Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wojenki cyber-ludków. „Książę Niezłomny” w Teatrze im. Jaracza [RECENZJA]

Łukasz Kaczyński
Maur Mulej w wykonaniu Mariusza Jakusa to najlepsza rola w przedstawieniu. Mimo iż nie do końca równa i niewolna od dopuszczonych przez reżysera nielogiczności. W drugim planie Paweł Paczesny
Maur Mulej w wykonaniu Mariusza Jakusa to najlepsza rola w przedstawieniu. Mimo iż nie do końca równa i niewolna od dopuszczonych przez reżysera nielogiczności. W drugim planie Paweł Paczesny Magdalena Hueckel / mat. teatru
Czego by nie napisać i w jakie słowa tego nie ubrać, pierwszą premierę sezonu w „Jaraczu” trudno obronić. Powodów jest kilka, choć, co bolesne, pod tym adresem są one nowością.

Trudno pojąć o czym traktuje „Książę Niezłomny” w wersji Pawła Świątka i co on chce nim powiedzieć. Na scenie nie ma nic z ideowych deklaracji tak reżysera, jak i dramaturga Sebastiana Majewskiego (od tego sezonu zastępcę dyrektora „Jaracza” ds. artystycznych). Może to lepiej, bo tropy, jakimi chcieli iść - czytanie „Księcia...” jako dramat polityczny, historię wojny o zasoby, która zmienia się w wojnę religijną - to żonglerka znanymi faktami, które jeszcze podnosi się do rangi odkrycia. Gorzej, że to margines dramatu, a wręcz świeżo poczynione na nim dopiski. Trudno dociec po jakich lekturach, ale musiały być frapujące.

Sceniczny świat ma cechy stylistyki dawnych gier komputerowych. Tak też wystylizowane są postaci. Mechaniczną grę aktorów dobrze dopełnia muzyka i dźwięki miksowane na żywo przez Dominika Strycharskiego. Cyfrowy entourage to nie nowość u Świątka. Taki widać pomysł na siebie ma młody reżyser, choć zakrawa to na manierę.

Oglądamy coś na kształt bajki lub (na jedno wychodzi) filmu science-fiction o post-apokaliptycznym świecie. Banda cyber-ludków wpada na teren innej bandy i dostaje po głowie. Wzięty do niewoli młodzik Fernand (Paweł Paczesny) jest buntownikiem, bo mówi hip-hopowym rytmem, i trochę jest odklejony do rzeczywistości (zatem o żadnej jego przemianie duchowej mowy tu być nie może). Druga banda wojów (Maurów) orientuje się, że to brat ważniaka, który broni twierdzy Ceuta, więc chaps go do niewoli. Chłopak gada od rzeczy, za cenę Ceuty swobody nie chce czym wnerwia bossa Maurów (Andrzej Wichrowski). Przywiązują go do wraku samochodu. Umiera. Napisy.

Tak, ponoć objawione idee genezyskie, które Słowacki wpisał w tłumaczony dramat Pedro Calderona de la Barca, choć intrygujące mogą wydawać się bzdurne. Są w „Księciu...” jednak też wątki eschatologiczne i filozoficzne. Przed wiekiem Schopenhauer interpretował Fernanda jako człowieka, który z ochotą wyrzeka się bytu i tego, co z nim związane, i oczyszczony przez cierpienie umiera. Zmarły trzy lata temu filozof i krytyk Antonio Regalado, autor monografii Calderona, dostrzegł w dramacie odpowiedź na tłumioną przez współczesnych ludzi potrzebę świętości, którą „pogrzebano w niepamięci własnej kondycji”. Bo jednak Fernand triumfuje (nie w „Jaraczu”, tu nie budząc emocji umiera mało niezauważony - ewidentnie kuleje dramaturgia). I to byłoby dziś ryzyko artystyczne. Tylko po co, skoro umysł podniecają wątki ekologiczne. Ale do tego nie trzeba „Księcia...”, wystarczy dobry reportaż z Afryki. Trudniej wtedy będzie się chwalić sięganiem po klasykę, ale będzie jakoś tak uczciwiej, jakoś tak mądrzej.

Wobec ekspansji tzw. Państwa Islamskiego na scenie mógł mocno wybrzmieć wątek liczącego czternaście wieków starcia chrześcijaństwa z młodszym, polemicznym wobec niego islamem (Fernand mówi o „fałszu trupa z Medyny”), bo wtedy zaczął się jego napór na Europę. W dramacie mamy konflikt religii-państw na linii Fernand - Król Fezu, ale też ludzkie braterstwo Fernanda z Mulejem i pokazanie „ludzkiej twarzy” wiary. Ten wątek nie może się ziścić, bo u źródła został zbagatelizowany (podobnie jak miłość Muleja i Feniksany), a reżyser tak prowadzi rolę Muleja, że wtedy właśnie grający go Mariusz Jakus mówi wbrew tekstowi, z jakąś skrywaną złością.

ZOBACZ TEŻ: Premiera sezonu w Teatrze im. Jaracza w Łodzi: "Książę niezłomny" [ZDJĘCIA]

Realizatorzy wykonują kilka gestów dezawuujących tematykę hagiograficzną, ważną bodaj tylko jako rodzaj „duchowości” Fernanda. Skrócenie tekstu do ponad godzinnego przedstawienia nie tylko zaburza proporcje długości zdarzeń, ale też burzy topos wanitatywny odzywający się też w innych postaciach i spajający je z Fernandem. Reżyser eksponuje również Brytasza, w oryginale poboczną postać komiczną. Iwona Karlicka gra go zgodnie z emploi, jako złego duszka plączącego się między postaciami i mówiącego ich tekstem, ale poza spowolnioną sceną walki gra mało odkrywczo.

Reżyser dał dużo wolności aktorom i np. Mariusz Jakus wypracował dramatyczny, energetyczny popis w pierwszych scenach Muleja z Feniksaną (debiut Magdaleny Jaworskiej), której z kolei daleko do dumy i rozdarcia między posłuszeństwem państwu, religii i sercu. To po prostu tłamszona, rozedrgana dzika dziewucha. Paweł Paczesny, dawno nie obsadzony w dużej roli, bardzo chce pokazać, że wiele umie. Ale reżyser pozwala mu na taki eklektyzm nietłumaczących się środków, że efekt jest opaczny. I choć obsada ma grać zespołowo, każdy gra niejako obok kolegów i z inną energią. Na ogół aktorzy dobrze podają nieregularny tekst dramatu z dominującym ośmiozgłoskowcem, choć nie zawsze każdy wers wybrzmiewa do końca. Także dlatego, że dźwięki, które produkuje Dominik Strycharski zagłuszają aktorów. Problem leży jednak gdzie indziej. Tekst jest na żywo "przepisywany" przez umieszczenie w świecie stylizowanym na komputerową grę i wobec niego. To tworzy nadwyżkę znaczeń, która odwraca uwagę od sensu tekstu i niweluje jego poetyckość. Odwraca od niego uwagę także sposób, w jaki Paweł Świątek często buduje akcję sceniczną - nie zważając na wytyczne wpisane w tekst dramatu i konsekwencje z niego wynikające.

Oczywiście tzw. nowy teatr, według którego zasad odczytano „Księcia...”, ma zwolenników i na klakę ogólnopolskich recenzentów (a także na potępienie przez innych) można liczyć. Ciekawe ilu spostrzeże, że tylko dwoje aktorów jest przekonanych do tej bałamutnej inscenizacji, a reszta wykazuje (dziś widać dopiero jak wysoki) profesjonalizm i zwyczajnie robi swoje. Szkoda, że materiał, jaki dostali do grania, bardziej pasuje do etiud w szkole aktorskiej.

Choć zaskakuje zjawiający się materialny symbol sukcesu Króla Fezu, to wizualna atrakcyjność to za mało jak na ważny teatr, choć w sam raz jak na kino akcji. Atakując oczy, nie zaś angażując myśli, emocji i intelektu, teatr niezauważenie zbliża się do rozrywki. Drogiej i dla grona „obytych” „bywalców”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki