Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

RECENZJA: "The Walk. Sięgając chmur" [ZWIASTUN]

Dariusz Pawłowski
SONY PICTURES ENTERTAINMENT INC.
Na ekrany kin wszedł nowy w reżyserii Roberta Zemeckisa - dramat „The Walk. Sięgając chmur”.

Wejść tam, gdzie się nikt nie wdrapał. Dokonać tego, o czym inni boją się nawet pomyśleć. Spełnić marzenia, dzięki którym pokocha nas świat. Wiele osób nosi w sobie takie pragnienia, nieliczni są w stanie się na nie porwać. Ale to dzięki nim rzeczywistość się zmienia. Za to czynimy ich bohaterami. Nawet jeżeli są nie do zniesienia.

Niełatwy charakter ma bohater filmu Roberta Zemeckisa „The Walk. Sięgając chmur”, Philippe Petit. To francuski linoskoczek, mistrz w swoim fachu, który lubił wyznaczać sobie coraz to nowe punkty, między którymi przeciągnie linę i pokona je podczas ponadziemskiego spaceru. Pewnego dnia, jeszcze w jego ojczystym Paryżu, w poczekalni gabinetu dentysty, w jednym z pism zobaczył artykuł o budowie wież World Trade Center w Nowym Jorku. Jest początek lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku i w tym momencie obsesją Petita staje się przejście na linie zawieszonej między „bliźniaczymi wieżami”. Petit przekonany o swoich nieziemskich umiejętnościach angażuje w realizację przedsięwzięcia partnerkę i przyjaciół, zmusza ich do totalnego zaangażowania w projekt i znoszenia jego zmiennych nastrojów. W zamian oferuje im jednak uczestnictwo w najbardziej „odlotowym” wydarzeniu ich życia. W 1974 roku szalona ekipa ląduje w Nowym Jorku i po kilku miesiącach przygotowań, Petit dokonuje swojego wyczynu, spełnia marzenie. Maszeruje bez zabezpieczeń, stawiając stopę przed stopą, przez 45 minut między dwoma wieżowcami na wysokości ponad czterystu metrów nad ziemią. Trzeba być wariatem, by od tego nie zwariować...

O dokonaniu Petita, Zemeckis opowiada w konwencjonalnym filmie. Nie ma tu miejsca na udziwnienia, wszystko wykłada się „kawa na ławę”. W historię wprowadza nas sam Petit (grany tu z pewną przesadą przez Josepha Gordona-Levitta), w dodatku stojąc na szczycie Statui Wolności (co nabiera znaczenia w finale filmu). Poznajemy młodość i początki kariery Francuza, bohater komentuje, a nawet opowiada wydarzenia, które oglądamy, co momentami może być zaskakujące dla inteligencji widza. Jednak warsztat reżysera (a i bardzo dobre zdjęcia Dariusz Wolskiego) decyduje o tym, iż ten tradycyjny sposób opowiadania o człowieku, który dokonał czegoś niezwykłego, najzwyczajniej nie nuży. Zemeckis zgrabnie rozkłada akcenty: tu trochę rozbawi, tam nieco wzruszy, jeszcze w innym miejscu podniesie na duchu. Nie nadyma się, tylko lekko prowadzi swoją opowieść, stosuje proste, wielokrotnie sprawdzone metody, by utrzymać zainteresowanie. Nie w pełni może udało mu się związanie widza z filmowym bohaterem: raczej trudno się z nim utożsamić i kibicować jego marzeniu - to jednak również wina zbyt skupionego na „ufrancurzeniu” swojej postaci Gordona-Levitta, któremu przedstawienie kradnie aktorsko z drugiego planu Ben Kingsley w roli cyrkowego mentora. W nieco naiwny też sposób Zemeckis podkreśla bajkowy, niematerialny i nienazywalny wymiar anegdoty.

Ale nie oszukujmy się - cały ten film zrealizowano dla zapierającej dech w piersiach sekwencji finałowej. Dla podniebnej wędrówki, w której przeniesieniu na ekran nareszcie w pełni uzasadnione zostały możliwości technologii 3D (choć i w jednej z wcześniejszych scen, spadająca z wysokości tyczka do zachowania przez linoskoczka równowagi może zmusić do uniku). Widzowie z lękiem wysokości mogą mieć trudności z wytrwaniem w fotelach, a pozostali - choć przecież od początku wiedzą, czy Petitowi się uda - będą zaciskać dłonie na oparciach foteli. Pokazane to zostało w sposób absolutnie ekscytujący i nawet rozpychający kadry patos wydaje się tu zrozumiały. W końcu ilu spośród nas wie, co czuje się i myśli stojąc na linie na wysokości przeszło stu pięter...

Fascynująco poza tym użyto tu cyfrowej technologii do „odbudowania” Nowego Jorku z lat siedemdziesiątych, ze słynnymi wieżami na czele. Zadbano o wiele szczegółów, będąc z Petitem na dachu łatwo podziwiać miasto i poczuć wiejący wiatr. Zemeckis zrobił wiele, by podkreślić poetycki gest szalonego Francuza (od tamtego czasu artysty-rezydenta w Nowym Jorku), mniej może koncentrując się na romantycznym rzuceniu wyzwania bezdusznemu światu biurokracji i korporacji, a bardziej na udomowieniu dla Amerykanów gigantycznych budynków (początkowo ponoć nielubianych) i udowodnieniu światu, że każde marzenie może się spełnić. Twórca filmu wykonał też piękny ukłon w stronę wszystkich tych, którzy robią rzeczy niewytłumaczalne: wchodzą na najwyższe góry, malują niepojęte obrazy czy odkrywają nowe zastosowania ogórka. Im nie ma sensu zadawać pytania: po co? Bo przeżyć, które towarzyszą pokonywaniu ograniczeń nie da się uzasadnić.

W tej historii o zwycięstwie i wolności dziś pobrzmiewa też przejmująca nuta grozy. Petit dostał kartę wstępu na taras widokowy jednej z wież z napisem: „na zawsze”. Namacalne, wszędobylskie na Ziemi zło zamieniło w 2001 roku „zawsze” w górę gruzu i rozpaczy. Przesłania łączenia, zawartego w czynie Petita, nie można dzielić beztroską, że zło przestaje istnieć, gdy się o nim nie mówi.

Ocena: 4/6
"The Walk. Sięgając chmur"
USA, dramat,
reż. Robert Zemeckis,
wyst. Joseph Gordon-Levitt, Ben Kingsley

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki