjan Kielar (Kreon) pozwala sobie na granie emocji, furii, narastającej bezsilności i bezcelowości, dochodzi do pewnego dysonansu. Po części chyba zamierzonego.

W pełni uprawniona do emocji jest tylko Antygona i te Agnieszka Kwietniewska dopuszcza stopniowo aż po przeszywającą i przewrotną scenę dobrowolnej śmierci. Cierpienie, śmierć gwarantują może moralne zwycięstwo, ale towarzyszą im realny ból i strach. Tym aktorka nadała wymiar jak najbardziej rzeczywisty. I prywatny.

Teby to państwo, w którym ideologia rozciąga swą władzę także nad zmarłymi. Zwłoki nie mają czasu ulec rozkładowi, bo wciąż się ich do czegoś używa. Liber nawołuje do ostatecznego pochówku, oddania zmarłym honoru i zajęcia się życiem. Może dlatego Hajmon mówi o strachu przed śmiercią i domaga się eutanazji. Może. Bo Liber i Cecko poza wydobyciem z cienia postaci Eurydyki i Ismeny, włączyli w spektakl kilka dygresji, czasem na wzór luźnego kolażu.

Antygona leży na materacu "pożyczonym" od żony poległego amerykańskiego (noc spędziła przy trumnie słuchając ich ulubionych piosenek), na laptopie ma logo horror-punkowego zespołu Misfits (czyżby odwołanie do karnawalizacji śmierci?), jako leitmotiv powraca proces utrwalania pamięci (może równoznaczny z pozbawianiem jej autentyzmu?).

Z pomocą przychodzi "80064", film Artura Żmijewskiego, w którym namawia on więźnia Auschwitz do odnowienia wytatuowanego numeru. W finale Żmijewskim jest Posłaniec, który zadenuncjował Antygonę. Więźniem jest Ismena. Ta scena lokuje spektakl w sferze publicystyki, a wielkość tragedii niweluje do rozmiarów felietonu. Dźwięk maszynki do tatuowania wżyna się w mózg, a spektakl rwie się i nie wybrzmiewa.

Wojny polsko-polskiej Liber jednak do końca nie opisuje. Przez "narodowy" sztafaż Kreon kojarzony jest zbyt jednoznacznie. Na scenie niepogrzebanymi szczątkami gra tylko jedna strona, choć w rzeczywistości robią to obie. I na tym budują poparcie.

Tymczasem w sztuce Kreon nie ma rywala. Nie jest nim Antygona, choć jej gest może zostać przez jakichś wrogów przywłaszczony. Czy tego obawia się Kreon u Libera? Za mało tu analogii, by unieść współczesność. I wreszcie: czy od reżysera można wymagać, by wychodził ponad swoje poglądy, przyglądał im się, może poddawał krytyce? Byłoby miło. Artysta nic na tym nie traci.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki